fot: YT |
Od ponad 10 lat działa rząd Wolnego
Miasta Gdańsk (WMG) na uchodźctwie. Nie uznaje on obecnych granic Polski
i lobbuje społeczność międzynarodową za odtworzeniem Wolnego Miasta w
kształcie sprzed 1939 r. Działająca „Rada Gdańska” (Rat der Danzig),
która uznaje się za prawowitego następcę prawnego senatu rządzącego WMG
przed wojną, złożona jest z 36 „senatorów”.
Sprawa
jest o tyle poważna, że pomorscy przeciwnicy obecnego rządu coraz
bardziej otwarcie spiskują z „senatem” WMG. W tej sprawie Tomasz Jaskóła
z klubu Kukiz ’15 złożył interpelacje, ale sensownej odpowiedzi od
Ministerstwa Spraw Zagranicznych nie dostał. Polskie władze bagatelizują
problem, co kiedyś może się zemścić.
Gdańsk formalnie nie jest Polski?
Gdańsk formalnie nie jest Polski?
Wystarczy
przeczytać dwa akapity, godne hitlerowskiej propagandy, pochodzące z
oficjalnej strony Rządu Wolnego Miasta Gdańska (wspomniany Rat der
Danzig):
Dziś Polacy są narodem próżnym i aroganckim, szczególnie tyczy się to wyższych warstw społeczeństwa. Nie są szczególnie obdarowani, nie są produktywni ani kreatywni, w żaden sposób nie wzbogacili świata. Ponieważ przez całe wieki nie było im dane się rozwijać, nastąpiło u nich rozwinięcie cech negatywnych. Przez to żądają coraz więcej, nie dając nic w zamian, chciwie patrzą na cudzą własność, myślą tylko o sobie i są przekonani, że są pępkiem świata. Nie żyją w realnym świecie, lecz pławią się w marzeniach i poczuciu wyższości.
Polacy
dostrzegają swoją niższość, lecz nie są w stanie rozpoznać przyczyny
tego stanu. Myślą, że są uprawnieni, by stawiać żądania, ale te żądanie
kierują przeciw Niemcom, nie zaś swoim prawdziwym zniewolicielom, którzy
z wielką umiejętnością sterują ich żądaniami i ich nienawiścią.
Wolne
Miasto Gdańsk powstało na mocy kończącego pierwszą wojnę światową
traktatu wersalskiego. Przestało istnieć w 1939 r., kiedy to III Rzesza
dokonała aneksji jego terytorium. Hitlerowskie wojska i administracja
opuściły miasto na początku 1945 r., uciekając w popłochu przed
nacierającą Armią Czerwoną. Ustanowiono polską administrację. Najpierw
tymczasową, później już stałą w ramach województwa gdańskiego. Sytuacja
tego terenu jest bardzo specyficzna i różni się od pozostałych
powojennych zmian polskiej granicy.
Jeszcze
w 1945 r., na mocy traktatu poczdamskiego Polska otrzymała „pod
tymczasową administrację” tzw. Ziemie Odzyskane, czyli Śląsk, Ziemię
Lubuską oraz Pomorze Zachodnie ze Szczecinem. Ten traktat wygasł po 50
latach od podpisania, czyli w 1995 r. Ale to ma mniejsze znaczenie, gdyż
umowa nie dotyczyła (jeżeli by czytać ją literalnie) do terytorium
dawnego Wolnego Miasta. A to dlatego, że odnosiła się do terenów, które
Rzesza Niemiecka kontrolowała przed 31 sierpnia 1939 r. Formalne
przyłączenie Gdańska do Niemiec miało zaś miejsce 1 września.
Jak
stwierdza w oficjalnym stanowisku nasze Ministerstwo Spraw
Zagranicznych: Uchwały Konferencji Poczdamskiej zakładały, że ostateczne
ustalenie zachodniej i północnej granicy Polski nastąpi w ramach
konferencji pokojowej, której zorganizowanie w przyszłości przewidywały
wielkie mocarstwa. Z uwagi jednak na rozwój sytuacji międzynarodowej po
II wojnie światowej, a zwłaszcza ze względu na okres „zimnej wojny”,
który rozpoczął się niedługo po zakończeniu Konferencji Poczdamskiej,
konferencja pokojowa nie odbyła się.
Jest problem
Na
jakiej więc podstawie przyłączono do Polski Gdańsk z okolicami?
Wcielenie tego terytorium do Polski miało miejsce w drodze przyłączenia
opuszczonych ziem, a nie w drodze aneksji (nie mogła ona mieć miejsca w
przypadku tworu niebędącego państwem) – brzmi oficjalne stanowisko
naszego MSZ.
Sprawą możliwego
odrodzenia się niemieckiego państewka zainteresował się poseł Tomasz
Jaskóła z klubu Kukiz ’15. Rodzi się problem terytorium Wolnego Miasta
Gdańska, którego nie obejmowały w/w traktaty i umowy międzynarodowe.
Sytuacja jest niestety bardzo niebezpieczna dla integralności
Rzeczypospolitej Polskiej – czytamy w interpelacji Jaskóły. Sprawa jest
poważna, bo do dziś w Niemczech są organizacje, które nie uznają naszych
praw do stolicy Pomorza. W 1947 r. ukonstytuowała się samozwańcza „Rada
Gdańska”. Sama siebie określa jako prawnego następcę przedwojennego
Senatu Wolnego Miasta. Dla niej Polska jest „okupantem”, tak samo jak po
1 września 1939 była nim III Rzesza. Rada jest złożona z 36 senatorów,
wybieranych przez obywateli byłego Wolnego Miasta i ich potomków.
Prowadzi aktywną antypolską propagandę i nawet zwracała się do ONZ, by
uznano ją jako legalnie działającą władzę.
MSZ: Nie ma problemu!
Mimo
że odpowiednie traktaty wygasły już ponad 20 lat temu, to kolejne
polskie rządy nie zrobiły zupełnie nic, by ten problem jakoś uregulować.
W listopadzie 1990 r. Polska zawarła porozumienie o granicy na Odrze i
Nysie z nowo zjednoczonymi Niemcami. Ale nie było tam ani słowa o
terenach byłego Wolnego Miasta. Nasze MSZ nigdy w tej sprawie nie
nawiązało nawet wstępnych, sondażowych rozmów.
Poseł
Jaskóła zadał ministrowi spraw zagranicznych m.in. następujące pytanie:
Mając na uwadze, że RFN jest naszym sojusznikiem w NATO i Unii
Europejskiej, a podstawą traktatu waszyngtońskiego jest wzajemne
poszanowanie integralności terytorialnej członków państw sygnatariuszy,
Rada Ministrów zamierza wystąpić do rządu Republiki Niemiec ws.
działania na terytorium naszego sojusznika grup dążących do rozbicia
integralności Rzeczypospolitej Polskiej?”
MSZ
bagatelizuje problem. Nie można mówić o zagrożeniu suwerenności
terytorialnej RP w odniesieniu do kwestii b. Wolnego Miasta Gdańska.
Potwierdzeniem prawa Polski do obszaru b. Wolnego Miasta Gdańska jest
także wykonywanie w sposób efektywny i nieprzerwany zwierzchnictwa
terytorialnego przez Polskę od 1945 roku z zamiarem, wskazanym wyraźnie w
Konstytucji PRL z 1952 r., aby ziemie zachodnie (w tym rozumieniu
również Gdańsk) na wieczne czasy powróciły do Polski – czytamy w
odpowiedzi na interpelację posła Jaskóły. Nasz resort spraw
zagranicznych traktuje Radę Gdańszczan jako zjawisko marginalne,
pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, o minimalnym zasięgu oddziaływania.
I
nie jest to tylko stanowisko obecnej władzy. Od lat nie zwracamy uwagi
na działalność czy to samozwańczego senatu czy też innych niemieckich
organizacji, bezpośrednio kontynuujących linię polityczną Hitlera.
Znaczenie tych organizacji ma charakter marginalny. Mają one w
społeczeństwie niemieckim opinię rewanżystowskich, a ich przedstawiciele
reprezentują poglądy zbliżone do skrajnie prawicowej NPD. MSZ RP nie
jest jednak władny, aby ocenić, czy działalność tych organizacji jest
zgodna z konstytucją RFN. Faktyczne istnienie organów uważających się za
reprezentację Wolnego Miasta Gdańska jest z pewnością sprzeczne z
literą i duchem traktatów z 1990 i 1991 r., ale ze względu na bardzo
ograniczony zakres działalności nie stanowi zagrożenia dla stosunków
polsko-niemieckich – pisał w odpowiedzi na interpelację posła Jana
Dobrosza z 2001 r. ówczesny minister spraw zagranicznych Władysław
Bartoszewski. Żeby było jeszcze ciekawiej, teraz nasz rząd twierdzi, że
kompletnie nie zna sprawy i nigdy o problemie wcześniej nie słyszały.
Rada Gdańszczan (niem. Rat der Danziger) jest tworem nieznanym MSZ ani
niemieckim urzędom, które nie spotkały się np. z prośbą o wsparcie
(finansowe lub polityczne) czy z ofertą jakiejkolwiek współpracy
–odpowiada MSZ. To zdanie brzmi nieco dziwnie nie tylko dlatego, że już
ponad 15 lat temu resortowi zwracano uwagę na działalność pogrobowców
Wolnego Miasta, ale też w kontekście ostatniego, uspokajającego zdania z
odpowiedzi wiceministra Jan Dziedziczaka na poselską interpelację:
Ministerstwo Spraw Zagranicznych we współpracy z polskimi placówkami
dyplomatycznymi stale monitoruje w RFN przestrzeń publiczną, w
kontekście ewentualnej działalności grup i jednostek, która mogłaby
zostać odczytana jako zagrażająca integralności i interesom państwa
polskiego.
Czyli MSZ nie wie, co to
jest Rada Gdańszczan, ale jednocześnie wie o niej przynajmniej od 16
lat. Dodatkowo nie zna tej organizacji, ale wie, że nie stanowi ona
żadnego zagrożenia. To straszliwa naiwność, bo czy zagrożeniem nie jest
każdy, kto podważa kształt naszych granic?