W dyskusjach zarówno nad przeszłością,
jak i przyszłością Europy pojawiają się głosy twierdzące, że tradycja
europejska nie ma charakteru chrześcijańskiego, każące widzieć
europejską tradycję i chrześcijaństwo jako kategorie co najmniej
odrębne, a nawet przeciwstawne. Zwolennicy tego poglądu – czasem
liberałowie, czasem nacjonaliści, czasem prawicowcy, czasem lewicowcy,
czasem „tradycjonaliści”, a czasem czciciele Postępu – rozpatrują
tradycję europejską jako coś, co ukształtowało się niezależnie od
chrześcijaństwa, bez jego istotnego udziału lub wręcz w opozycji do
niego. Na tej podstawie wysnuwają wniosek, że dzisiejsza Europa powinna
odrzucić chrześcijaństwo, ponieważ jest ono dla niej zbędnym balastem
bądź ciałem obcym.
Oczywiście, w europejskiej historii
zapisały się również postacie w swojej myśli lub czynach dalekie od
chrześcijaństwa, obojętne wobec religii albo świadomie z nią walczące.
Oczywiście, dzisiaj każdy Europejczyk może porzucić wiarę w Chrystusa i
nie przestaje z tego powodu być Europejczykiem. Wszystko to jednak nie
zmienia faktu, że Europa jako całość, jako formacja kulturowa, wyrasta
na jednoznacznie chrześcijańskim korzeniu. I nie ma fundamentu innego,
niż chrześcijański.
W istocie bowiem choćby wszyscy żyjący
obecnie Europejczycy dokonali zbiorowego aktu apostazji, nie zmieniłoby
to chrześcijańskiego charakteru samej Europy. Zwolennicy
dechrystianizacji tradycji europejskiej mylą się, gdy sądzą, że Europa
posiada tradycję inną niż chrześcijańska – tradycję, którą można od
chrześcijaństwa oddzielić i zachować, odrzucając samo chrześcijaństwo.
Ignorują bowiem fakt, iż chrześcijaństwo to nie tylko religia, rozumiana
jako duchowa więź człowieka z Bogiem, ale również głęboka warstwa
europejskiej kultury, zarówno intelektualnej, jak i materialnej.
Chrześcijaństwo oddziaływało na kulturę Europy przez dwa tysiące lat –
dłużej niż na przykład przedchrześcijańska myśl grecka czy rzymska. A
właściwie należałoby powiedzieć, że nie tyle na nią oddziaływało, ile ją
formowało, nasycając swoją treścią prawo, sztukę, instytucje, obyczaje,
naukę, symbole, miarę czasu i rachubę lat oraz wszelkie inne aspekty
życia zbiorowego. Republika Francuska może szermować antyklerykalną
ideologią, ale dziekanem korpusu dyplomatycznego we Francji nadal jest
nuncjusz apostolski, jak we wszystkich państwach o katolickiej tradycji.
Mieszkańcy zateizowanej Hiszpanii nie chodzą do kościołów, ale bardzo
skrupulatnie przestrzegają wolnego od pracy w święta kościelne.
Baron Friedrich Leopold von Hardenberg
(1772-1801), zwany Novalisem, konserwatywny myśliciel polityczny i jeden
z wybitniejszych niemieckich literatów doby romantyzmu, swój wielki
esej-manifest ideowy zatytułował „Chrześcijaństwo albo Europa”.
Jako religia powszechna (uniwersalna), chrześcijaństwo obejmuje i
przenika wiele światów kulturowych, nie tylko nasz. Nie wszystko zatem,
co chrześcijańskie, wykwita z Europy, ale wszystko, co europejskie,
wykwita z chrześcijaństwa. Przypomnijmy, w jakich okolicznościach
pojawiło się słowo „Europejczycy”. Po raz pierwszy zostało ono użyte w
relacji o bitwie pod Poitiers w 732 r., w której rycerstwo Karola Młota
rozbiło Saracenów. Żyjący wówczas kronikarz zanotował: „Ludzie europejscy zbiegli się zewsząd i pokonali Arabów.” Jako pierwsi „Europejczykami” zostali nazwani chrześcijańscy rycerze broniący swej ziemi przed najazdem innowierców, „pogan”.
Próby oddzielenia chrześcijaństwa od
właściwej tradycji europejskiej są więc pozbawione podstaw. Z innych
pozycji krytykują chrześcijańskie dziedzictwo Europy ci, którzy oceniają
wpływ chrześcijaństwa na dzieje jako dodatni, ale uważają jego rolę za
zakończoną. W przeciwieństwie do tych pierwszych głoszą, że
chrześcijaństwo wniosło pozytywny wkład w rozwój naszej kultury, jednak
na pewnym jego etapie nie odpowiada już skutecznie na duchowe,
intelektualne i społeczne potrzeby człowieka, a nawet staje się
obciążeniem utrudniającym dalszy rozwój. Należy zatem pozwolić – lub
wręcz pomóc – mu obumrzeć, dokonać jego „przezwyciężenia”, a na jego
gruzach budować lepszy świat, świat nowych wartości. Poglądowi takiemu
hołdowali wyznawcy różnych wersji Oświecenia, kantyści, jak José Ortega y
Gasset, i hegliści, jak Alexandre Kojève, egzystencjaliści i
kulturaliści, a nawet niektórzy marksiści. Na gruncie polskim
wypowiedział go na przykład Czesław Miłosz w „Zniewolonym umyśle”. Wspólne dla tych różnych szkół i autorów pozostaje przekonanie, że chrześcijaństwo ma charakter historyczny, tzn. skończony w czasie, przemijalny – jak wszystko, co historyczne.
Głosiciele tezy o końcu ery
chrześcijańskiej z powodu „przebrzmienia” chrześcijaństwa w historii
popełniają błąd odwrotny do błędu głosicieli tezy o „obcości”
chrześcijaństwa w tradycji europejskiej: widzą w nim tylko kulturę, a
nie widzą religii, czyli transcendencji. Chrześcijaństwo to objawienie
absolutu, pochodzące spoza czasu, ale dokonujące się w czasie – w
ludzkich dziejach, to jest w świecie kultury. Chrystus wcielił się tylko
jeden raz; raz umarł, zmartwychwstał i wstąpił do nieba. Lecz
jednocześnie Chrystus jest w sposób realny głową Kościoła, a Kościół,
mistyczne ciało Chrystusa, działa w historii. Kościół to metahistoryczna
moc stale ożywiająca, inspirująca i podtrzymująca kulturę europejską,
którą stworzyła.
Ci, co chcieliby oddzielić kulturę
europejską od Kościoła, muszą pamiętać o jednym: kultura europejska
obecnie obumiera, ponieważ w znacznym stopniu oddzieliła się od
Kościoła. Jej całkowite oddzielenie od Kościoła sprawi, że kultura
europejska całkiem obumrze, jak roślina zupełnie odcięta od światła.
Warunkiem przetrwania kultury
europejskiej jest jej powrót do Kościoła. Co bardziej spostrzegawczy
Europejczycy chyba już zaczynają sobie z tego zdawać sprawę.
Adam Danek