Fot. Watykan
|
Osiemdziesiąt
lat temu powstały dwa wielkie dzieła katolickiej nauki społecznej
będące wielkim potępieniem bezbożnych i ludobójczych ideologii oraz
ustrojów totalitarnych, a jednocześnie pozostające wielką apologią
katolickiej doktryny społecznej oraz prawa naturalnego. Aktualne po dziś
dzień.
W marcu przypada osiemdziesiąta
rocznica opublikowania dwóch encyklik papieża Piusa XI – przeciw
niemieckiemu narodowemu socjalizmowi („Mit brennender Sorge” z 14 marca
1937) oraz przeciw bezbożnemu komunizmowi (tak dosłownie) – „Divini
Redemptoris” z 19 marca 1937 roku. Pisałem już na ten temat na łamach
magazynu „Polonia Christiana”. Tutaj chciałbym odnieść się do innego
kontekstu związanego z tymi dokumentami, czyli ich aktualności dla nas,
żyjących w epoce gorączkowych prac – w samym Watykanie i w
zaprzyjaźnionych episkopatach – nad wypracowaniem „nowego paradygmatu
Kościoła”, a raczej paradygmatu nowego Kościoła. Co aktualnego po
osiemdziesięciu latach mówi do nas Pius XI? Jaka nauka płynie z
antytotalitarnych dokumentów w epoce, gdy niektórzy kardynałowie
stwierdzają, że „wymogi duszpasterskie” są ważniejsze niż „czystość
doktryny”, a to ostatnie słowo ma się odtąd kojarzyć z „bezdusznym
rygoryzmem”, który nie dostrzega, że „życie ludzkie jest o wiele
bardziej skomplikowane aniżeli formułki prawne”?
Warto więc przyjrzeć się środkom
zaradczym, o których mówi Pius XI w kontekście walki z ideologiami i
ustrojami totalitarnymi. W encyklice „Mit brennender Sorge” wskazuje
więc Ojciec Święty, że najskuteczniejszym remedium jest życie zgodne z
wiarą, czyli z przekazem wiary ujętym w doktrynie (nauce) Kościoła.
Pisał w tym dokumencie o konieczności (zarówno dla kapłanów, jak i osób
świeckich), „by życie uzgodnić z wiarą w myśl tego, czego wymaga prawo
Boże i co Kościół bezustannie podkreśla”. „I dzisiaj znowu powtarzamy z
całą powagą: nie wystarczy być zaliczonym do Kościoła Chrystusowego;
trzeba być żywym członkiem tego Kościoła w duchu i w prawdzie. A takimi
członkami Kościoła są tylko ci, którzy w niewinności albo w szczerej,
rzeczywistej pokucie są w łasce u Pana i żyją nieustannie w obecności
Bożej. Jeżeli Apostoł narodów, „naczynie wybrane”, karcił swe ciało i
umartwiał, by snać innych nauczając, sam nie został odrzucony (1 Kor 9,
27), czyż wobec tego dla tych, którym powierzone jest podtrzymanie i
rozszerzanie Królestwa Bożego, może istnieć inna droga, jak droga
najściślejszego zespolenia apostolstwa z własnym uświęceniem? […]
Chrześcijaństwo wchodzące w siebie we wszystkich swych członkach,
odrzucające czystą zewnętrzność i wszelkie zeświecczenie, zachowujące
rzeczywiście przykazania Boskie i kościelne, praktykujące miłość Boga i
czynną miłość bliźniego, będzie mogło i musiało być wzorem i
przewodnikiem dla świata chorego w najgłębszych swych podstawach i
szukającego oparcia i kierunku; inaczej nastąpi straszne nieszczęście i
upadek, przechodzący wszelkie wyobrażenie” (MBS, 24).
„Świat chory w najgłębszych swych podstawach”
Jakże profetycznie brzmią dzisiaj
słowa Piusa XI skierowane do kapłanów w Niemczech i przestrzegające ich
przed fałszywie pojętą „miłością pełną litości”: „Ta miłość pełna
zrozumienia i litości ku błądzącym, a nawet ku szydercom, nie oznacza i
nie może oznaczać rezygnacji z głoszenia prawdy, z ukazywania jej
wartości, z jej obrony, a ni też z jej zastosowania w życiu na odcinku
wam powierzonym. Najpierwszym i najoczywistszym darem, jaki kapłan może
złożyć ludziom, jest służenie prawdzie i to całej prawdzie, wykrywanie
błędu i walka z nim, obojętnie w jakiej formie błąd ten się pojawia”
(MBS, 54).
Dzisiaj z ust protagonistów „nowego
paradygmatu Kościoła” słyszymy, że raczej należy obniżać poprzeczkę
wymagań moralnych. Raczej należy tropić i piętnować „rygorystów”
(„współczesnych faryzeuszów”, „ludzi o zamkniętym sercu” – jak głoszą
miłosierni i otwarci na wszystko zwolennicy „nowego paradygmatu”),
aniżeli dewiacyjne zachowania. Wyrzeczenia – jak w przypadku
powstrzymania się od współżycia płciowego w tzw. związkach
niesakramentalnych – przez tych samych uczestników „słuchającego
Magisterium” zbywane są jako jakaś infantylna niedzisiejszość. Tymczasem
Pius XI przypominał, mobilizując Kościół w Niemczech (jakże profetyczny
adresat!) do oporu przeciw narodowemu socjalizmowi, że „wszelka
prawdziwa i trwałą reforma zawsze miała swe ostateczne źródło w
świętości, wychodziła od ludzi pałających i pędzonych miłością ku Bogu i
bliźnim. Wspaniałomyślni, gotowi posłuchać każdego wezwania Bożego i
spełnić je najpierw w swym życiu, a przy tym pokorni i pewni swego
powołania, stali się luminarzami i odnowicielami swego czasu. Gdzie
gorliwość reformatorska nie zrodziła się z czystej intencji, lecz była
wyrazem i wybuchem gwałtownych namiętności, tam zamiast światła
wprowadzała zamieszanie, zamiast budować niszczyła i nierzadko stała się
źródłem błędów, które były bardziej zgubne niż szkody, jakie
rzeczywiście lub pozornie chciano naprawić” (MBS, 25).
Jakże aktualne są te słowa właśnie
teraz, gdy każe się nam świętować jubileusz protestanckiej reformacji i
gdy z ust niektórych wpływowych kardynałów (W. Kasper), ba, z ust samego
papieża (antypapieża - przyp. red. RCR) słyszymy, że „Luter chciał dobrze”. W ramach więc
jubileuszowych rozważań nad „zasługami” reformacji przytoczmy i te słowa
Piusa XI z jego antyhitlerowskiej encykliki, który piętnując „miraż
narodowego kościoła niemieckiego”, przypominał, że „historia innych
kościołów narodowych, ich martwota duchowa, ich skrępowanie i ucisk
przez władze świeckie, wskazują na beznadziejną bezpłodność, jakiej
ulega z konieczności każda latorośl oddzielająca się od żywego szczepu
winnego Kościoła” (MBS, 28).
Święte obowiązki biskupów
Na zakończenie przypomnijmy sobie
słowa Piusa XI, które choć kierowane do niemieckiego Kościoła (a
konkretnie do niemieckich biskupów), jakże wymowne są także dla nas, gdy
obserwujemy (w większości tylko obserwujemy), jak grasuje po naszych
miastach powszechny teatr bluźnierstwa. Osiemdziesiąt lat temu Następca
św. Piotra przypominał, że biskupi Kościoła Chrystusowego „muszą czuwać”
i jest ich „świętym obowiązkiem pasterskim uczynić wszystko, co możliwe
[…] aby prawa Majestatu Bożego, Imię i słowo Boże nie były
bezczeszczone, aby umilkły bluźnierstwa przeciwko Bogu – w słowie, w
piśmie i w obrazach, na razie liczne jak piasek nad morzem” (MBS, 16).
W duchu tzw. hermeneutyki ciągłości,
czyli obowiązującego po Vaticanum II jeszcze silniejszego wezwania do
ludzi świeckich (tzw. hermeneutyka ciągłości to tak naprawdę zerwanie z Tradycją katolicką, a Vaticanum II był zbójeckim, heretyckim pseudosoborem - przyp. red. RCR), by uczestniczyli w życiu Kościoła, należy te słowa
odbierać dzisiaj jako skierowane do nas wszystkich. Podobnie jak
przypomnienie w obliczu agresji wrogów Krzyża, czy to bluźnierców z
teatralnych desek, czy – jak w przypadku epoki, w której rzeczone
encykliki powstawały – bluźnierców w czerwonych lub brunatnych
koszulach, że „Krzyż Chrystusowy jest nadal dla chrześcijanina świętym
znakiem zbawienia, sztandarem moralnej wielkości, choćby nawet samo imię stało się dla wielu głupstwem i zgorszeniem (1 Kor 1, 23). W cieniu
jego żyjemy, całując go umieramy. Ma on stać na naszym grobie i głosić
naszą wiarę, ma świadczyć o naszej nadziei skierowanej ku światłości
wiekuistej” (MBS, 34). Ave Crux, spes unica!
Grzegorz Kucharczyk