Wyglądam przez okno. Świat ten sam, co
zawsze. Rzeczywisty, ale jakby odległy. Przemykający obok mnie. To ta
chwila. Jedna z tych, kiedy z umysłu spadają wszystkie zasłony. Chwila,
kiedy myślę, po co to wszystko? Marsze, flagi, hasła, setki znajomych i
nieznajomych twarzy, dziesiątki udanych i nieudanych akcji, lata wysiłku
woli, momenty satysfakcji i rozczarowań. To wszystko przelatuje mi
przed oczami jak nieskładny film, dzieło ślepego montażysty. Po raz
tysięczny do głowy dobija się myśl: ,,rzucić to, uciec, odwrócić się i
odejść”. Pokusa, której realizację nieraz sobie obiecywałem. Znów w
wyobraźni słyszę huk ciężaru, jaki wtedy spadłby z moich barków. Tak, to
ta straszna i błogosławiona chwila. Ta, w której zaglądam w głąb
siebie. Im większa rana, tym większy ból, ale jednocześnie tym więcej
prawdy ma szansę ujrzeć światło dzienne. To ten moment, w którym świat
ociera się o szorstką świadomość.
Słowa bezładnie krążą w mojej głowie. Te
przeczytane, usłyszane, wypowiedziane i wymyślone. Slogany i cytaty
kotłują się bezlitośnie nie tworząc żadnej całości. Wpatrzony w okno
widzę, jak krwawo zachodzi słońce. Dzień ustępuje pola nocy. Jednak
przecież nie może on całkiem zginąć. To światło musi gdzieś zapłonąć,
żeby jutro mogło znów oblać świat. Czuję w sobie jakiś nikły płomyk.
Zaledwie iskierkę, ale jednak płonącą. Obrazy z wolna poczynają się
układać. Słowa ustawiają się w szereg tworząc coraz bardziej jasne
zdania. Zaczynam pojmować. To Jeremiasz, poczciwy Jeremiasz. Ten,
któremu Pan włożył w usta Swoje słowa oraz dał mu władzę ,,nad narodami i
nad królestwami, by wyrywał i obalał, by niszczył i burzył, by budował i
sadził”. Płomień zaczyna być coraz jaśniejszy, jakby podsycało go
jakieś niewidoczne Tchnienie. Wreszcie przedziera się do mnie zdanie z
Księgi proroka: ,,Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się
uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś”. Tak, to o to chodzi! To Ona, to
Ta, dzięki której wszystko w życiu jest właśnie takie. Kolejne wersety
uderzają jeszcze silniej: ,,I powiedziałem sobie: Nie będę Go już
wspominał ani mówił w Jego imię! Ale wtedy zaczął trawić moje serce
jakby ogień, nurtujący w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić,
lecz nie potrafiłem”. To właśnie ten ogień! Teraz wybucha we mnie coraz
mocniej i mocniej. To Jej ogień, ogień Idei, która nadaje sens
wszystkiemu. Uwiodłaś mnie, Ideo, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłaś
mnie i przemogłaś. Dałem się uwieść świętej idei. Świętej, bo
uświęconej krwią Jej kochanków. Tych, którzy przez lata podążali za nią
krok w krok. Idei raniącej jak cierń, ale wartościowej ponad wszystko.
Tak wielu pozwoliło się jej uwieść, niczym żeglarze śpiewowi mitycznych
syren. Z tym, że te wiodły nieszczęśników na pewną zgubę, a Ona prowadzi
wiernych Sobie do chwały. Ktoś zapyta – do jakiej chwały? Przecież
zaciągnęła ich za mury Berezy, do obozowych baraków, do ,,lochów Gestapo
i Czeki” oraz do ubeckich kazamatów. Wszak do Jej oblubieńcom
przestrzeliwano piersi i głowy. A jednak wiedzie Ona do chwały. Chwały,
jaką jest wieczna radość w niebie i pamięć na ziemi. Zaś krew przelana w
Jej imię stała się zasiewem kolejnych pokoleń Jej adoratorów. Miłośnicy
Idei sprzed lat, ileż oni doświadczyli Jej słodyczy! Smakowali Jej
pośród dni cierpienia. Igrali z Nią podczas nocy lamentu. Rozpalony
umysł przywodzi imiona niektórych. Henryk zdeptany sanacyjnym butem i
wpatrujący się w Jej piękne oblicze w lutym 1937 r. Jan, którego porwała
w ostatni taniec, gdy prowadzono go pod ścianę straceń. Wiktor, który
na nieludzkiej ziemi poczuł jej gorący oddech wymieszany z chłodem lufy.
I wielu innych, których wymienić nie sposób. Uwiodła ich i rozpaliła
swym ogniem. Płomieniem, w którym próbuje się złoto. Wypaliła w nich zło
i pozostawiła to, co najcenniejsze.
Teraz już wiem. Nie mogę uciec, nie chcę
uciec w ten świat, gdzie brakuje tego uświęcającego ognia. Muszę trwać w
pocałunku z tą, która przez ciernie wiedzie do chwały. Zmrok zapadł.
Mój duch jednak jaśnieje i woła za Jeremiaszem: ,,Pan jest przy mnie
jako potężny mocarz; dlatego moi prześladowcy ustaną i nie zwyciężą.
Będą bardzo zawstydzeni swoją porażką, okryci wieczną i niezapomnianą
hańbą. Panie Zastępów, Ty, który doświadczasz sprawiedliwego, patrzysz
na nerki i serce, dozwól, bym zobaczył Twoją pomstę nad nimi. Tobie
bowiem powierzyłem swą sprawę.”