Dorastałem i studiowałem w
czasach, kiedy „materializm naukowy” obowiązywał na wszystkich
uniwersytetach w Polsce. Skutki tego dla uniwersytetów były opłakane,
choć matematyka, którą studiowałem, była odporna na próby
materializacji.
Manewr związany z przekazaniem władzy
„swoim opozycjonistom”, zastosowany w Magdalence, dotyczył również
mediów i uniwersytetów. Najbardziej gorliwi towarzysze zostali wycofani z
pierwszej linii, a na ich miejsce skierowano nowych.
Marksizm-leninizm został zastąpiony
przez „gender studies”, a postulat władzy ludu został zastąpiony prawem
matki do zabijania dzieci przed narodzeniem. Aparat
medialno-propagandowy musiał się napracować, ale operacja zakończyła się
sukcesem: doktryną panującą dziś na polskich uniwersytetach jest
„feminizm naukowy”.
W ramach doktryny rektorzy udzielają
wszelkich zachęt do uczestnictwa w imprezach aborcyjnych, organizują
„gender studies”, zapraszają weteranki ruchu aborcyjnego do wykładów, a
przede wszystkim chronią studentów przed jakimkolwiek kontaktem z
osobami, które mogłyby naruszyć przekonanie że możliwość zabicia swojego
dziecka jest głównym prawem kobiety. W Gdańsku 8 marca, na znajdującym
się na terenie Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii UG i GUMed
telebimie wyświetlone zostało hasło: “#8 marca POPIERAMY”.
Rektorzy Uniwersytetów Warszawskiego,
Jagiellońskiego i Wrocławskiego nie mogli dopuścić do wystąpienia w ich
murach Rebeki Kiessling, ponieważ głupota i kłamstwa ich pupilek od
genderu, mogłyby zostać zdemaskowane. Wprawdzie dzięki Internetowi i
rozgłosowi związanemu z zakazem znacznie więcej osób obejrzało
wystąpienia pani Kiessling, ale feminizm naukowy pokazał kto rządzi na
polskich uniwersytetach i co trzeba mówić, aby zrobić karierę.
Wielu ludzi może sobie jednak zadać
istotne pytanie: po co nam uniwersytety, które nie szukają prawdy, tylko
hodują idiotyczne ideologie?