FOT.Kurt Miller/Stocktrek Images/FORUM |
Stary Kontynent ugina się
dzisiaj pod naciskiem odzyskującej witalność cywilizacji islamskiej.
Znajdujący się przez wieki pod europejskim butem muzułmanie biorą odwet.
Jednak rozgrywające się na naszych oczach starcie Zachodu i Wschodu nie
jest w dziejach ludzkości nowością. Istnieje również sprawdzona metoda
na odniesienie zwycięstwa.
Konflikty chrześcijańsko-arabskie i
chrześcijańsko-tureckie, zastąpione obecnie przez rywalizację
postchrześcijańskiej Europy z coraz bardziej fundamentalistycznym
islamem, zrodziły się wraz z początkiem głoszenia nauk Mahometa. Nasi
przodkowie odnaleźli jednak skuteczne reakcje obronne.
Pierwsza zbrojna rywalizacja
wyznawców Chrystusa ze słuchaczami tez Mahometa miała miejsce już w
kilka lat po śmierci twórcy islamu. VII wiek obfitował w wojny Cesarstwa
Bizantyńskiego i państwa pierwszych kalifów. Często sukces odnosili
muzułmanie. Ich zwycięski pochód przeciwko Imperium zatrzymał dopiero
„ogień grecki”.
Miecz islamu prędko przeszył również
ciało chrześcijańskiej wtedy Afryki Północnej i rychło dotarł do świata
zachodniego. Buty Arabów zadeptały hiszpańskie Królestwo Wizygotów, a po
przekroczeniu Pirenejów, nieco ponad wiek po śmierci Mahometa,
zagroziły Królestwu Franków. Dopiero pod Poitiers, a więc w Akwitanii,
Karol Młot rozgromił niepokonane wojska arabskie.
Warto uświadomić sobie lokalizację tej słynnej bitwy. Rozegrała się ona zaledwie około 300 kilometrów od Paryża.
Od tego czasu świat zachodni uległ
głębokim przemianom. Główny nurt życia religijnego we wszystkich
wyznaniach chrześcijańskich uległ swego rodzaju „racjonalizacji”, życie
polityczne siłą lub podstępem oddzielono od życia duchowego, a walczyć
za wiarę gotowi są bardzo nieliczni wyznawcy Chrystusa.
Tymczasem w mentalności islamskiej
nie zmieniło się prawie nic, niezależnie czy wyznawca Allacha żyje w
Katarze, Syrii, czy w podparyskim getcie. Mahometanie nadal są gotowi
walczyć za swoje ideały, są przekonani, że ich życie społeczne i
religijne wciąż powinno być determinowane przez zasady islamu. W tym
samym czasie Europa zaczęła wykazywać się skrajną ignorancją: wpuściła w
swoje progi setki tysięcy muzułmanów, wydając na siebie wyrok śmierci.
Ułaskawienie może przyjść tylko za sprawą Najwyższej Instancji.
Zanim Europę ogarnęło rewolucyjne
szaleństwo, które chorobliwą świeckością zaraziło nawet część Kościoła
katolickiego, elity Christianitas – a więc głęboko religijni władcy,
teolodzy i mnisi o światłych umysłach oraz pobożni papieże – wiedzieli,
że z islamem należy walczyć, a nie pertraktować. Walka odbywała się na
wiele sposobów, motywacja była jednak zawsze jedna: miłość. Miłość do
braci w wierze, którzy cierpieli prześladowania z ręki muzułmanów oraz
miłość do błądzących innowierców. To miłość wzorowana na najdoskonalszej
Miłości Jezusa Chrystusa do ludzi kazała świętemu Franciszkowi udać się
w dobie krucjat do władcy Syrii i Egiptu, sułtana Al-Kamila. Zakonnik z
Asyżu ryzykował życie wchodzą w granicę islamskiego państwa i stając
przed obliczem monarchy, który mógł zamordować go w dowolnym momencie i w
dowolny sposób. Franciszek nie pojawił się na dworze sułtana w celu
zawarcia politycznego układu czy ekumenicznego dialogu. Wręcz
przeciwnie, nawoływał sunnitę do porzucenia błędów islamu.
Miało to miejsce w okresie zażartych
walk między rycerstwem katolickim, a przodkami dzisiejszych zamachowców,
około stu lat po wybrzmieniu na synodzie w Clermont jednoznacznej
deklaracji: Deus vult! Bóg tak chce – uważali maszerujący przez
cały Stary Kontynent do odległej Ziemi Świętej, uważali tak chłopi,
mieszczanie, duchowni, szlachetnie urodzeni, monarchowie, papieże.
Hasło Deus vult odsunęło w
XI wieku od greckich chrześcijan groźbę rychłej klęski. Pod tym
zawołaniem i pod sztandarem krzyża gromadzili się przez wieki mężni
obrońcy Europy, niezależnie, czy zagrożenie płynęło ze strony Saracenów,
Seldżuków, czy Osmanów. Bez względu na to czy chodziło o obronę Paryża,
Rzymu, Konstantynopola, czy Jerozolimy. Ideał krucjatowy przyświecał
rycerzom spod Poitiers, Manzikertu, Hittin, Warny czy Wiednia. Trwał
przez wieki i zapewniał Zachodowi bezpieczeństwo.
Dzisiejsza, wroga chrześcijaństwu
Europa, potrafi odpowiadać na islamskie uderzenia jedynie żenującymi
marszami i pustymi deklaracjami. Ducha rycerskości brakuje jednak nie
tylko lewicowym intelektualistom kawiarnianym. W absurdalnym zaklinaniu
rzeczywistości biorą udział również politycy określający się mianem
chrześcijańskich.
Daleko od ideałów rycerskich są
liczni katolicy, od wiernych, przez księży i biskupów, na papieżu
skończywszy. A przecież zwołujący I krucjatę Ojciec Święty Urban II jest
dzisiaj błogosławionym, a twórca zwycięskiej pod Lepanto Ligi Świętej
Pius V – świętym.
Jeżeli więc Europa chce przetrwać, musi sięgnąć do sprawdzonych rozwiązań, do krzyża, gdyż In hoc signo vinces – w tym znaku zwyciężysz. Musi na nowo wybrzmieć głośne i jednoznaczne Deus vult
– Bóg tak chce. Jeśli Stary Kontynent nie zegnie kolan przed Stwórcą,
szybciej niż to się wszystkim wydaje, zegnie karki przez mieczem islamu.
Trzecia droga nie istnieje.
Michał Wałach