Film Konrada Łęckiego „Wyklęty”, wbrew swojemu tytułowi, nie skupia się
tylko na tragicznej historii polskiego powojennego podziemia
niepodległościowego i antykomunistycznego, czyli historii Żołnierzy
Wyklętych. Równie ważne w tym niezwykłym obrazie jest bardzo przemyślane
i precyzyjne przedstawienie drugiej strony,
czyli tych, którzy z Wyklętymi walczyli. Dlaczego to takie istotne?
Narrator w scenie otwierającej filmu „Waleczne serce” Mela Gibsona mówi,
że „historia jest pisana przez tych, którzy powiesili bohaterów”.
A w powojennej Polsce nową wersję historii pisała owa druga strona,
bezlitośnie i skutecznie eliminując polskich bohaterów grzebanych
w bezimiennych grobach zaplanowanej niepamięci. Skoro bohaterowie
przegrali, kim byli zwycięzcy?
Jedną
z pierwszych scen filmu „Wyklęty” jest rozmowa Ministra Bezpieczeństwa
Wewnętrznego z oficerami Ludowego Wojska Polskiego. „Chamy są?” – pyta
minister asystenta, idąc na spotkanie. „Warują od godziny” – słyszy
w odpowiedzi. „Ciekawe, co te Icki znowu wymyśliły” – rozmawiają
lekceważąco oficerowie, lecz gdy minister wkracza do pokoju, stają
na baczność. „Siad!” – rozkazuje szef MBW
prężącym się przed nim dowódcom, a potem wulgarnym językiem przekazuje
dyrektywy przywiezione prosto z Moskwy, dotyczące rozprawienia się
Wyklętymi – „te skuwysyny mają zniknąć z powierzchni ziemi –
wszyscy!”. Ta scena, oprócz ukazania pogardliwego stosunku
komunistycznej kadry kierowniczej do usłużnych zdrajców w polskich
mundurach wiernie oddaje język i normy kulturowe oprawców. Reżyser
konsekwentnie właśnie w ten sposób obrazuje drugą stronę, której wyraźna
obcość z kulturą polską zaczyna się już w warstwie używanego języka.
A więc kobieta mająca do czynienia z Wyklętymi to „kuwa”, a ich
samych „trzeba za*ebać, a nie złapać” itd. Te pozornie nieistotne
elementy antykultury płynące z samej góry ostatecznie prowadzą
do zezwierzęcenia i bestialstwa i tak przecież prymitywnych kadr Urzędu
Bezpieczeństwa, które przejawia się w brutalnych przesłuchaniach,
terrorze, gwałtach, przemocy wobec ludności cywilnej, czy braku szacunku
do zwłok. Reżyser subtelnie informuje widza, że szeregowi
funkcjonariusze jeszcze chwilę temu kopali rowy, a teraz służą
w mundurach Polsce Ludowej. W jednym z raportów, który powstał w latach
50-tych w Ministerstwie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a który przywołuje
w książce „Twarze bezpieki w PRL w latach
1944–1956” prof. Krzysztof Szwagrzyk tak charakteryzowana jest owa
grupa: „[…] w większości byli to ludzie młodzi, pochodzenia
robotniczo-chłopskiego […] Brak wykształcenia ogólnego, które
u większości zaangażowanych pracowników ograniczało się do wykształcenia
podstawowego (wielu miało tylko kilka klas szkoły podstawowej),
nadrabiali gorliwością”.
Druga strona
to nie tylko Polacy z awansu społecznego, moralni degeneraci a często
analfabeci, których przydatność mierzono skalą posłuszeństwa a nie
inteligencji. To także Polacy – komuniści, jeszcze z czasów
przedwojennych, teraz gotowi służyć nowym panom. To z resztą też jest
w filmie pokazane – ich uległy stosunek wobec Sowietów oraz pogarda
i nienawiść do rodaków.
Reżyser nie zapomina też o komunistach
pochodzenia żydowskiego, czyli żydokomunie, którzy licznie i chętnie
służyli w aparacie represji tworzącej się Polski Ludowej. Prof.
Szwagrzyk we wspomnianej wcześniej książce zauważa: „Biorąc pod uwagę,
że po wojnie Żydzi i osoby pochodzenia żydowskiego stanowili niespełna
1 proc. ludności kraju, to ich 37-procentowy udział w kierownictwie
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego stanowi trudną do ukrycia
nadreprezentację osób jednej narodowości.”
Ale charakteryzując
drugą stronę nie można nie wspomnieć o tzw. POPach, czyli Pełniący
Obowiązki Polaka. Pani prof. Anna Pawełczyńska w swojej książce
„O istocie narodowej tożsamości. Polacy wobec zagrożeń” pisała: „Po 1945
r. w Polsce osadzono przynajmniej 200 tys. osób (niezależnie od tak
zwanych radzieckich doradców i osadzonych na stały pobyt wojsk
sowieckich). Niektórzy szacują tę liczbę na bliższą 300 tys. Były
to sowieckie rodziny, posługujące się wówczas również językiem polskim.
Rodziny to osiedlono najliczniej w Warszawie i miastach wojewódzkich.
Ich członkowie stali się bazą kadrową twardych resortów i MSZ,
resortów kultury i nauki oraz środków masowego przekazu.” We wrześniu
2016 roku prof. Sławomir Cenckiewicz ogłosił, że odnaleziono w archiwach
wojskowych dokumenty 20 tysięcy żołnierzy sowieckich wcielonych
do Ludowego Wojska Polskiego. Uderzająca liczba, tak bardzo podobna
do liczby polskich oficerów zamordowanych w Katyniu, choć przecież
absolutnie do nich nieporównywalnych. Pan profesor poinformował również,
że w 1945 „polski wywiad wojskowy” składał się w 100% z Sowietów.
Na ich czele stał płk Gołośnicki, który zasłynął tym, że wprowadził
w wywiadzie lektorat języka polskiego. A więc nastąpiła planowa podmiana
elit. Nasze, polskie zostały zlikwidowane i zastąpione desantem
wschodnich „nowych Polaków”, którzy Polskę i jej mieszkańców traktowali
jak ludność podbitą albo wrogów. Dziesiątki tysięcy obcych przybrało
polskie nazwiska, osiedliło się na polskich ziemiach, nauczyło się
polskiej mowy. I wychowało następne pokolenia.
I tu według mnie tkwi największa siła filmu Łęckiego. Bo zmusza on do zadania sobie pytania – skoro wygrała druga strona,
taka, jaką ją zobaczyliśmy na ekranie, to jakie to ma konsekwencje dla
dzisiejszej Polski? Skoro oni byli obcy Polsce, polskiej kulturze,
polskiemu DNA, to czy już ich nie ma?
To przecież pytanie retoryczne. Te dziesiątki tysięcy osób, które
służyły sowieckiej Rosji zostało zainstalowanych w strategicznych
punktach PRL – w wojsku, w wymiarze
sprawiedliwości, w dyplomacji, w polityce, w mediach, w szkolnictwie
wyższym i w nauce, w urzędach, w państwowych instytucjach. Ci ludzie
otrzymali przywileje, poczynając choćby od mieszkań, poprzez wysokie
zarobki i możliwość tworzenia fortun, a na bezkarności kończąc. Wpływy,
stanowiska, wiedzę, kapitał przekazali następnym pokoleniom. Ich dzieci
zaczęły przejmować pałeczkę, czyli pełnić rolę elit w latach 60-tych,
70-tych. A dzieci ich dzieci w latach 90-tych i na początku nowego
wieku. I nagle jesteśmy w obecnych czasach. Okrągły stół, dzika
prywatyzacja, brak lustracji. Nierozliczeni zbrodniarze. Ograbiony
naród. Wielkie zamazanie. Gruba kreska. A dziś? Wciąż fałszywe elity.
Obce. Wyhodowane. Kasty nadzwyczajnych ludzi. Polskość to nienormalność,
a Polska to kamieni kupa. Protesty przeciwko odbieraniu przywilejów
byłym SB-kom. Antypolskie partie polityczne.
Szukanie interwencji w innych krajach. Afery, niesprawne sądy. Uległość
i kompleksy wobec silniejszych. Pedagogika wstydu wobec własnego narodu,
który służyć ma innym jako rynek zbytu i rezerwuar taniej
i wykwalifikowanej siły roboczej. To wszystko jest tak blisko i tak
nierozerwalnie ze sobą powiązane. Resortowe dzieci. Wielkie oburzenie.
Grzebanie w życiorysach. Dzieci nie odpowiadają za wybory rodziców. Ale
dlaczego jest tak wielka dysproporcja pomiędzy potomkami żołnierzy AK, NSZ, Wyklętych i polskich patriotów a potomkami funkcjonariuszy UB, SB, MO, ZOMO, czy donosicieli TW w piastowaniu
ważnych i lukratywnych stanowisk w mediach, dyplomacji, służbach
specjalnych, w wojsku, na uczelniach, w organach
administracji państwowej?
Historia Żołnierzy Wyklętych nie
skończyła się w 1963 wraz z symboliczną śmiercią ostatniego bohatera.
Ta walka trwa cały czas. Tak jak Wyklęci i ich idea nie zginęła
przysypana wapnem w anonimowym dole śmierci przykrytym płytami
chodnikowymi, tak obce DNA nie opuściło
terytorium Polski wraz z biologiczną śmiercią tych, którzy dokonywali
mordów sądowych na Pileckim, Fieldorfie, czy Cieplińskim, pociągali
za spust, zdradzali, donosili. I w tej niewypowiedzianej klamrze tkwi
największa wartość filmu „Wyklęty”. Bo skoro wiemy, że to Witold Pilecki
i Żołnierze Wyklęci byli bohaterami, to wiemy, kim byli ich
przeciwnicy. Potrafimy ich nazwać. Wszelkie dyskusje o tym, że takie
były czasy, że kto wtedy nie żył, tego nie zrozumie, co również jest
wspaniale przedstawione w filmie, należy zredukować do prostego pytania –
o co walczyła każda ze stron? Co miała na sztandarach? Wyklęci,
Niezłomni – walczyli o to, żeby Polska była niepodległa, wolna
od sowieckiej dominacji, polska. Swoim tragicznym sprzeciwem uratowali
nasz honor, pokazali, że Polska nigdy nie zgodziła się na komunizm, dali
nadzieję następnym pokoleniom, cywilnemu społeczeństwu. Kolejne daty
polskich zrywów – 1956, 1968, 1970, 1976, 1980 – to wszystko było polską
niezgodą na obce porządki. Druga strona
– walczyła o to, żeby ten obcy, sowiecki porządek w Polsce utrzymać.
A wymienione wcześniej daty wraz z 13 grudnia 1981 roku – to wszystko
było lustrzaną, antypolską niezgodą na polskie porządki. To jest czarne
albo białe. Jesteś albo tu albo tam. Tu nie ma dylematów. Takie były
czasy, że dziadek musiał służyć w UB, że tata musiał służyć w SB, że ja musiałem służyć w ZOMO.
Nie. Nie musiałeś. Nie musieli. Chcieli. Dla własnych korzyści.
Z niskich pobudek. Dla antywartości, na jakich zbudowany był
komunistyczny system, Imperium Zła. I ten film, kiedy spojrzymy
na przedstawioną w nim Drugą Stronę właśnie przez pryzmat sztafety
pokoleń, przez pryzmat dnia dzisiejszego, kiedy uświadomimy sobie,
że ci źli wygrali, że wciąż tu są i że genetycznie nie rozumieją, nie
czują Polski tak, jak my, to uświadomimy sobie, że żyją wśród nas obcy,
którzy wciąż mają ogromny wpływ na polskie społeczeństwo. Obcy, którzy
mówią po polsku, mieszkają na polskiej ziemi, pracują w polskich
telewizjach, gazetach, ambasadach, sądach, urzędach, uczelniach wyższych
– ale nie mają polskiego DNA. Bo są potomkami
tych, którzy pełnili obowiązki polskie, którzy zostali dostarczeni zza
wschodniej granicy, którzy awansowali w hierarchii społecznej, którzy
byli tępi i posłuszni, którzy nie mają w sobie polskiej odwagi, hartu
ducha, kultury i miłości do Ojczyzny, którzy nie rozumieją polskiego
patriotyzmu i polskiej rycerskości. Nie pojmują, że katolicyzm jest
nierozerwalnym elementem duszy polskiej. I że to rodzi określone postawy
i katalog wzorców, zachowań, wartości. To jest dla nich obce.
Tę wyliczankę można mnożyć. I każdy może to robić według siebie. Ale
kluczowy jest namysł, refleksja nad tym, co stało się z łańcuchem,
krótkim łańcuchem pokoleń, rozpiętym pomiędzy katów z powojennego
aparatu represji a ich żyjących potomków. Gdzie są dzisiaj ogniwa
tego łańcucha?
Dlatego trzeba obejrzeć ten film. W takim duchu.
Patrząc na dziś. I przewidując jutro. Trzeba zabrać na niego nasze
rodziny, naszych mężów i żony, nasze dzieci, naszych przyjaciół
i znajomych. I skonfrontować ich z pytaniem. Gdzie są dziś potomkowie
zwycięzców z 1945 roku? Podpowiedzieć, pokazać, podsunąć książkę.
Zacząć
otwierać oczy. Bo wszystko jest ze sobą połączone. Niewiedza zaś nie
jest żadnym usprawiedliwieniem. Niewiedza jest bronią. Skierowaną
przeciwko nam. Film Łęckiego skutecznie tę broń neutralizuje.
Tomasz Rakowski