Biograf Grzegorza VII powiada na końcu
swego wielkiego dzieła: „Wyobraźmy sobie, że krzyżowcy przeciągają na
czele swoich oddziałów obok grobu Grzegorza VII w Salerno. Nigdy świat
dotąd nie widział podobnej wyprawy, którą by kierowały pobudki tak
wzniosłe i czyste, nigdy nie widział takiej armii jak wojsko krzyżowców,
zebrane z rozmaitych krajów chrześcijańskich, nie posiadające środków
niezbędnych, bez magazynów, bez kasy wojennej, floty, pontonów,
pozbawione rzeczy najnieodzowniejszej to jest jedności kierownictwa, a
jednakże w przeciągu dwóch lat przebijające się przez nieznane kraje i
pustynie, pokonywające Islam, zdobywające Jerozolimę i zakładające w
Azji państwo łacińskie. Tego wszystkiego dokazał duch Grzegorza. Jak za
jego pontyfikatu znikła herezja w niższych warstwach społecznych, tak
jego przykład tchnął w wyższe klasy wiarę, która góry przenosiła. Myśl o
pierwszej krucjacie w jego głowie zabłysła. Gdyby dane mu było kierować
jej wykonaniem, to zaiste spełniłyby się zdumiewające rzeczy”.
Grzegorz VII na nowo zjednoczył ludy
zachodnie w wierze chrześcijańskiej, wyrazem tego zjednoczenia była
wspólnymi siłami podjęta walka Zachodu przeciwko Wschodowi. Były to
czasy głębokiej religijności; wszelkie zaś życie wewnętrzne, jeżeli ma
ono zdrowo się rozwijać, usiłuje sobie wytworzyć podstawę zewnętrzną i
odpowiednie otoczenie. A co owym dzielnym, zdrowym i wierzącym
pokoleniom mogło leżeć bardziej na sercu niż wyswobodzenie miejsc
świętych, w których spełnił się największy fakt w dziejach, a które
każdy chrześcijanin za swoją ojczyznę duchową poczytywał! Z wyznawcami
religii, która tam panowała, od wieków już staczano gorące boje, ich
wojska odparto od murów Konstantynopola i na równinie pod Tours; teraz
wszakże znowu ich chorągiew powiewała nad Bosforem a w górach i dolinach
Hiszpanii ucierano się z Morabetami; przewroty, dokonywające się w
Azji, od dawna już rzucały ponury swój i groźny cień na Europę. Nie dość
było, że odparto nieprzyjaciela, postanowiono uderzyć nań w jego
własnych siedzibach. Papież Grzegorz VII, kiedy doszło do niego wołanie o
pomoc z Konstantynopola, chciał 1074 na czele 50000 wojowników wyruszyć
na Wschód, chciał Greków i Armeńczyków połączyć z Kościołem zachodnim,
Turków wypędzić za Eufrat i odzyskać Ziemię świętą. Wybornie znając
słabe strony przeciwników, osiągnąłby zapewne genialny ten Papież
świetne rezultaty. Lecz zaprzątnęła go walka z Henrykiem IV; zamiast
jako zwycięzca stanąć przy grobie Zbawiciela, umarł Grzegorz jako
wygnaniec w Salerno. Ze śmiercią wielkiego Papieża nie zamarła wszakże
myśl jego; spełnił ją jego uczeń, Urban II, nie posiadający wprawdzie
twórczości, energii i głębokości swego mistrza, lecz przezorny,
wytrwały, odważny; on to wyrzekł ostatnie słowo, które popchnęło Europę
do wiekopomnych zapasów z Islamem.
Odkąd Helena, matka cesarza Konstantyna,
zbudowała kościół Grobu świętego, ciągle spotykamy u kronikarzy
średniowiecznych wzmianki o pielgrzymkach do Ziemi świętej. Pojedynczo
lub gromadami ciągną tam pielgrzymi, modlą się na tych miejscach, na
których Bóg-Człowiek przebywał, wchodzą w wody Jordanu, zrywają gałęzie
palmowe pod Jerycho. Od połowy XI wieku coraz częściej słychać o takich
wędrówkach; do Jerozolimy udają się książęta na czele licznych oddziałów
i biskupi z tłumami pobożnych. Arabowie, poczytujący Jerozolimę za
miejscowość świętą, łagodnie postępowali z pielgrzymami. Prześladowania
dopiero się rozpoczęły, kiedy Fatymidzi zajęli Jerozolimę; Hakim,
„jedyny we wszelkich rodzajach złości”, kazał zburzyć kościół
Zmartwychwstania. Jeszcze gorzej działo się za panowania barbarzyńskich
Turków, którzy żądali od każdego pielgrzyma po sztuce złota za prawo
wejścia do Jerozolimy. „Lecz, powiada Wilhelm z Tyru (I, 10), skąd
mogliby opłacić wymaganą daninę biedacy, którzy podczas wędrówki
wszystko utracili i zaledwie do celu kości swoje dowlekali? Tysiącami
więc obozowali przed miastem nadzy i zgłodniali”. Ciężki był także los
Chrześcijan, zamieszkałych w Jerozolimie; „zdarzało się, że podczas
nabożeństwa niewierni wpadali do kościoła, siadali na ołtarzach, obalali
kielichy, targali patriarchę za włosy i brodę i rzucali go na ziemię”.
Frank pewien, pustelnik, nazwiskiem
Piotr d’Achery z Amiens był świadkiem tych zniewag. Zdjęty oburzeniem,
przyrzekł on patriarsze Symeonowi, że wystąpi w sprawie oswobodzenia
Grobu świętego. Patriarcha dał mu listy do Papieża i książąt zachodnich.
Przed opuszczeniem Jerozolimy spędził Piotr pustelnik noc ostatnią na
modlitwie w kościele, gdzie z wycieńczenia na chwilę zasnął. Wtedy
ukazał mu się Chrystus i rzekł doń: „Wstań i spełnij, co masz sobie
zleconym, a ja z tobą będę. Gdyż czas już, aby świątynia została
oczyszczoną i aby sługom moim okazana była pomoc”. Wzmocniony widzeniem,
udał się Piotr w drogę. Papież życzliwie go przyjął i upoważnił do
głoszenia krucjaty przeciwko niewiernym; Urban II przyrzekł sam zająć
się tą sprawą. Jako zwiastun Głowy Kościoła przebiegł Piotr Włochy i
Francję i przygotowywał umysły. „Był on, powiada Wilhelm z Tyru, małego
wzrostu i niepozornej powierzchowności, lecz wielka moc ducha przebywała
w jego drobnym ciele. Posiadał bowiem Piotr z Amiens umysł żywy, wzrok
przenikliwy i płynną a niestrudzoną wymowę”. Mąż ów bogobojny wędrował z
kraju do kraju, boso, siedząc na mule, w habicie zakonnym, tu obdarzany
przez bogatych a tam rozdający biednym dary otrzymane, godząc
zwaśnionych, wzywając grzeszników do pokuty i poprawy życia,
opowiadaniem o ucisku Ziemi świętej serca wszystkich zapalając. „Nie
przypominam sobie człowieka, powiada Gwibert z Nogent, któremu by taką
cześć okazywano”.
W ślad za nim wkrótce udał się Papież.
Pod Placencją odbyło się zebranie kościelne w marcu 1095; na równinie
stanęło 4000 osób duchownych i 30000 świeckich. Kiedy Papież przedstawił
posłów greckich, błagających o pomoc, rozległ się okrzyk: „Powstańmy i
skruszmy więzy nałożone na Chrześcijan!”. Stąd Urban II udał się do
Francji, gdzie do Klermontu (Clermont) zwołany był sobór kościelny, na
którym uchwalono surowe środki ku podźwignięciu karności kościelnej i
rzucono ekskomunikę na króla Filipa i Bertradę. Pod otwartym niebem, na
obszernej równinie, Papież wypowiedział mowę wobec niezliczonych tłumów o
dostojności miejsc świętych, o ich profanacji przez niewiernych, o
uciemiężeniu Chrześcijan. „Uzbrójcie się w gorliwość Bożą, rzekł Urban
II, przypaszcie miecz do boku. Lepiej jest umrzeć w walce niż patrzeć na
cierpienia ludu naszego i świętych. Kto chce służyć sprawie Boga, ten
niech do nas się przyłączy. Zwróćcie oręż, którym dotąd grzesznie krew
braci przelewaliście, przeciwko wrogom wiary i imienia
chrześcijańskiego”. Na co rozległ się tysiączny okrzyk, podobny do huku
fal morskich: „Bóg tego chce” (Deus lo volt, Diex le veult). Kiedy się
nieco uciszyło, Papież zawołał: „Wyrazy te niechaj będą waszym okrzykiem
wojennym a krzyż niechaj będzie wam symbolem męstwa i pokory”. Przy tym
nadany był odpust uczestnikom wyprawy a rozgrzeszenie tym wszystkim,
którzy na polu bitwy polegną. Wtedy wystąpił biskup Ademar z Puy, który
już zwiedził był Ziemię świętą, i poprosił o krzyż czerwony i
błogosławieństwo a za jego przykładem poszło wielu z duchowieństwa i
ludzi świeckich; Papież, aby im wszystkim przypiąć krzyż na prawej
piersi, musiał podrzeć własną szatę. Ademar z Puy, mąż ducha rycerskiego
i na wszystko, co jest dobrem, wylany, został legatem papieskim czyli
duchownym kierownikiem formującego się wojska.
Trudne do opisania wrażenie wywarła mowa
Papieża w Klermoncie; uczestnicy soboru, powróciwszy do domu,
rozniecili zapał do sprawy świętej we wszystkich krajach i stanach.
Miasta i wsie zamieniły się jakby w obozy i miejsca do ćwiczeń
wojennych; włościanin porzucał pług i rolę, pasterz stado swoje, mnich
celę klasztorną; mordercy i rozbójnicy wychodzili ze swoich kryjówek,
aby w wojnie świętej odpokutować za swoje zbrodnie i rozpocząć nowe
życie. Impuls udzielił się nawet Anglii i Skandynawii; obojętniej od
innych ludów sprawiali się Niemcy.
Potężny to był ruch. Zdawało się, jakby
jakiś ogień rozlał się po krajach chrześcijańskich, który w każdym
mieście, w każdej wsi nowym płomieniem wybuchał. Swary, wojny domowe i
gwałty ustały. Widziano zjawiska cudowne, krzyże, miecze, wojowników w
obłokach, aniołów wzywających do walki, świętych, starodawnych
bohaterów, Karola Wielkiego, powstających z grobu. Wszyscy mieli
wytknięty przed sobą wielki cel idealny; jedni powstali z najczystszych,
inni z samolubnych pobudek; niebieski płomień marniał, niestety, nader
często pośród wyziewów namiętności doczesnych i celów niskich. Bohaterzy
i motłoch, mężowie upatrujący w pielgrzymce do Jerozolimy ziemskiej
obraz pielgrzymki do Jerozolimy niebieskiej, przypasywali miecz do boku
na równi z ludźmi, którzy chcieli ujść z oczów wierzycielom swoim lub na
obcej ziemi myśleli szukać szczęścia, którego nie znaleźli we własnej
ojczyźnie.
W dzień Wniebowstąpienia Najświętszej
Maryi Panny 1096 postanowiono wyruszyć w drogę. Lecz podczas kiedy
szlachta spokojnie i oględnie przygotowywała się do wyprawy, między
chłopstwem powstało gwałtowne wrzenie; chłopi chcieli się uwolnić od
swoich panów feudalnych i za bezcen sprzedawali za oręż rolę swoją i
dobytek. Ze szlachtą nie chciano się puszczać w drogę; Chrystus jest
wodzem wyprawy, mówiło pospólstwo, i nikt nie ośmielił się go
zatrzymywać. W niektórych miejscowościach powiedziano sobie, że w
pobliżu są nieprzyjaciele Chrystusowi, i mordowano nienawistnych Żydów.
Na Wielkanoc wyruszył tłum ludu pod wodzą Waltera zwanego „Golcem”
(Gautier senz avoir) przez Szwabię, Bawarię, Węgry, lecz większa część
pielgrzymów wyginęła w ziemi bułgarskiej. Piotr z Amiens z 40000
Francuzów, Włochów, Niemców doszedł do Konstantynopola. Umiał on
poruszyć masy lecz nie umiał nad nimi panować; jego wojownicy rabowali w
Konstantynopolu, co się im spodobało, stawiających opór właścicieli
zabijali; pośród walki, jaka się stąd wywiązała, spłonęło kilka pałaców.
W Azji Mniejszej, dokąd ich przeprawił cesarz, krzyżowcy lekkomyślnie
wystąpili do walki i zostali srodze pobici przez Turków pod emirem
seldżuckim Elchanem; z niewielką stosunkowo garstką powrócił Piotr do
Konstantynopola. Trzy hordy takiego pospólstwa zmarniały w Węgrzech,
gdzie po Gejzie I wstąpił na tron Władysław święty, 1077 – 1095, gorliwy
chrześcijanin, prawodawca i wojownik, a po Władysławie Koloman, 1095 –
1114, król zdolny i energiczny. Wędrowcy ci, w uniesieniu pychy i
bezkarności, popełniali grabieże i mordy, skutkiem czego większa ich
część została wyciętą przez wojsko Kolomana. Każdy wypadek wielki ma
także swoje chorobliwe i potworne objawy; pod wodzą niejakiego Wilhelma
200000 pielgrzymów prowadziło przed sobą gęś i kozę jako przewodników.
Tymczasem wyruszyli książęta: Godfryd,
książę dolnej Lotaryngii, zwany de Bouillon, od swojego zamku
dziedzicznego, wnuk Godfryda Garbatego, waleczny, łagodny, czystych
obyczajów, pobożny, pięknego oblicza i wzrostu wysokiego, prowadził
razem z braćmi swoimi Baldwinem i Eustachym 80000 rycerstwa; Robert,
hrabia Flandrii, mąż waleczny, chciał zasłynąć jako rycerz
najprzedniejszy; książę Robert zastawił Normandię na pięć lat u brata
swego króla Wilhelma Rudego za 10000 marek srebra, aby udać się na
krucjatę; hrabia Stefan de Blois, który tyle posiadał zamków, ile jest
dni w roku; hrabia Hugo z Vermandois, brat króla Filipa I, głośny z cnót
swoich i rycerskości. Bogaty, łagodny i prawowierny Rajmund, hrabia
Tuluzy, skupił pod swoimi chorągwiami rycerstwo z Prowansji, Akwitanii i
Langwedocji. Śmiały i przebiegły Boemund, książę Otranto, syn Roberta
Guiskarda, dowiedziawszy się o wielkim ruchu we Francji, zawołał do
swoich Normanów: „Bóg tego chce! Skoro cały świat powstaje, to i ja nie
mogę cicho siedzieć w domu. Wyruszam w drogę; kto z was, panowie,
pójdzie za mną na boje za Chrystusa?”. Razem z nim udał się na Wschód
krewny jego, Tankred, śmiały i waleczny, łaknący sławy, a przy tym
łagodny i cichy.
W Konstantynopolu mieli się połączyć ze
sobą książęta. Tam ciągnęły wojska krzyżowców tak liczne, jak gwiazdy na
niebie i piasek w morzu; Godfryd de Bouillon z Francuzami północnymi
szedł przez Niemcy, Węgry i Bułgarię; Rajmund, hrabia Tuluzy, z
Francuzami południowymi i Ademarem z Puy przez Włochy górne i Dalmację;
Normanowie włoscy wysiedli na ląd pod Durazzo i przez Epir i Tesalię
skierowali się ku stolicy greckiej. Pierwsze oddziały stanęły tam w
grudniu 1096, ostatnie w kwietniu 1097.
Jakiej polityki trzymał się cesarz
bizantyjski? Może połączył się z krzyżowcami celem wspólnego napadu na
muzułmanów? Bynajmniej! Podejrzewał on Boemunda o wrogie zamiary
względem Imperium, zebrał siły zbrojne, lecz aby ich użyć na swoją
korzyść, w miarę okoliczności. Boemund zachęcał Godfryda do obalenia
Państwa Greckiego połączonymi siłami. Godfryd zaś nie chciał walczyć
przeciwko Chrześcijanom, a przy tym obawiał się wyczerpania sił swoich
przed pokonaniem Turków. Cesarz Aleksy, o sobie tylko myśląc, zażądał od
książąt przysięgi hołdowniczej z krajów, które mogliby oni zdobyć, gdyż
należą one, jak mówił cesarz, do jego państwa i tylko zdradą Turków
zostały mu wydarte.
Po długich układach Godfryd złożył
przysięgę, za co cesarz mianował go cezarem i przybrał za syna. Toż samo
uczynił Boemund. Poczym hojnie obdarowano książąt a wojsku dostarczono
żywności. Tankred odmówił przysięgi, oświadczywszy, że oprócz Zbawiciela
nie uznaje nad sobą żadnego innego pana. Rajmund z Tuluzy przyrzekł
tylko, że nic nie przedsięweźmie przeciwko dostojeństwu i życiu cesarza.
Krzyżowcy przeszli do Azji Mniejszej i
15 maja 1097 r. rozpoczęli oblężenie Nicei. Odbył się wtedy pierwszy
przegląd wojowników; oprócz księży, dzieci i kobiet, naliczono około
600000 ludzi zbrojnych i 100000 zakutych w żelazo rycerzy. Od wyprawy
Kserksesa do Grecji nie widziano sił tak wielkich, w jednym miejscu
zebranych. Tyle razy już Azja zalewała Europę, teraz Europa poprowadziła
na Wschód ludy swoje. Nigdy okoliczności nie sprzyjały tak podbojowi
Azji jak teraz.
Kalifem był Almustazhir (1094 – 1118),
dobroduszny, sprawiedliwy, szczodry, wymowny, protektor uczonych;
rzeczywista władza spoczywała w ręku seldżukaBarkiaroka. Całe życie
Barkiaroka było nieustanną walką o sułtaństwo z jego krewnymi i braćmi,
najpierw z Tutuszem, potem z Arslan Argunem i Mahometem, któremu kalif
nadał 1099 tytuł: „pomoc świata i religii”. Walka między braćmi
rozdwoiła całą Azję, emirowie stanęli po jednej lub po drugiej stronie i
prowadzili ze sobą wojny. Z tego skorzystaliFatymidzi i uderzyli na
Syrię. W Kairze wstąpił na tron po Hakimie Daher (Thaher), 1021 – 1036,
potem Abu Talib Mostansir Billahi, 1036 – 1094, za którego Jerozolima
dostała się w moc Melikszacha; jego syn i następca, 1094 – 1101, znowu
odebrał Seldżukom Jerozolimę. Lecz jeszcze bardziej niż wojska Fatymidów
zagrażały Seldżukom i w ogóle przywódcom sunnitów sztylety Assassynów.
Tajne związki izmailickie i misje
pracowały na korzyść Fatymidów w całej Azji. Takim misjonarzem w Persji
był Hassan Ibn Sabbah; trawiony żądzą wyniesienia się, przebiegł on
ziemie Wschodu; zaszczytnie przyjęty w Egipcie, został potem wygnany i
wsadzony na okręt; burza wyrzuciła go na brzegi Syrii. Powróciwszy do
Persji, zdobył Hassan ze swoimi uczniami zamek Alamut („sępie gniazdo”),
skąd tępił sunnitów za pomocą swoich fedaiów (1090 – 1092). „Fedai”
(„poświęcający się”) byli to młodzieńcy, których przez zadawanie
narkotyku z pewnego gatunku konopi (haszysz, skąd powstała nazwa
haszyszyn czyli assassynowie) wprawiano w taki stan rozmarzonego
upojenia, iż się im zdawało, że przebywają w rozkosznych ogrodach
rajskich. Po obudzeniu się, doznawali oni gwałtownej tęsknoty do tego
rodzaju rozkoszy. Powiadano im, że przebywali w raju, że ceną śmierci
męczeńskiej będą mogli wiecznie w nim pozostawać; fedaiowie nie cofali
się przed niczym, co im wskazał szeik el dżebel, „starzec z góry”, jak
psy gończe ścigali każdą ofiarę, którą polecono im zgładzić, i sztylet
zatruty w jej serce wbijali. Jeżeli schwytano mordercę, to żadne
męczarnie nie potrafiły z niego wydobyć zeznania; assassyn niczego tak
nie pragnął jak śmierci, aby czym prędzej dostać się do raju. Chcąc
pewnemu cudzoziemcowi okazać swoją potęgę, „starzec z góry” kazał w jego
przytomności dwom swoim podwładnym rzucić się z muru na ziemię. Rozkaz
natychmiast został wykonany i obaj młodzieńcy ducha wyzionęli; „mam ich,
powiedział szeik el dżebel, 60000 i każdy gotów jest bez wahania
spełnić wszelki mój rozkaz”. Pod ich sztyletami ginęli ministrowie,
wodzowie, teologowie, sułtani, kalifowie. Daremnie usiłowano złamać ich
potęgę; w końcu, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo, książęta opłacali im
daninę. Sekta izmailicka otrzymała ostateczną organizację. Obok dajów
czyli nauczycieli irefików, trzecią klasę tworzyli fedaiowie; książęta,
dai el kebir, obierali Starca z Góry, którego urząd nie mógł być
dziedzicznym! Assassynowie uwolnili się zupełnie spod jarzma prawa
religijnego, nazywali wszystkie religie bezużytecznymi, używali wina,
mięsa wieprzowego i oddawali się wszelkiemu wyuzdaniu zmysłowemu. Zamki
swoje mieli oni nie tylko w Persji lecz i w Syrii, odkąd książę Ridhwan
przyjął ich doktrynę.
W takim stanie znajdowała się Azja,
kiedy krzyżowcy przybyli pod mury Nicei. Przez sześć tygodni trwało
oblężenie; odparto emira Kilidż Arslana, który przybył na odsiecz
zagrożonemu miastu; 20 czerwca Nicea w mury swoje przyjęła wojsko
cesarskie. Aleksy podarunkami ułagodził gniew krzyżowców. Książęta
chrześcijańscy, zamiast trzymać się wybrzeża, postanowili iść środkiem
Azji Mniejszej; wyprawiono poselstwa do książąt armeńskich i do Kairu;
Fatymidzi chętnie sprzymierzyliby się przeciwko Seldżukom z krzyżowcami,
gdyby ci ograniczyli się na zagarnięciu Syrii północnej i nie dążyli do
zajęcia Jerozolimy. Wyruszono w drogę dwoma oddziałami 27 czerwca;
pierwszy oddział ze 150000 ludzi pod wodzą Boemunda napadnięty przez
Kilidż Arslana znajdował się już w niebezpieczeństwie; dopiero nadejście
Godfryda z wojskiem francuskim i niemieckim dało przewagę krzyżowcom.
Było to pamiętne zwycięstwo pod Doryleum czyli w dolinie Gorgoni. Kilidż
Arslan nie mógł się już opierać i zażądał pomocy od Barkiaroka;
Chrześcijanie posunęli się bez przeszkody w głąb kraju. Lecz inny
nieprzyjaciel przerzedzał ich szeregi, a mianowicie głód, pragnienie i
choroby na spiekłych równinach Frygii; niekiedy po 500 wojowników w
przeciągu jednego dnia umierało, bydło pociągowe zdychało; Turcy,
uciekając, wszystko niszczyli. Ikonium bez oporu otworzyło bramy, Erkle
trzeba było szturmem zdobywać. Następnie główne wojsko poszło wzdłuż
północnych stoków gór Taurus ku Eufratowi, Baldwin zaś i Tankred
wkroczyli do Cylicji, gdzie szybko zdobyli miasta: Tarsus, Adanę,
Mamistrę. Wszędzie powstawali chrześcijańscy Armeńczycy i łączyli się z
krzyżowcami. Główne siły, ciągnąc przez Cocussus i Meraasz 20
października stanęły pod Antiochią, Baldwin zaś przedsięwziął nową
wyprawę na wschód, zajął miasta Tellbaszer i Rawendan, Edessa uznała go
za swego pana i władcę. Przez dziewięć miesięcy 300000 ludzi obozowało
pod Antiochią, nie mogąc jej zdobyć, gdyż miasto było wielkie, warowne, w
żywność zaopatrzone a dowodził w nim przebiegły i czynny Bagi Sidjan,
synowiec wielkiego Melikszacha; krzyżowcy zaś nie znali się na sztuce
oblężniczej. Usadowili się oni przed niektórymi bramami lecz miasta
całkowicie nie obsaczyli: inni pozajmowali zamki w okolicy lub rozbiegli
się w różne strony; Turcy często robili wycieczki i współubiegali się z
Frankami w męstwie i wytrwałości. Z początku szafowano żywnością w
obozie krzyżowców, potem zaczęło jej brakować, nadeszła zima a z nią
deszcze i choroby; namioty i odzież pogniły, konie zdychały, ludzie
wymierali, wojsko wkrótce zmniejszyło się o połowę. Rozpacz ogarnęła
wielu wojowników, nawet najmężniejsi upadli na duchu. Na wiosnę ustała
bieda, śmiertelność się zmniejszyła, morzem przybyły posiłki, otucha i
nadzieja wstąpiły w serca rycerzy chrześcijańskich; gdy wtem doniesiono,
że sułtan Barkiarok podniósł cały Wschód na nogi i że pod wodzą
Kerbogiwysłał niezliczone wojsko jak piasek w morzu przeciwko
krzyżowcom. Na szczęście zbyt długo zaprzątnęło Kerbogę oblężenie
Edessy; w przeciwnym razie Chrześcijanie dostaliby się między dwa ognie.
Już nadchodziła jego lekka jazda turecka; lecz 3 czerwca w nocy
Boemund, mający stosunki z pewnym dowódcą tureckim, dostał się na jedną z
wież miejskich i otworzył bramę; pośród okrzyków: „Bóg chce tego”,
wdarli się krzyżowcy do miasta, roznosząc śmierć i pożogę; 10000
muzułmanów wymordowano; Bagi Sidjan został zabity podczas ucieczki.
Krótko wszakże trwała radość rycerstwa; w
trzy dni potem stanął Kerboga z 200000 zbrojnych pod Antiochią, opasał
ją głęboką i szeroką fosą, przeciął komunikację; do cytadeli, której nie
zdołali jeszcze zdobyć Chrześcijanie, codziennie wysyłał świeże
oddziały, ani we dnie ani w nocy nie dawał wytchnienia Frankom. Znowu
srożył się głód i choroby, nawet książęta o chleb żebrali, rycerze nocą
spuszczali się na linach za mury, rozpacz ogarnęła wszystkich. Cesarz
Aleksy ciągnął wprawdzie z wojskiem na pomoc, lecz, kiedy mu zbiegowie
opowiedzieli o położeniu Chrześcijan, zawrócił się od Philomelium.
Wtem rozpacz zamieniła się w entuzjazm,
trudny do opisania. Ksiądz z Prowansji, imieniem Piotr Bartłomiej,
oświadczył, że św. Andrzej wskazał mu miejsce, gdzie znajduje się
włócznia, którą przebito Zbawiciela na krzyżu, i że owa włócznia zapewni
zwycięstwo rycerstwu chrześcijańskiemu. W istocie, w kościele św.
Piotra, niedaleko od wielkiego ołtarza w głębokości 12 stóp odkopano
zardzewiałą lancę. Rozjaśniło się oblicze krzyżowców, nawet chorzy i
słabi czuli się wzmocnionymi; gwałtownie dopominano się bitwy. Przez
trzy dni gotowano się na śmierć, Ademar rozdawał komunię; poczym Boemund
wyprowadził krzyżowców za mury w 12 oddziałach na cześć 12 Apostołów;
przodem niesiono włócznię świętą. Bitwa była długa i zacięta; w końcu
wojsko tureckie pierzchło w nieładzie; w obozie nieprzyjacielskim
znaleziono ogromne łupy. Cytadela poddała się, Boemund osiadł w
Antiochii jako jej władca, wielu muzułmanów przyjęło Chrystianizm.
W pierwszym popłochu krzyżowcy mogliby
byli zająć całą Palestynę, gdyż zwycięstwo pod Antiochią wywarło ogromne
wrażenie na ludy azjatyckie. Lecz znużenie, chęć wzmocnienia się w
Syrii, brak koni, niezgoda książąt stanęły na przeszkodzie. Położenie
wojska chrześcijańskiego znowu było nieszczęsne. Podczas upałów letnich z
wyziewów trupich wywiązała się straszliwa zaraza, na którą wymarło
przeszło 50000 ludzi a w ich liczbie biskup Ademar z Puy. W listopadzie
pielgrzymi zażądali, aby ich dalej poprowadzono; z wolna posuwano się
wzdłuż wybrzeża. Warownię Maarah zdobyto szturmem lecz bezskutecznie
oblegano nadmorskie miasto Arkas (Irkah). Przez Beryt, Sydon i Tyr
wyruszono do Akki (Akra, Ptolemais); drobni książęta prosili o przyjaźń i
dostarczali żywności, najważniejsze przejścia pozostawiono bez obrony.
Potem krzyżowcy poszli przez Cezareę, Ramlah, Lyddę i Emaus. Na widok
pierwszych łupów, przyniesionych przez Tankreda spod Jerozolimy,
pielgrzymi, zalewając się łzami, upadli na kolana i dziękowali Bogu za
to, że wysłuchał modłów ludu swego. Niepodobna już było powstrzymać
krzyżowców; w nocy wyruszono w dalszą drogę; wielu szło boso, każdy
chciał najpierw ujrzeć Jerozolimę. Wreszcie ukazały się mury miasta
świętego; wszyscy uklękli, całowali ziemię, wylewali łzy radości; potem
rozległa się pieśń dziękczynna; rozrzewnienie ogarnęło serca bohaterów.
Cel tylu trudów, walk i cierpień został osiągnięty.
W dniu 7 czerwca 1099 rozłożyło się
wojsko chrześcijańskie przed miastem. Jerozolima, opasana potężnym murem
z wysokimi wieżami, miała pod dostatkiem żywności; broniło jej 40000
wojowników pod wodzą Iftykara. Pierwszy szturm 12 czerwca został
odparty; potrzeba było rozpocząć formalne oblężenie, musiano budować
wieże i machiny do rzucania pocisków. Ile wycierpieli Chrześcijanie
pośród gorącego lata pod rozpalonym niebem! brakowało nawet wody, gdyż
nieprzyjaciel zasypał źródła i cysterny w okolicy. Wielu umarło lub
uciekło z rozpaczy, niektórzy chcieli choć ucałować mury Jerozolimy i
ginęli od strzał lub kamieni tureckich. Wtem flota genueńska dostarczyła
żywności, wina, budowniczych; wiadomość o zbliżaniu się wojska
egipskiego zmuszała do pośpiechu; kobiety i mężczyźni pracowali około
machin oblężniczych i nad wyrównaniem dla nich drogi; 8 lipca
przygotowano się do boju stanowczego przez odbycie procesji na górę
Oliwną; Piotr z Amiens w gorącej przemowie zachęcał do zgody i
wytrwałości. Rozpoczęto szturm 14 lipca; Chrześcijanie walczyli jak
jeden człowiek, nawet kobiety dzieliły niebezpieczeństwa. Na próżno!
Nazajutrz znowu zawrzała bitwa; przez siedem godzin krew lała się
bezskutecznie; zniechęceni krzyżowcy już myśleli o odwrocie. Wtem
Godfryd ujrzał na górze Oliwnej męża z tarczą promieniejącą; opowiadano
sobie, że św. Jerzy przybył na pomoc; ruchome wieże potoczyły się ku
murom, z wież spuszczono mosty; krzyżowcy wdarli się na mury; jednym z
pierwszych był Godfryd; otworzono bramy. Rozpoczęła się straszliwa rzeź w
ulicach, Żydów i Turków mordowano bez miłosierdzia. Następnie, powiada
Wilhelm z Tyru (8, 21) „zwycięzcy obmyli sobie ręce, przyodziali się w
czyste szaty, i boso, z sercem skruszonym, obchodzili miejsca święte.
Przy kościele Zmartwychwstania wystąpiło ku nim duchowieństwo. Z jaką
radością całowali krzyżowcy miejsce, na którym Zbawiciel poniósł śmierć
męczeńską! Przedziwny panował zapał religijny. Jedni spowiadali się z
grzechów swoich, zaprzysięgając, że ich już więcej popełniać nie będą;
inni rozdawali ubogim i kalekom wszystko, co posiadali…”. Chrześcijanie
jerozolimscy dziękowali Piotrowi z Amiens, którego ognista wymowa
poruszyła Europę. Mąż ten, który ostatecznie przyłożył się do wywołania
pierwszej krucjaty, zakończył życie w cichej celi założonego przez
siebie klasztoru Huy we Francji.
Pierwsze dni przeszły w upojeniu
zwycięstwa, na zwiedzaniu miejsc świętych i uprzątaniu zwłok z ulic
miasta. Potem zaczęto się urządzać; kto przy zdobyciu Jerozolimy zatknął
tarczę swoją na jakim domu, ten poczytywał się za jego posiadacza; 23
lipca przystąpiono do wyboru władcy. Rajmund z Tuluzy nie przyjął
ofiarowanej mu korony; Boemund był w Antiochii. Obrano Godfryda de
Bouillon, który się nazwał tylko obrońcą Grobu świętego; Arnulf, ksiądz
normandzki, został wyniesiony na patriarchę. Wkrótce potem znaleziono
relikwię św. Krzyża. Już 14 sierpnia Godfryd dowiódł w bitwie pod
Askalonem, że godzien jest korony. Na czele 200000 Etiopów, Beduinów i
Arabów nadszedł Adal, wezyr fatymidzki; Godfryd miał tylko 5000 jeźdźców
i 15000 wojowników pieszych; pomimo takiej nierówności sił odniósł
świetne zwycięstwo nad muzułmanami.
Przez zdobycie Jerozolimy cel krucjaty
został osiągnięty, zwycięstwo pod Askalonem zapewniło Chrześcijanom
posiadanie Palestyny; krzyżowcy powrócili do krajów rodzinnych. W
Europie dowiadywano się o przebiegu wyprawy z listów książąt, z relacyj
uczestników krucjaty, które księża z ambon ludowi odczytywali. Z jaką
ciekawością przysłuchiwano się opowiadaniom wracających rycerzy o
wspaniałym grodzie cesarskim nad Bosforem, o dziwach dalekiego Wschodu!
Prąd nowego życia przebiegł po społeczności chrześcijańskiej; rozwinął
się handel, obudziła się poezja, miasta zakwitły; aby zebrać pieniądze
na podróż do Ziemi świętej panowie sprzedawali prawa i swobody swoim
poddanym; na Wschodzie otworzyło się obszerne pole dla ducha
wojowniczego; w Europie tymczasem rozwijały się rolnictwo, przemysł i
wolność pod osłoną Pokoju Bożego.
Niewielu pozostało rycerzy przy
Boemundzie w Antiochiii, przy Baldwinie w Edessie, przy Rajmundzie w
Trypolisie. Godfryd zatrzymał tylko 120 rycerzy i 2000 piechoty; groza
ostatnich zwycięstw zabezpieczała jego państwo od napaści, nadto jego
przezorność, prostota i dzielność, które na muzułmanów wielki urok
wywierały. Krótko wszakże trwały rządy Godfryda, gdyż umarł on 18
sierpnia 1100; zwłoki jego pochowano w kościele Zmartwychwstania.
Organizacja królestwa Jerozolimskiego
była kopią zachodniej organizacji politycznej. Głównym źródłem do jej
poznania są Lettres du sépulcre ou livre des assises et bons usages du
royaume de Jerusalem. „Kiedy święte miasto zostało zdobyte, powiedziano
tu, Godfryd wybrał mądrych mężów z rozmaitych krajów, aby się
dowiedzieć, jakie są zwyczaje w ich ojczyźnie. Mężowie ci przedstawili
na piśmie, cokolwiek o owych zwyczajach wiedzieli. Godfryd zwołał
patriarchę, książąt i baronów i za ich poradą wybrał z owego pisma, co
mu się dobrem wydało; stąd powstały Assyzy czyli zwyczaje, które miały
obowiązywać w królestwie Jerozolimskim”. Assise znaczyło pierwotnie –
posiedzenie, parlament a potem uchwalone na nim prawo i ustawę. Godfryd i
jego następcy uzupełniali Assyzy dodatkami, uchwalanymi na zebraniach w
Akrze. Dokument ten, zaopatrzony podpisami patriarchy i panów możnych,
przechowywał się w Grobie świętym, skąd powstała nazwa Lettres du
sépulcre. Kiedy Jerozolima wpadła w ręce Turków 1187 r., Lettres du
sépulcre przeniesiono na Cypr, potem były one prawem obowiązującym w
Cesarstwie Łacińskim, nadto w frankońskim księstwie Morei i na Wschodzie
pod panowaniem wenecjańskim do 1571 r.
Królestwo Jerozolimskie rozciągało się
od Ibelinu na południu do Paneas (Caesarea Paneas vel Philippi) na
północy, i obejmowało: księstwo Syryjskie czyli Jerozolimskie, którego
książę był zarazem królem Jerozolimy; księstwo Antiochii; hrabstwa
Edessy i Trypolisu, księstwo Tyberiady i pomniejsze terytoria lenne.
Monarchia była tu dziedziczną; po wygaśnięciu dynastii możni panowie
świeccy i duchowni obierali nowego króla. Król był sędzią najwyższym i
wodzem; w sprawach ważniejszych zasięgał rady magnatów. Wielcy lennicy
zwali się les hommes du royaume, ich podwasale – les hommes liges; nadto
istniała tu liczna klasa ludzi wolnych: gent a pié, les borges
czylibourgeois; przepisy i ustawy, odnoszące się do spraw miejskich,
mogły być wydawane tylko za ich współudziałem. Sądy składały się z
przysięgłych tego samego stanu co podsądni, a były to: la haute cour pod
przewodnictwem króla, court des borges czyli la basse cour, cour des
bourgeois pod prezydencją wicehrabiego (vicomte) lub bailli’ego
miejskiego. Duchowieństwo podlegało własnej jurysdykcji; Włosi i
Marsylczycy w miastach nadmorskich mieli własnych sędziów, chrześcijanie
syryjscy rządzili się swoimi zwyczajami i prawami. Pod zwierzchnictwem
patriarchy pozostawało pięciu arcybiskupów, wielu biskupów i opatów.
***
źródło: FJ Holzwarth „Historia
powszechna. Tom IV Wieki średnie. Część druga”. Nakładem Przeglądu
Katolickiego. Warszawa 1882, ss. 149-162. (a) (Pisownię i słownictwo
nieznacznie uwspółcześniono).
Za: ultramontes.pl