Książka autorstwa Tomasza Molnara Bliźniacze siły: polityka i sacrum jest jednym z ciekawszych konserwatywnych studiów przyczyn kryzysu naszej cywilizacji.
Autor jest renomowanym węgierskim historykiem i dziennikarzem,
mieszkającym od kilkudziesięciu lat w USA, znanym również w Europie z
licznych artykułów i esejów, m.in. w niemieckim tradycjonalistycznym
dwumiesięczniku „Criticon”. Warto na wstępie nadmienić, iż Molnar często
dystansuje się wobec określenia konserwatyzm. Powodem jest
fakt, iż w Stanach Zjednoczonych nie ma ono wiele wspólnego z
tradycyjnym europejskim konserwatyzmem, podobnie zresztą jak samo
państwo nie dysponuje tradycją na wzór tych ze Starego Kontynentu.
Podstawą rozważań Molnara jest założenie, iż potrzeby religijne
człowieka są równie naturalne, jak biologiczne, przy czym miały one
zwykle charakter nie tylko indywidualny, ale przede wszystkim zbiorowy –
w pełni zaspakajane mogły być jedynie we wspólnych rytuałach.
Każda zaś społeczność – zwłaszcza zorganizowana politycznie – nie
tylko wytwarzała określone wierzenia, ale również odnajdywała swoją
tożsamość i swój początek w zewnętrznym sacrum, które dało jej istnienie
i system władz. Początek i akt założenia były uważane za sacrum
podobnie jak miejsca, daty, obiekty czy rytuały naznaczone interwencją
siły nadprzyrodzonej. Przytaczając legendę o założeniu i początkach
Rzymu, Molnar widzi w losie Remusa symbol i zapowiedź losu przyszłych
wrogów Rzymu (od siebie mogę dodać rodzimą legendę o wspartych Boską
interwencją początkach dynastii piastowskiej – legendę, która dawała tej
dynastii tytuł do sprawowania władzy).
Dzięki swemu legendarnemu, najczęściej nadprzyrodzonemu początkowi
władza państwowa była nie tylko rządem we współczesnym rozumieniu tego
słowa, ale również ucieleśnieniem wyższego, transcendentnego porządku,
którego ziemski odpowiednik był zaledwie niedoskonałą repliką. We
wszystkich znaczących cywilizacjach rolą władcy była mediacja między
modelem kosmicznym, czyli transcendentnym, a rzeczywistością, innymi
słowy: przenoszenie sacrum do sfery profanum.
Władca – król, cesarz, wódz plemienia lub najwyższy kapłan – zawsze
był osobą niezwykle ważną jako uosobienie rządzącej światem zasady,
wręcz nukleus polityki. Był on żyjącym gwarantem przetrwania
społeczności, gwarantem, który dzięki procedurze dynastycznej nie
zaniknie nawet po jego śmierci. Władca ucieleśniał jedność rządzonej
przez siebie społeczności, jego obecność zapewniała porządek i
stabilność.
Największym nieszczęściem każdej społeczności była w powszechnym
odczuciu wojna domowa, rozbijająca stałość i wyłączność ośrodka władzy.
Władca nie mógł wypełniać swych funkcji w zakresie profanum bez sankcji
sacrum – w ten sposób polityka i sacrum były nierozerwalne. Siła zaś
była usprawiedliwiona tylko wówczas, gdy miała sankcję transcendentną.
Taka koncepcja władzy królewskiej (będącej zarówno głową państwa, jak i
Kościoła, tym sposobem integrującej świątynię i pałac) święciła triumfy
od początku starożytności do czasów całkiem niedawnych – została ona
zmodyfikowana, lecz bynajmniej nie odrzucona przez chrześcijaństwo.
We właściwym dla siebie zakresie mediatorem między modelem
transcendentnym a rzeczywistością był niegdyś również artysta.
Metafizyczna więź człowieka z kosmosem aktywizowała duszę w kierunku
budowli, świątyni, architektury, malarstwa i muzyki.
Każda starożytna, a nawet średniowieczna społeczność czuła się w
pełni ukształtowana dopiero wtedy, gdy posiadała sakralny początek.
Każdy ważniejszy akt charakterystyczny dla tej społeczności obejmował
całość przeszłości za pomocą upamiętnianych wydarzeń, ceremonii,
symboli, gestów, narodowych hymnów, flag, poematów, legend, mitów,
miejsc pochówku i bitew etc. Cykliczne rytuały, gesty czy też ofiary
utrzymywały społeczność w kontakcie z modelem kosmicznym, z wyższą
rzeczywistością. Między religiami starożytnymi a chrześcijaństwem
istnieje zasadnicza w tym zakresie różnica – wyznawcy tych pierwszych
uważali swe wierzenia za fragment otaczającej ich rzeczywistości –
fragment, którego realność jest tak samo niekwestionowana jak realność
rzek i lasów. Tymczasem chrześcijanie zawsze traktowali swą religię jako
wiarę, czyli doświadczenie całkowicie subiektywne i niemieszczące się w
obiektywnej rzeczywistości. Chrześcijańska desakralizacja niebios
zaowocowała założeniem, stopniowo wzmacnianym badaniami naukowymi, iż
nie ma żadnych pośrednich istot, sił czy duchów między Bogiem,
wszechświatem i ludźmi. Władza polityczna przystosowała się do ideału
moralnego, forsując wizję nie boskiej kosmologii, lecz „idealnej
republiki”. Towarzyszące władcy chrześcijańskie sacrum było trudniejsze
do utrzymania, gdyż władza chrześcijańska roztaczała się nad całą
ludzkością (w ówczesnym pojęciu), będąc ponadto władzą „nie z tego
świata”. Żaden naród nie mógł już więc twierdzić, iż jest repliką
boskiego porządku. Mimo tego wszystkiego średniowieczna władza wciąż
wyposażona jest w to niezbędne sacrum, głównie dzięki upowszechnionemu
obrazowi monarchii zakorzenionej w niebie z królem jako swego rodzaju
najwyższym kapłanem (rola aktów koronacji). Papież i cesarz wspierali
się wzajemnie, gdyż obaj byli duchowo ukształtowani dzięki rozpoznaniu
sacrum. Moc króla wywodziła się z nowego kosmosu – kosmosu
chrześcijańskiego.
To chrześcijańskie sacrum zostało jednak poważnie osłabione przez
humanizm i reformację (podważenie autorytetu papieża musiało prędzej czy
później doprowadzić do podważenia autorytetu chrześcijańskiego władcy)
oraz całkowicie zniszczone przez Oświecenie. Boskie atrybuty
siedemnasto- i osiemnastowiecznej monarchii absolutnej przestały być
kwestią powszechnego rozpoznania, stając się jedynie propagandą władców,
a przejęcie przez część z nich od filozofów ideału „oświeconego
absolutyzmu” było bodaj decydującym ciosem dla istoty chrześcijańskiej
monarchii. Gdy król uzasadnia swoje panowanie li tylko swą użytecznością
dla poddanych, to już bez większego trudu można wykazać, iż jest
pozbawiony takiej legitymacji – rewolucja francuska była więc naturalnym
produktem Oświecenia, epoki ostatecznej desakralizacji władzy.
Wraz z wyczerpaniem się modelu hierarchii będącego podstawą systemu
wierzeń tak kultur starożytnych, jak i Średniowiecza, świat został
uznany za teren działania mechanicznych sił pozbawionych celu. Dla
pomiarów matematycznych i geometrycznych bez znaczenia było, iż ciała
posiadają takie właściwości jak kolor, piękno, wartość czy szlachetność.
Sama ludzkość również stała się maszyną. Z kosmosu zniknęły miejsca
uprzywilejowane, jakość zaś stała się kwestią subiektywnego wrażenia,
różnego dla każdego z nas (tym sposobem zniknęła też potrzeba wspólnych
rytuałów i powszechnie uznawanego sacrum). Ludzie przestali być
członkami jakiejkolwiek społeczności czy też kosmosu – stali się równymi
sobie indywiduami (obie ideologie XX wieku – demokracja i komunizm –
stawiały sobie za cel idealną równość) z całkowicie doczesnym
istnieniem. Rozpad nadprzyrodzonego gwaranta istnienia społeczności
zrodził potrzebę nowych, ludzkich gwarantów. Nośnikami wartości
uniwersalnych stały się niektóre strefy działalności ludzkiej, jak np.
polityka czy państwo. Ernest Cassier mówił o „micie państwa”, inni
sakralizowali w swych pismach państwo świeckie, państwo rewolucyjne lub
państwo dobrobytu. Sakralizacja państwa stanowiła próbę znalezienia
nowych absolutów, gdyż nie można już było w państwie znaleźć repliki
kosmosu ani ucieleśnienia woli Bożej. Również kultura odcięła się od
wyższej rzeczywistości i kosmosu, który usiłowała niegdyś naśladować, by
obwieścić swoją autonomię. Reasumując – w zmieniającym się
światopoglądzie Europy najpierw mamy do czynienia z odrzuceniem modelu
kosmicznego w imię osobowego Boga, a następnie z odrzuceniem osobowego
Boga na rzecz ślepych, mechanicznych sił uważanych za wystarczające
wytłumaczenie dla wszystkich zjawisk.
W teoriach politycznych doprowadziło to do konkluzji, iż polityka i
państwo są terenami działania kolidujących ze sobą ciał, przy czym
większe roztrzaskują mniejsze, chyba że postawi się światła drogowe, by
zapobiec kolizji, a przynajmniej zmniejszyć jej siłę.
Taki charakter miała np. teoria Tomasza Hobbesa, według której
państwo jawi się jako umowa między zatomizowanymi jednostkami
kierującymi się chciwością i strachem, jak również koncepcja „woli
powszechnej” Jana Jakuba Rousseau. Wraz z postępami protestantyzmu
chrześcijaństwo zostało z religii będącej fundamentem porządku
państwowego i czynnikiem integrującym społeczeństwa zredukowane do
kwestii indywidualnego sumienia. Prawo i rząd już nie wywodziły się z
modelu transcendentnego z władcą jako mediatorem – podobnie jak religia
stały się wyborem indywidualnego sumienia. Moralny i społeczny
obowiązek, tracąc swe nadprzyrodzone odniesienie, stał się kolejną
kategorią praktycznego rozumu. Ponieważ zaś jedynie subiektywne „ja”
zaczęło nakładać prawa i ustalać reguły dla fizycznych i moralnych
zjawisk, przeto przestano traktować jako realne cokolwiek, co nie jest
wpisane w strukturę rozumu. Już Kant i Kelsen zaczęli wywodzić, iż
ważność prawa pozytywnego jest niezależna od jakiejkolwiek normy leżącej
poza nim samym – czy to w prawie Boskim, czy naturalnym, gdyż te
ostatnie są przez ludzki rozum nierozpoznawalne. Wywodzące się z tego
rozumu prawo pozytywne stało się w myśl nowych teorii jedyną normą
sprawiedliwości. Radykalna ekspansja porządku kontraktowego w sfery
dotąd uważane za królestwo sacrum i porządku naturalnego doprowadziła
naszą cywilizację do takich absurdów jak niedawna interpelacja
przedstawicielki brytyjskiej Partii Pracy w Parlamencie Europejskim. Oto
niejaka Carole Tongue najzupełniej poważnie zażądała wyciągnięcia
sankcji wobec Watykanu, którego odmowa wyświęcania kobiet na księży
zdaniem wnioskodawczyni jest niezgodna z przyjętymi przez EWG równymi
prawami do zatrudnienia.
W sytuacji, gdy rząd i jego prawa pozbawione są sacrum jako
nadprzyrodzonego początku i ciągłej łączności z absolutem, gdy
prawodawcy jedynie konkretyzują wciąż zmieniające się normy „umowy
społecznej”, wówczas obywatele mają prawo czuć się przygnieceni
arbitralnie narzuconym ciężarem. Ich konkluzje nieuchronnie prowadzą do
tendencji anarchistycznych: „Dlaczego nie odstawić tej całej
biurokratycznej machiny, która przecież twierdzi, iż wykonuje moją wolę?
Dlaczego nie dawać sobie praw samemu?”. W państwach nowożytnych jedyną
sankcją władzy stała się zatem siła – element oczywiście na tym polu
niezbędny, niemniej jednak przed „epoką świateł” wydatnie wzmacniany
towarzyszącym władzy sacrum. Największym problemem współczesności jest
więc pytanie: czy pozbawiona tego wzmocnienia naga siła jest nadal w
stanie uchronić nas przed anarchią i upadkiem? A przecież obecność
sacrum nie tylko chroniła państwa przed dezintegracją, ale również
dostarczała ludziom poczucia proporcji, które relatywizowało problemy
indywidualne i społeczne. Współczesność wynosi zaś – z braku poczucia
owych proporcji – każdy problem do rangi najważniejszej sprawy w
państwie. Wszystko stało się konieczne i nagłe, wymaga równej i
natychmiastowej uwagi. Cóż bowiem jest wystarczająco ważne, by
przysłonić czy nawet opóźnić dążenie obywatela do natychmiastowej
satysfakcji? Tradycyjne państwo istniało po to, by zabezpieczyć zasadę
jedności i porządku, podczas gdy nadrzędność jednostki w państwie
współczesnym prowadzi do tego, iż jego głównym celem stało się
zaspokojenie potrzeb jednostek o sprzecznych interesach.
Mediacja między dwoma światami, tradycyjnie pozostająca w
prerogatywach władz, została przejęta przez jednostkę, która posiadła
też wyłączność na kontakt z samym Bogiem, ogłoszony odtąd „sprawą
prywatną” (praktyczną realizacją tej nowej ideologii jest np. zakaz
wspólnych modlitw w szkołach publicznych w niektórych stanach USA).
Żadna instytucja nie pełni już dziś funkcji mediacyjnych (po
„prywatyzacji” religii Kościoły stały się czymś w rodzaju świadczących
usługi placówek kulturalnych), państwo zaś twierdzi, iż nie jest niczym
więcej niż neutralnym skrzyżowaniem różnych, wyłącznie doczesnych
interesów. Ta niemal sakralizacja jednostki najpełniej wyraża się w
pojęciu „praw człowieka”, niepochodzących z boskiego nadania, lecz
będących kwestią wewnętrznej oceny każdego indywiduum. Stąd np. „prawo
do ekspresji seksualnej” jest postrzegane jako równoważne prawu do życia
czy wolności osobistej. Wskutek przyjęcia doktryny absolutnego
relatywizmu zaczęto wszystkie wartości i wszystkie cywilizacje uważać za
równorzędne, a ich ewentualne oceny za całkowicie względne. A stąd już
tylko niewielki krok do nihilizmu.
Atrofia władzy w zachodnich demokracjach i hipertrofia w komunizmie
mimo pozornego kontrastu są owocem wspólnej podstawy światopoglądowej
obu systemów, w których „doczesność” uzyskała niekwestionowaną autonomię
i niezależność od sfery transcendentnej. W XIX i XX wieku rolę już nie
tyle sacrum, ile mitu ożywiającego społeczeństwa usiłowano przeznaczyć
nauce (scjentyści), państwu (Hegel), ewolucji i walce o byt (Darwin),
klasie (Marks), wybitnej jednostce (Nietzsche) oraz podświadomości
(Freud).
W przeciwieństwie do sacrum mity te nie były skoncentrowane na
przeszłości, lecz na przyszłości i nie posiadały atrybutów niezbędnych
do integrowania zatomizowanych społeczności. Tymczasem XX wiek pokazał
niezbicie, iż mity, symbole i wspólne rytuały są niezbędne do
ukonstytuowania się i równowagi społeczeństw. Jeśli państwo pozbawione
jest tych sakralnych komponentów, które tłumaczą i zarazem ograniczają
jego władzę, staje się ono mechanicznym, bezosobowym i zimnym potworem.
Gdy władza opierała się na żywych i powszechnie rozpoznawanych
siłach, ofiary, których wymagała, mogły być okrutne, lecz były
przynajmniej zrozumiałe przez poddanych, którzy czuli się zintegrowani w
tym samym kosmosie, co władca. W dzisiejszym zdesakralizowanym świecie
nie tylko nie widać już tego kosmosu, ale również możliwości wykreowania
nowego.
Ludzkość nie jest bowiem w stanie wymyślić czy sformułować nowego
sacrum – może ono co najwyżej do nas przyjść z rzeczywistości
transcendentnej.
Polityka i Sacrum jest na amerykańskim rynku wydawniczym
pozycją dość wyjątkową, a zawarte w niej tezy można by zakwalifikować do
modnego niedawno we Francji i Niemczech nurtu „Nowej Prawicy”, gdyby
nie fakt, iż ich autor jest integralnym katolikiem, a w swych
publikacjach sięga nieco głębiej niż do germańskiej i celtyckiej
mitologii. Jego analizy sytuują go zatem w gronie epigonów dawnej,
tradycjonalistycznej wersji konserwatyzmu. Reprezentanci tego nurtu nie
są już dziś w stanie sformułować recept, są jednak wciąż niezrównani w
diagnozach i analizach historycznych.
Thomas Molnar, Twin Powers: Politics and the Sacred, William B. Eerdmans Publishing Company, Grand Rapids, Michigan 1988
Jacek Matusiewicz – redaktor naczelny i wydawca
czasopism konserwatywnych: „Graal” (w pierwszej połowie lat 90. XX
wieku) oraz „Tradycja i Przyszłość” (w pierwszych latach XXI wieku),
współredaktor pisma „Stańczyk”. Publikował także na łamach „Najwyższego
Czasu!”, „Myśli Polskiej” i „Dziennika Zachodniego”.
Artykuł Polityka i sacrum – pożegnanie dawnego konserwatyzmu pierwotnie został opublikowany w 2000 roku.
Za: http://www.legitymizm.org/polityka-sacrum