Rząd
polski od czasu reformy monetarnej Władysława Grabskiego przywiązywał
wielką wagę do stabilizacji waluty. Jednym z najważniejszych czynników
gwarantujących siłę złotówki były odpowiednio wysokie rezerwy złota.
Gromadził je Bank Polski utworzony w 1924 r., w formie prywatnej spółki
akcyjnej. Jego obowiązkiem była emisja waluty polskiej oraz utrzymywanie
stałego kursu wymiany. Starano się to zapewnić dzięki zgromadzeniu
odpowiednio wysokich rezerw złota i obcych walut.
Według oficjalnych danych z sierpnia 1939 r. Bank Polski posiadał złoto w sztabach o łącznej wadze prawie 38 ton, a ponadto sporo złotych monet [1].
Według oficjalnych danych z sierpnia 1939 r. Bank Polski posiadał złoto w sztabach o łącznej wadze prawie 38 ton, a ponadto sporo złotych monet [1].
W
obliczu nadciągającej wojny z Niemcami podjęto odpowiednie kroki, aby
złoto zabezpieczyć. Część złota znajdującego się w warszawskim skarbcu
Banku Polskiego postanowiono wyekspediować do oddziałów terenowych
położonych we wschodniej części kraju. W czerwcu i lipcu 1939 r. cztery
transporty pojechały do oddziałów banku w Siedlcach, Brześciu nad
Bugiem, Zamościu i Lublinie. Ponadto w twierdzy brzeskiej przygotowano
specjalne pomieszczenia, dokąd miano w razie potrzeby ewakuować całe
złoto z Warszawy. Jeszcze przed wybuchem wojny zastanawiano się, czy nie
wywieźć go na Zachód, gdzie złożone w bankach francuskich, angielskich i
amerykańskich byłoby całkowicie bezpieczne. Na ten temat panowały
jednak rozbieżne opinie. O ile kierownictwo Banku Polskiego pomysł ten
popierało, o tyle sprzeciwiał się temu wicepremier Eugeniusz
Kwiatkowski, który obawiał się, że w niesprzyjających okolicznościach
polskie złoto łatwo mogłoby paść ofiarą sekwestru. Niewątpliwie w
dyskusjach nad tym zagadnieniem brano pod uwagę doświadczenia z okresu
pierwszej wojny światowej, kiedy to Rosja dysponująca ogromnymi
rezerwami złotego kruszcu przechowywanego w krajowych bankach miała duże
problemy z wykorzystaniem ich do sfinansowania zakupów broni na
Zachodzie. Rosjanie musieli uciec się do transportowania złota drogą
morską, co w warunkach wojennych wiązało się z dużym ryzykiem [2].
Do
wybuchu wojny, mimo podejmowanych prób, plany wywiezienia złota z
Polski nie zostały zrealizowane. Z oczywistych względów odrzucono pomysł
transportu złota drogą lądową przez Niemcy. Nie wywieziono go również
nowoczesnymi samolotami pasażerskimi LOT-u, gdyż nie zdołano załatwić
wszystkich formalności związanych z międzylądowaniem w krajach
skandynawskich. Według stanu z 1 września 1939 r. zasoby złota Banku
Polskiego były ogółem warte 463,6 mln złotych, to jest około 87 mln
ówczesnych dolarów amerykańskich. Z tego złoto wartości 193 mln zł
znajdowało się nadal w skarbcu centralnym w Warszawie. Sztaby wartości
170 mln zł przechowywano w Brześciu nad Bugiem, Lublinie, Siedlcach i
Zamościu, a złoto wartości nieco ponad 100 mln zł znajdowało się w
depozytach Banku Polskiego ulokowanych od dawna za granicą, głównie w
Banku Francji, Banku Anglii oraz bankach amerykańskich i szwajcarskich
[3]. Tak więc zasadnicza część złotego skarbu Rzeczypospolitej
znajdowała się nadal w kraju. W pierwszych dniach wojny ludzie
odpowiedzialni za bezpieczeństwo rezerw złotego kruszcu zdali sobie
sprawę z faktu, że wojska niemieckie zbliżają się do stolicy szybciej,
niż tego się spodziewano. Uznano, że nie ma chwili do stracenia i należy
natychmiast podjąć decyzję o ewakuacji zasobów przechowywanych w
podziemiach Banku Polskiego przy ul. Bielańskiej.
4
września autobusami należącymi do Państwowej Wytwórni Papierów
Wartościowych wywieziono do Brześcia 15 ton złota wartości 80 mln zł.
Tegoż dnia u premiera Felicjana Sławoja-Składkowskiego zjawili się
pułkownicy Ignacy Matuszewski i Adam Koc oraz były minister handlu
Henryk Floyar-Rajchman. Oświadczyli, że działają z upoważnienia
wicepremiera i ministra skarbu Eugeniusza Kwiatkowskiego, i zażądali
pomocy w zorganizowaniu ewakuacji złota z Warszawy. Premier w pełni
podzielił ich troskę o bezpieczeństwo skarbu Rzeczypospolitej i wydał im
specjalne glejty gwarantujące pomoc wszystkich organów państwowych w
przeprowadzeniu tej ważnej misji. Nad bezpieczeństwem operacji czuwali
urzędnicy Banku Polskiego uzbrojeni w broń krótką oraz strażnicy
bankowi. Okazało się jednak, że obiecanych samochodów było zbyt mało,
aby wywieźć wszystko jednym transportem. W nocy z 4 na 5 września
pierwsza partia złota z Warszawy dotarła do Lublina, szybko ją
rozładowano i auta wróciły do Warszawy po resztę złota. 5 września druga
kolumna opuściła stolicę, napotykając na szosach ogromne trudności.
Drogi były zatarasowane wszelkiego rodzaju pojazdami, wszędzie panował
niesamowity chaos, trwały ataki lotnictwa niemieckiego. Mimo to kolumna z
transportem złota dotarła do Lublina, gdzie spodziewano się dłuższego
postoju.
Okazało
się, że były to złudne nadzieje. Niemcy parli na wschód, oskrzydlając
polskie armie od północy i południa. W tej sytuacji nakazano dalszą
ewakuację złota w kierunku południowo-wschodnim. Uznano, że nowym
miejscem przechowania skarbu Banku Polskiego będzie Łuck. W nocy z 7 na 8
września 30 autobusów i samochodów osobowych przewiozło tam całe złoto
znajdujące się w Lublinie. Zatrzymano się na dłuższy odpoczynek.
Wydarzenia
wojenne rozwijały się jednak w takim tempie, że zaczęto myśleć o
całkowitej ewakuacji wszelkich zasobów kruszcu poza granicę Polski. Do
przygotowań przystąpiono wszędzie tam, gdzie znajdowało się złoto, a
więc nie tylko w Łucku, ale również w Brześciu nad Bugiem, Siedlcach i
Zamościu. Między 7 a 9 września drogą kolejową przewieziono do Śniatynia
przy granicy z Rumunią cały zapas złota przechowywany dotąd w Brześciu
oraz w Łucku. Tam też dotarło złoto z Zamościa. 13 września w Śniatyniu
zebrano całość złota Banku Polskiego z wyjątkiem 3817 kg złota wartości
ponad 22 milionów złotych, które pozostawiono w Dubnie do dyspozycji
rządu polskiego.
Teraz
należało załatwić na drodze dyplomatycznej kwestię tranzytu polskiego
złota przez terytorium Rumunii. Sprawa nie była wcale prosta. Wprawdzie
kraj ten był formalnie związany sojuszem z Polską od 1921 r., ale jego
ostrze wymierzone było nie przeciwko Niemcom, a Związkowi Sowieckiemu.
Ponadto Bukareszt był pod stałym naciskiem Berlina i Moskwy, które
nalegały, aby rząd rumuński nie zezwalał na tranzyt ludzi i towarów z
Polski na Zachód i odwrotnie. Z każdym dniem, wraz z pogarszaniem się
sytuacji militarnej Polski, stanowisko Rumunii było coraz trudniejsze, w
coraz mniejszym stopniu mogła ona ignorować naciski niemieckie i
sowieckie.
Ambasada
Rzeczypospolitej w Bukareszcie, powiadomiona o planach ewakuacji
polskiego złota przez Rumunię, rozpoczęła energiczne starania o
uzyskanie na nią zgody rządu rumuńskiego. Polaków wspierali w tych
staraniach ambasadorzy Francji i Wielkiej Brytanii, również
zainteresowani tym, aby polskie złoto nie wpadło w ręce niemieckie.
Wysiłki
dyplomatyczne okazały się skuteczne i ambasador Roger Raczyński
zawiadomił władze polskie, że Rumuni zgadzają się na przewóz polskiego
złota do portu w Konstancy nad Morzem Czarnym, gdzie oczekiwać miały
statki alianckie. Rumuni stawiali jednak jeden warunek; cały transport
miał odbyć się w ciągu 48 godzin.
Po
polskiej stronie granicy rozpoczęły się gorączkowe przygotowania do
ewakuacji. W nocy z 13 na 14 września załadowano na stacji w Śniatyniu
całość złota do dziewięciu wagonów towarowych. Każdy wagon opatrzono
trzema rodzajami plomb i zamknięto na kłódki. Pół godziny po północy
pociąg przekroczył granicę i ruszył w kierunku Konstancy. Przez cały
czas był eskortowany przez rumuńskich policjantów i polski personel
Banku Polskiego. 15 września, krótko po północy, „złoty” pociąg był już w
Konstancy. Na miejscu okazało się jednak, że nie ma statku, który
mógłby natychmiast zabrać ładunek. Przewlekanie sprawy było bardzo
niebezpieczne, gdyż Niemcy wpadli już na trop polskiego złota i zaczęli
energiczne starania, aby je zatrzymać. 14 września poseł niemiecki w
Bukareszcie Wilhelm Fabricius na spotkaniu z ministrem spraw
zagranicznych Rumunii Grigore Gafencu złożył protest przeciwko łamaniu
przez ten kraj neutralności. Niemiecki dyplomata domagał się, aby Rumuni
złoto traktowali jak materiał wojenny. Rumuński minister udał, że o
sprawie przewozu złota nic konkretnego nie wie, ale obiecał
przeprowadzić odpowiednie dochodzenie. Przyjęta przez niego taktyka była
korzystna dla Polski, dawała bowiem czas na wywiezienie złota z
Konstancy.
Warto
w tym miejscu dodać, że w tym samym czasie Polskę opuściło kierownictwo
Banku Polskiego, a poza złotem wywieziono papiery wartościowe oraz
klisze umożliwiające druk banknotów. O ile ewakuacja złota była w pełni
uzasadniona, o tyle, jeśli chodzi o wyjazd dyrekcji banku i wywiezienie
klisz, opinie specjalistów do dziś są podzielone. Niektórzy uważają, że
miało to negatywne następstwa gospodarcze dla okupowanego kraju,
doprowadziło do próżni walutowej i ułatwiło okupantowi ograbienie
ludności [4].
14
września do Konstancy wpłynął mały tankowiec „Eocene” o wyporności
zaledwie 4 tys. ton. Statek był zarejestrowany w Hongkongu i wykonywał
zlecenia amerykańskiej firmy naftowej. Jego dowódca kpt. Brett sądził,
że w Konstancy czeka go rutynowy załadunek paliwa, tymczasem odwiedził
go konsul brytyjski, który poprosił o zabranie kilkudziesięciu ton
polskiego złota. Kapitan Brett nie miał nawet czasu dobrze przemyśleć
ryzyka związanego z tą sprawą, gdyż konsul dał mu pięć minut na
zastanowienie. Na szczęście dla Polaków wyraził zgodę. Złoto załadowano
na pokład statku i wydawało się, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby
opuścił Rumunię.
Okazało
się jednak, że miejscowi urzędnicy nie wyrażali zgody na opuszczenie
portu, twierdząc, że nie wszystkie formalności zostały załatwione.
Polacy podejrzewali, że jest to wynik niemieckich nacisków. Czekanie na
wyjaśnienie wszystkich wątpliwości i oficjalną zgodę zarządu portu w
Konstancy było niebezpieczne, z drugiej jednak strony ryzykowne było
również samowolne opuszczenie portu. Obawiano się, że może nastąpić atak
lotniczy bądź interwencja marynarki wojennej. Ostatecznie jednak
uznano, że lepiej podjąć ryzyko na morzu niż bezczynnie czekać, aż
Niemcy położą rękę na polskim złocie.
„Eocene”
podniósł kotwicę i nie pytając nikogo o zgodę, odpłynął na południe w
kierunku cieśnin tureckich. Kpt. Brett trzymał statek możliwie blisko
brzegu, tak aby w przypadku storpedowania osadzić go na mieliźnie i
uratować złoto. Na szczęście nic złego się nie stało i już 16 września
statek wpłynął do tureckiego portu pod Stambułem.
Nie
ulega wątpliwości, że wywiezienie złota z Polski nie byłoby możliwe bez
życzliwości Rumunów. Ich stanowisko wywołało wściekłość Niemców.
Ambasador Fabricius oświadczył ministrowi Gafencu, że Rumunia „dopuściła
się ciężkiego naruszenia neutralności, co nigdy więcej nie powinno się
powtórzyć” [5].
Kolejnym
zadaniem, jakie stanęło przed opiekunami transportu, było wyjaśnienie
stanowiska Turcji, która sprawowała kontrolę nad cieśninami
czarnomorskimi i mogła bez trudu zatrzymać transport polskiego złota. Do
akcji przystąpił ambasador polski w Ankarze Michał Sokolnicki, mający
zresztą od lat bardzo dobre stosunki z najwyższymi czynnikami Republiki
Tureckiej. Po rozmowach z ministrem spraw zagranicznych Sükrü Saracoglu
stanowisko władz w Ankarze wyjaśniło się. Turcja godziła się na tranzyt
polskiego złota.
Ze
względów bezpieczeństwa zdecydowano przetransportować polskie złoto
drogą kolejową do Syrii. Wydawało się to rozwiązaniem najbardziej
sensownym, gdyż dalsza podróż morska mogła się okazać ryzykowna,
zwłaszcza że na Morzu Śródziemnym operowały już niemieckie U-booty. Nie
można też było wykluczyć sabotażu agentów niemieckiego lub sowieckiego
wywiadu.
20
września sztaby złota z pokładu tankowca przeniesiono do wagonów
specjalnego pociągu podstawionego przez władze tureckie. 22 września
transport kolejowy bez przeszkód przybył do granicy syryjskiej, gdzie
ochronę cennego ładunku przejęli Francuzi. W dwa dni później polskie
złoto dotarło do Bejrutu.
Cały
polski personel prowadzący ewakuację mógł wreszcie odetchnąć z ulgą.
Złoto Banku Polskiego znalazło się na terytorium podległym sojuszniczej
Francji.
Wywiezienie
skarbu Banku Polskiego uznać trzeba niewątpliwie za duży sukces.
Ocalono ważny składnik majątku narodowego. Było to tym istotniejsze, że
od pierwszych dni okupacji na ziemiach polskich obydwaj okupanci
bezwzględnie grabili mienie. Tylko na obszarze Generalnego
Gubernatorstwa do początku 1940 r. Niemcy zabrali z sejfów bankowych
dewizy i różne inne kosztowności (także biżuterię) na kwotę 2 238 149
marek, w tym 276 559 dolarów amerykańskich. Samych metali szlachetnych
wywieziono do Niemiec 28 ton. Łupem Niemców padły też dzieła sztuki.
Naziści zagarnęli między innymi trzy najcenniejsze obrazy z kolekcji
Czartoryskich (Damę z gronostajem Leonarda da Vinci, Portret młodzieńca
Rafaela i Pejzaż z dobrym Samarytaninem Rembrandta) [6]. Dodać trzeba,
że dla Berlina wymknięcie się transportu złota Banku Polskiego oznaczało
także utratę ważnego atutu w ewentualnych rozmowach na temat utworzenia
kolaboracyjnego rządu polskiego czy rokowaniach z mocarstwami
zachodnimi, czego jeszcze wówczas nie wykluczano.
Z
chwilą dotarcia transportu do Bejrutu wydawało się, że odyseja złota
Banku Polskiego dobiegła szczęśliwego końca. Mało kto zdawał sobie
jednak sprawę z tego, że zakończył się tylko pierwszy jej etap.
Władze
polskie zastanawiały się, co zrobić dalej ze złotem. Przeważało
stanowisko, że trzeba je przewieźć do Francji, gdzie tworzył się rząd
polski na uchodźstwie pod kierownictwem gen. Władysława Sikorskiego i
gdzie formowała się już armia polska. Tego samego zdania były władze
francuskie, które wyznaczyły do przewozu złota krążownik „Emile Bertin”.
23 września w porcie bejruckim zaczęto przeładunek skrzyń, a już 27
września krążownik był w Tulonie, gdzie złoto wyładowano i tymczasowo
złożono w tamtejszym silnie strzeżonym arsenale francuskiej marynarki
wojennej.
W
Bejrucie pozostała jednak druga partia złota, którą także skierowano do
Tulonu, tym razem na pokładach dwóch szybkich niszczycieli. W
początkach października 1939 r. skarb Rzeczypospolitej znowu był w
jednym miejscu, pod kontrolą rządu polskiego.
Jeszcze
w tym samym miesiącu przewieziono złoto pod konwojem francuskiej
żandarmerii do Nevers nad Loarą w centralnej Francji. Spodziewano się,
że tu pozostanie do końca wojny, oczywiście zwycięskiej dla Francji i
jej sojuszników. Na razie blisko 34 tony złota spoczęły w podziemnym
skarbcu tamtejszego oddziału Banku Francji.
Rząd
polski na uchodźstwie podchodził do kwestii polskiego złota bardzo
rozważnie, traktując je jako skarb narodu, który powinien być zachowany
na potrzeby powojennej odbudowy. Odrzucono pojawiające się co jakiś czas
pomysły, aby złoto spieniężyć, utrzymać z niego rząd polski na
uchodźstwie i pokryć koszty formowania Polskich Sił Zbrojnych na
Zachodzie. Te wydatki cywilne i wojskowe były pokrywane przez cały czas
wojny z kredytów gotówkowych udzielanych przez zachodnich sojuszników
[7].
Chociaż
na przełomie lat 1939/1940 polscy emigranci we Francji, z premierem
Sikorskim na czele, nie wątpili w potęgę Francji i ostateczne zwycięstwo
aliantów, przezorni bankowcy zaczęli snuć plany wywiezienia części
złota do Anglii lub za ocean do Stanów Zjednoczonych. Rozmowy na ten
temat przeciągnęły się aż do 10 maja 1940 r., kiedy to na Francję runęła
ofensywa Wehrmachtu. Złoto polskie spoczywające w banku nad Loarą
ponownie znalazło się w niebezpieczeństwie. Francuzi obiecywali jednak
solennie, że życzeniu Polaków stanie się zadość i złoto zostanie wysłane
za ocean.
22
maja 1940 r. rząd polski, nie czekając na wynik ciągle trwających
negocjacji polsko-francuskich w tej sprawie, zwrócił się o pomoc do
Anglików, a ponadto prosił dowództwo Polskiej Marynarki Wojennej o
wyznaczenie statków polskich, które mogłyby podjąć się trudnej i
niebezpiecznej misji przewiezienia skarbu Banku Polskiego do Ameryki.
Niestety, sprawa ta ślimaczyła się i nic nie zapowiadało, że szybko
będzie zakończona, tym bardziej że Francuzi najwyraźniej przegrywali
wojnę i tak jak przed rokiem w Polsce, administracja i transport
działały coraz gorzej. Dopiero 31 maja Bank Francji wydał polecenie
ewakuacji złota polskiego z Nevers do innej miejscowości położonej nieco
dalej na zachód [8]. Polacy uważali, że decyzja jest błędna, gdyż w
zaistniałej sytuacji należy złoto natychmiast wysłać do Ameryki.
Poleceniu sojuszniczych władz nie można było się jednak przeciwstawić i
ostatecznie skrzynie złota wydobyto ze skarbca banku w Nevers i
załadowano na wagony kolejowe. 3 czerwca złoto dotarło do jednej z
miejscowości w południowej Francji, gdzie zaczęto jego rozładunek.
Położenie armii francuskiej było na tyle złe, że zanim rozładowano
złoto, nadszedł nowy rozkaz, aby je zawieźć do portu Brest na wybrzeżu
atlantyckim. Wkrótce i ten rozkaz okazał się nieaktualny i nadeszły nowe
instrukcje. Złoto miano wywieźć do portu w Lorient, gdzie podobno
oczekiwały statki. Cenny kruszec załadowano do pięciu wagonów i
doczepiono do specjalnego pociągu, którym ewakuowano złoto Królestwa
Belgii. Transport złota polskiego i belgijskiego dotarł bez przeszkód do
Lorient i miał pozostać w tamtejszej bazie morskiej marynarki
francuskiej. Nadzieje na stabilizację sytuacji na froncie, na co
liczono, okazały się jednak płonne. W okolicach Lorient widać już było
objawy paniki, rozchodziły się nawet pogłoski, że Niemcy wysadzili tu
desant spadochronowy. Polscy urzędnicy odpowiedzialni za bezpieczeństwo
złota Banku Polskiego doszli do wniosku, że niezwłocznie trzeba je
wywieźć za ocean, jeśli ma nie wpaść w ręce niemieckie. Starano się
skłonić Francuzów do skierowania do Lorient odpowiedniego okrętu, który
mógłby przyjąć złoto belgijskie i polskie. Udało się wreszcie uzyskać od
wiceadmirała de Laborde rozkaz wysłania do portu w Lorient krążownika
pomocniczego „Victor Schölcher”. Znalazł się on w porcie 16 czerwca, a
tego samego dnia rząd francuski zdecydował się na kapitulację.
Na
szczęście w Lorient o tym jeszcze nie wiedziano. 17 czerwca nad ranem
zakończono załadunek złota na krążownik i około południa wyszedł on w
morze, klucząc wśród pól minowych postawionych przy wejściu do portu.
Polskie
złoto konwojował dyrektor Stefan Michalski z Banku Polskiego, który był
przekonany, że statek skieruje się na zachód ku brzegom Stanów
Zjednoczonych. Tymczasem ku swemu zdumieniu spostrzegł, że okręt skręcił
na południowy zachód. Kapitan okrętu poinformował go, że płynie do
Casablanki. 23 czerwca krążownik „Victor Schölcher” szczęśliwie dotarł
do Maroka. Polacy nie mogli być jednak tym zachwyceni. Francja
skapitulowała i nie było wiadomo, jak nowy rząd rozwiąże kwestię
polskiego i belgijskiego złota. Podjęto więc na miejscu w Casablance
oraz w Londynie starania, aby skłonić Francuzów do skierowania okrętów
ze złotem do wybrzeży amerykańskich. Niedawni sojusznicy realizowali
jednak swoją politykę. Wprawdzie krążownik wyszedł ponownie w morze, ale
i tym razem nie popłynął na zachód, a na południe. Wkrótce wszystko się
wyjaśniło. Punktem docelowym był Dakar we francuskim Senegalu.
O
celu rejsu nie wiedziały władze polskie, które w pośpiechu przeniosły
się do Londynu. W ogólnym rozgardiaszu panującym w tych dniach nie
zapomniano jednak o złocie Banku Polskiego. Generał Sikorski osobiście
interweniował u premiera Winstona Churchilla, prosząc go, aby brytyjska
marynarka wojenna zatrzymała statek z polskim złotem. Problem był jednak
w tym, że w Londynie nie wiedziano, gdzie jest złoto. Nadchodziły
sprzeczne wiadomości: że polskie złoto płynie na pokładzie krążownika
„Emile Bertin” do Kanady, że jest transportowane na Martynikę. Sytuacja
wyjaśniła się dopiero 30 czerwca, kiedy dotarła do Londynu depesza dyr.
Michalskiego nadana za pośrednictwem konsulatu angielskiego w Dakarze,
informująca, że w porcie tym rozładowano skarb Banku Polskiego, a także
złoto Narodowego Banku Belgii. Rychło jednak i te wiadomości okazały się
nieaktualne. Francuzi obawiając się ewentualnej próby odzyskania złota
przez marynarkę brytyjską, wysłali je w głąb kraju. Skrzynie ze złotem
wywieziono daleko na wschód na obrzeża Sahary, do miasteczka Kayes
(obecnie Republika Mali), odległego od Dakaru o prawie 800 km. Powstała w
ten sposób zupełnie nowa sytuacja. Złoto wprawdzie nie wpadło w ręce
Niemców, co byłoby najgorsze, znalazło się jednak w rękach rządu Vichy,
który poszedł na współpracę z Niemcami i w niczym nie chciał się im
narażać.
W
Londynie, gdzie zainstalował się od nowa polski rząd na uchodźstwie,
postanowiono zrobić wszystko, aby złoto z Afryki wydobyć i
przetransportować do Ameryki. Szkopuł polegał jednak na tym, że rząd
gen. Sikorskiego dysponował nikłymi środkami i we wszystkim musiał
polegać na swym jedynym sojuszniku – Wielkiej Brytanii. Polski przywódca
wielokrotnie rozmawiał z premierem Churchillem na temat polskiego
złota, namawiał go nawet do użycia siły przeciwko Francuzom, jeśli nie
będą chcieli dobrowolnie go wydać.
Wkrótce
okazało się, że Francja kapitulując przed Hitlerem, musiała uwzględniać
niemiecki punkt widzenia także w kwestii złota. Wprawdzie marszałek
Philippe Pétain nie zgodził się wydać złota III Rzeszy, ale też
zobowiązał się, że nie zostanie ono zwrócone Polakom.
W
tej sytuacji zaczęto poważnie rozważać użycie siły. Anglicy długo
pozostawali głusi na prośby Polaków w tym względzie, ale w końcu doszli
do wniosku, że będzie to korzystne także dla ich interesów. Admiralicja
brytyjska opracowała śmiały plan ataku na Dakar. Chodziło głównie o to,
aby port ten nie stał się przypadkiem bazą dla niemieckich okrętów
podwodnych. Sprawa polskiego złota miała drugorzędne znaczenie.
W
końcu września 1940 r. potężna eskadra angielskich pancerników wsparta
przez lotniskowiec pojawiła się pod Dakarem z zamiarem opanowania portu.
Francuzi nie zamierzali jednak kapitulować i stawili silny opór. Jeden z
pancerników został poważnie uszkodzony, a ostrzał artyleryjski i ataki
lotnicze na miasto okazały się nieskuteczne, głównie na skutek złej
pogody. W tej sytuacji Anglicy zdecydowali się na odwrót. Polskie złoto
pozostało więc w nadal w rękach rządu marszałka Pétaina [9].
Fiasko
próby zbrojnego odbicia złota Banku Polskiego zmusiło Polaków do
ponowienia pertraktacji z Francuzami. Zaczęły się poufne kontakty
polskich dyplomatów z rządem marszałka Pétaina. Okazało się, że
porozumienie jest możliwe. Francuzi wprawdzie nie godzili się na wydanie
polskiego złota znajdującego się w Afryce, ale zaproponowali, że
oddadzą do dyspozycji Banku Polskiego złoto Banku Francji zdeponowane w
Kanadzie. Rozwiązanie to wydawało się do przyjęcia, ale o dziwo nie
zgodzili się na nie Anglicy. Otóż złoto francuskie znajdujące się w
Kanadzie tak czy owak było już w rękach Brytyjczyków i mogli z nim
zrobić, co tylko chcieli. Przekazanie ich Polakom było niekorzystne
dlatego, że Francuzi oddawali złoto, nad którym nie mieli już kontroli.
Mogliby też bez przeszkód dysponować złotem polskim w Afryce, a może
nawet przekazać je Niemcom. Z punktu widzenia Londynu lepiej było więc,
aby wszystko pozostało bez zmian.
Oczywiście
bez zgody i pomocy Anglików Polacy nic w sprawie złota zrobić nie
mogli, zaczęli więc szukać innego rozwiązania. Przykład dali Belgowie,
którzy byli w podobnej sytuacji. Francuzi nie chcieli oddać ich zasobów
złota, które znalazły się również w Afryce. W tej sytuacji Belgowie
zdecydowali się wytoczyć Bankowi Francji proces przed sądem amerykańskim
w Nowym Jorku. Rozwiązanie to było o tyle trafne, że w bankach
amerykańskich spoczywały znaczne depozyty francuskiego złota, które w
przypadku pomyślnego wyroku można było przejąć. Podobnie postąpili
Polacy.
Nie
było szansy, aby polskie złoto wydał rząd marszałka Pétaina, ale
inaczej rzecz się miała z Francuskim Komitetem Narodowym gen. Charles’a
de Gaulle’a, który stanowił zalążek rządu francuskiego u boku aliantów. W
październiku 1941 r. rząd gen. Sikorskiego zawarł z komitetem układ, w
którym znalazł się paragraf dotyczący polskiego złota. Francuzi
zobowiązywali się w nim do zwrotu kruszcu, natychmiast jak tylko wejdą w
jego posiadanie.
Wypełnienie
tego zobowiązania stało się możliwe po lądowaniu wojsk amerykańskich i
angielskich w listopadzie 1942 r. w koloniach francuskich w północnej
Afryce. Od tej chwili posiadłości kolonialne Francji zostały uwolnione
spod kontroli rządu marszałka Pétaina i znalazły się w strefie wpływów
państw alianckich i komitetu gen. de Gaulle’a. Powstała tym samym realna
szansa, że polskie złoto wróci do prawowitego właściciela. Zanim rząd
polski przejął kontrolę nad złotem, upłynęło jednak sporo czasu. Dopiero
w styczniu 1944 r. polscy urzędnicy bankowi dotarli do Dakaru, a
wkrótce do położonej w głębi kraju miejscowości Kayes, gdzie w pilnie
strzeżonym budynku administracji kolei przechowywano złoto Banku
Polskiego. Wkrótce skrzynie złota przewieziono do fortu w Dakarze,
komisyjnie przejęli je Polacy. Po czterech latach złoto wróciło więc do
prawowitych właścicieli. Rząd polski na uchodźstwie podjął teraz
decyzję, aby część złota skierować do Anglii, a resztę na kontynent
amerykański.
Tymczasem
sytuacja polityczna ponownie zaczęła się komplikować. Przeciwko wydaniu
złota rządowi polskiemu zaprotestował ambasador sowiecki przy władzach
francuskich, Aleksander Bogomołow. Utrzymywał on, że złoto powinno
pozostać na razie w Afryce, a jako decydujący powód takiego
rozstrzygnięcia podał przekonanie rządu sowieckiego, że rząd polski w
Londynie nie powróci do kraju. Zdaniem sowieckiego dyplomaty złoto
powinno przypaść polskiemu rządowi, który miał być w przyszłości
utworzony przez komunistów. Na szczęście gen. de Gaulle nie podzielał
sowieckiego punktu widzenia.
W
lutym 1944 r. do Dakaru przybyły dwa amerykańskie niszczyciele, które
łącznie zabrały po 500 skrzynek złota. Dotarły one bez przeszkód do
Nowego Jorku, gdzie w arsenale US Navy zaczęto wyładunek. Zachowano
wszelkie środki ostrożności. W porcie czuwali żołnierze piechoty
morskiej, agenci FBI i policja. Przystąpiono również do transportowania
złota przeznaczonego do Wielkiej Brytanii i Kanady.
Kiedy
złoto zostało rozmieszczone w sojuszniczych bankach Anglii, Kanady i
Stanów Zjednoczonych, zaczęła się nowa rozgrywka. W Polsce powstał Rząd
Tymczasowy składający się z komunistów i ich sympatyków, uznawany przez
Związek Sowiecki. Rząd polski w Londynie wprawdzie nadal był uznawany
przez państwa zachodnie, ale nie ulegało wątpliwości, że w najbliższych
latach to Sowieci będą mieli najwięcej do powiedzenia w sprawach
polskich.
Komuniści
polscy mieli wielką ochotę przejąć złoto Banku Polskiego. Dawało to
wielorakie korzyści. Można było uzyskać najlepszy środek płatniczy, co
było bardzo ważne w sytuacji, gdy w zniszczonym kraju brakowało
dosłownie wszystkiego. Przekazanie komunistom złota polskiego z banków
zachodnich byłoby także dowodem, że państwa zachodnie pogodziły się z
rządami komunistów w Polsce. Byłaby to więc pośrednia forma ich
legitymizacji.
W
początkach lipca 1945 r., już po zakończeniu wojny w Europie, mocarstwa
zachodnie wycofały uznanie dla polskiego rządu w Londynie. Za jedyny
legalny rząd polski uznano Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej w
Warszawie zdominowany przez komunistów. Zaczęły się teraz rozmowy o
przekazaniu złota Banku Polskiego władzom w Warszawie. Z początku szły
bardzo opornie. Anglicy nie negowali prawa Warszawy do przejęcia spadku
po Banku Polskim, ale domagali się uregulowania zobowiązań polskich
wobec Wielkiej Brytanii zaciągniętych w okresie wojny. Chodziło głównie o
spłatę kredytów udzielonych rządowi emigracyjnemu na utrzymanie
Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i na cele cywilne. Ostatecznie w
czerwcu 1946 r. doszło do podpisania układu o likwidacji wszystkich
zobowiązań rządu RP wobec Wielkiej Brytanii. Przewidywał on, że z tytułu
wydatków poniesionych przez Wielką Brytanię na poczet utrzymania
polskich uchodźców wojennych, które zamknęły się ogólną kwotą 32 mln
funtów szterlingów, Polska wypłaci 3 mln funtów szterlingów w złocie,
które miały pochodzić z zasobów Banku Polskiego przechowywanych w
Londynie. Reszta złota miała powrócić do Polski lub pozostać w bankach
angielskich do dyspozycji rządu polskiego w Warszawie.
Inaczej rozwiązano sprawę tej części złota Banku Polskiego, która znalazła się w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych.
Poseł
polski w Kanadzie z ramienia rządu emigracyjnego, Wacław Babiński,
uznał, że złoto nie powinno wpaść w ręce komunistów. Alarmował władze w
Londynie, proponował nawet, aby przekazać złoto Banku Polskiego do
Irlandii, która była jednym z nielicznych krajów nie uznających rządu
komunistycznego w Warszawie. Niestety, do realizacji tego ciekawego
pomysłu, który pozostawiłby do dyspozycji polskiej emigracji politycznej
znaczne zasoby finansowe, ostatecznie nie doszło. Nie starczyło na to
czasu, a przede wszystkim determinacji emigracyjnych polityków [10].
Kanada, w ślad za USA i Wielką Brytanią, wycofała swe uznanie dla rządu
polskiego w Londynie i zamroziła aktywa polskie do czasu wyjaśnienia
sytuacji. Podobnie miała się rzecz w Stanach Zjednoczonych. Po dłuższych
pertraktacjach w 1946 r. władze warszawskie weszły w posiadanie złota
Banku Polskiego, pozostawiając je zresztą w depozytach w tamtejszych
bankach.
Trzeba
w tym miejscu stwierdzić, że urzędnicy z Banku Polskiego i rząd na
uchodźstwie nie zrobili w zasadzie nic, aby przeszkodzić komunistom w
przejęciu złota. Pozbawili się tym samym możliwości zachowania złota,
które mogło w przyszłości finansować polską akcję polityczną na
emigracji i stanowić podstawy finansowe polskiego rządu na uchodźstwie.
Nie było to jednak zwykłe zaniedbanie, ale wynikało raczej z faktu, że
uważano złoto za nienaruszalny skarb narodu polskiego, który powinien
być przekazany na potrzeby zniszczonego wojną kraju.
Skrupułów
z wydaniem złota Banku Polskiego nie mieli natomiast polscy komuniści.
Przede wszystkim władze w Warszawie za pomocą różnych operacji przejęły
owo złoto na rzecz skarbu państwa, co w końcu doprowadziło do całkowitej
likwidacji w 1952 r. Banku Polskiego [11]. Jego funkcję przejął
utworzony przez komunistów Narodowy Bank Polski. Rolę głównego
dysponenta polskiego złotego skarbu odgrywał odtąd Hilary Minc, jeden z
najbliższych współpracowników Bolesława Bieruta i główny spec od
gospodarki. Po prostu gdy trzeba było za granicą zrobić poważniejsze
zakupy, Minc żądał spieniężenia kolejnych partii polskiego złota. W ten
sposób bardzo szybko złoto sprzedano, nie informując o tym nawet
społeczeństwa. Nie zawsze czynione zakupy były uzasadnione polskim
interesem narodowym. Już na przełomie lat czterdziestych i
pięćdziesiątych gospodarkę kraju całkowicie podporządkowano względom
politycznym. Rozwijano przemysł ciężki i zbrojeniowy, całkowicie
zaniedbywano te gałęzie przemysłu, które pracowały na potrzeby ludności.
Zupełnie nie przywiązywano wagi do stabilności waluty. Powojenna
złotówka była walutą niewymienialną, zupełnie oderwaną od realiów rynku
światowego, i nikt nie miał do niej zaufania.
Epopeja
złota Banku Polskiego w latach drugiej wojny światowej i po jej
zakończeniu to z jednej strony dzieje heroicznych wysiłków polskich
bankowców, aby narodowy skarb ocalić i zachować dla powojennej odbudowy,
z drugiej – smutna historia beztroski władz komunistycznych, które to,
co zdołano ocalić, szybko roztrwoniły.
Janusz Wróbel, IPN Łódź
1 Z. Karpiński, O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach. Wspomnienia, Warszawa 1971, s. 201.
2 Jesienią 1914 r. Rosja była zmuszona naruszyć największe na świecie rezerwy złota sięgające 1,7 mld rubli, aby poprawić wyposażenie swej zacofanej armii. Pierwszy transport złota odpłynął z Archangielska już w październiku na pokładach brytyjskich okrętów wojennych. Pomimo zachowania wszelkich środków ostrożności, Niemcy dowiedzieli się o przesyłce i próbowali zatopić okręty. Kolejne transporty złota wysyłano drogą okrężną, do Władywostoku, a następnie na pokładach japońskich okrętów do kanadyjskiego portu Vancouver – W. Clarke, Zagubiona fortuna carów, Warszawa 1998, s. 347–355.
3 W. Rojek, Odyseja skarbu Rzeczypospolitej. Losy złota Banku Polskiego 1939–1950, Kraków 2000, s. 28; Z. Karpiński, Losy złota polskiego podczas II wojny światowej, „Najnowsze Dzieje Polski”. Materiały i studia z okresu II wojny światowej, t. 1, 1957, s. 97–154.
4 Tego zdania był m.in. Feliks Młynarski, wiceprezes Banku Polskiego w latach 1924–1929, prezydent Banku Emisyjnego w latach okupacji – C. Madajczyk, Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce, t. 1, Warszawa 1970, s. 614–615.
5 J. Sobczak, Polska w propagandzie i polityce III Rzeszy w latach 1939–1945, Poznań 1988, s. 40.
6 C. Łuczak, Polityka ludnościowa i ekonomiczna hitlerowskich Niemiec w okupowanej Polsce, Poznań 1979, s. 241; L.H. Nicholas, Grabież Europy. Losy dzieł sztuki w Trzeciej Rzeszy i podczas II wojny światowej, Kraków 1997, s. 60–69.
7 Pierwszy taki kredyt (na cele cywilne) przyznano Polsce 7 września 1939 r. Kolejne w coraz większej kwocie uruchamiano w latach następnych. Opłacano z nich koszty utrzymania rządu, zagranicznych placówek dyplomatycznych oraz rosnące koszty opieki społecznej nad uchodźcami. Organizacja PSZ finansowana była początkowo dzięki kredytom na cele wojskowe udzielanym przez Francję, jednak po jej klęsce źródłem finansowania były kredyty brytyjskie udzielane na podstawie umowy wojskowej z 5 sierpnia 1940 r. Kredyty na cele wojskowe i cywilne miały być spłacone przez Polskę po zakończeniu wojny – M. Hułas, Goście czy intruzi? Rząd polski na uchodźstwie wrzesień 1939–lipiec 1943, Warszawa 1996, s. 35–52.
8 W. Rojek, op. cit., s. 127–132.
9 J. Lipiński, Druga wojna światowa na morzu, Gdynia 1962, s. 104–105.
10 Rząd na uchodźstwie w chwili wycofania uznania przez mocarstwa zachodnie dysponował jeszcze sporymi zasobami finansowymi, na które składało się nie tylko złoto Banku Polskiego, ale również depozyty w bankach szwajcarskich oraz gotówka na rachunkach polskich przedsiębiorstw, m.in. żeglugowych. Fundusze te zostały w dużej części przejęte przez władze warszawskie – Druga Wielka Emigracja 1945–1990, t. 1 [w:] A. Friszke, Życie polityczne emigracji, Warszawa 1999, s. 32.
11 W. Rojek, op. cit., s. 482–486.
1 Z. Karpiński, O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach. Wspomnienia, Warszawa 1971, s. 201.
2 Jesienią 1914 r. Rosja była zmuszona naruszyć największe na świecie rezerwy złota sięgające 1,7 mld rubli, aby poprawić wyposażenie swej zacofanej armii. Pierwszy transport złota odpłynął z Archangielska już w październiku na pokładach brytyjskich okrętów wojennych. Pomimo zachowania wszelkich środków ostrożności, Niemcy dowiedzieli się o przesyłce i próbowali zatopić okręty. Kolejne transporty złota wysyłano drogą okrężną, do Władywostoku, a następnie na pokładach japońskich okrętów do kanadyjskiego portu Vancouver – W. Clarke, Zagubiona fortuna carów, Warszawa 1998, s. 347–355.
3 W. Rojek, Odyseja skarbu Rzeczypospolitej. Losy złota Banku Polskiego 1939–1950, Kraków 2000, s. 28; Z. Karpiński, Losy złota polskiego podczas II wojny światowej, „Najnowsze Dzieje Polski”. Materiały i studia z okresu II wojny światowej, t. 1, 1957, s. 97–154.
4 Tego zdania był m.in. Feliks Młynarski, wiceprezes Banku Polskiego w latach 1924–1929, prezydent Banku Emisyjnego w latach okupacji – C. Madajczyk, Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce, t. 1, Warszawa 1970, s. 614–615.
5 J. Sobczak, Polska w propagandzie i polityce III Rzeszy w latach 1939–1945, Poznań 1988, s. 40.
6 C. Łuczak, Polityka ludnościowa i ekonomiczna hitlerowskich Niemiec w okupowanej Polsce, Poznań 1979, s. 241; L.H. Nicholas, Grabież Europy. Losy dzieł sztuki w Trzeciej Rzeszy i podczas II wojny światowej, Kraków 1997, s. 60–69.
7 Pierwszy taki kredyt (na cele cywilne) przyznano Polsce 7 września 1939 r. Kolejne w coraz większej kwocie uruchamiano w latach następnych. Opłacano z nich koszty utrzymania rządu, zagranicznych placówek dyplomatycznych oraz rosnące koszty opieki społecznej nad uchodźcami. Organizacja PSZ finansowana była początkowo dzięki kredytom na cele wojskowe udzielanym przez Francję, jednak po jej klęsce źródłem finansowania były kredyty brytyjskie udzielane na podstawie umowy wojskowej z 5 sierpnia 1940 r. Kredyty na cele wojskowe i cywilne miały być spłacone przez Polskę po zakończeniu wojny – M. Hułas, Goście czy intruzi? Rząd polski na uchodźstwie wrzesień 1939–lipiec 1943, Warszawa 1996, s. 35–52.
8 W. Rojek, op. cit., s. 127–132.
9 J. Lipiński, Druga wojna światowa na morzu, Gdynia 1962, s. 104–105.
10 Rząd na uchodźstwie w chwili wycofania uznania przez mocarstwa zachodnie dysponował jeszcze sporymi zasobami finansowymi, na które składało się nie tylko złoto Banku Polskiego, ale również depozyty w bankach szwajcarskich oraz gotówka na rachunkach polskich przedsiębiorstw, m.in. żeglugowych. Fundusze te zostały w dużej części przejęte przez władze warszawskie – Druga Wielka Emigracja 1945–1990, t. 1 [w:] A. Friszke, Życie polityczne emigracji, Warszawa 1999, s. 32.
11 W. Rojek, op. cit., s. 482–486.
tekst z „Biuletynu IPN” 2002, nr 8-9