Kilkanaście lat temu wyrugowałem z domu telewizję. I wciąż żyję – ba, czuję się psychicznie zdrowszy.
Telewizora
pozbyłem się z przyczyny dosyć nietypowej. Zdarzyło się to w pewne
sobotnie przedpołudnie, chyba w maju. Dzień był ciepły i dosyć pogodny,
choć z oddali dobiegało stłumione mruczenie grzmotów. Siedzieliśmy w
salonie, sącząc niespiesznie kawę i rozważając, czy warto w takich
okolicznościach przyrody wybierać się na spacer, gdy nagle w oknach
ujrzeliśmy oślepiający błysk, a po ułamku sekundy tuż nad naszym domem
rozległ się ogłuszający huk. I cisza… I nic więcej: ani sufit nie
zawalił się nam na głowy, ani budynek nie zajął się ogniem.
Skamienieliśmy,
bo wrażenie było przytłaczające. Nie było jednak czasu zbyt długo
rozpamiętywać tego niezwykłego zjawiska, gdyż po ułamku sekundy kolejny
osobliwy fenomen całkowicie pochłonął naszą uwagę. Mianowicie: nasz
telewizor ożył.
Dosłownie
– najpierw od tyłu rozjarzył się dziwną łuną, która po chwili zgasła,
chyba po to, abyśmy tym łatwiej dostrzegli wściekły rozbłysk ekranu.
Krótkotrwały – jak to rozbłyski mają w zwyczaju. Gdy ekran na powrót
spowiła czerń, znad obudowy uniósł się błękitny dymek, roztaczając wokół
nieprzyjemny swąd. Konająca maszyna wydała jeszcze niegłośny dźwięk –
coś pomiędzy sykiem a jękiem – i zdechła. Nie z hukiem, lecz ze skomleniem – mógłby skomentować T. S. Eliot.
A burza
wcale nie nadeszła – grom się nie powtórzył, więcej nie błyskało.
Jeszcze przez kwadrans dało się słyszeć cichnące z wolna pomruki. A
potem chmury się rozstąpiły i świat utonął w słonecznej poświacie.
Zupełny –
któż nie przyzna – surrealizm. Scena trochę jak z kreskówek Looney
Tunes, trochę jak ze snu wariata śnionego nieprzytomnie. Ja jednak
postanowiłem ją potraktować jako znak z Nieba. Wrak usunąłem, nowego
odbiornika nie kupiłem, odciąłem antenę.
Ciepnij grata do rupieci…
Pierwsze
wrażenie po pozbyciu się z domu telewizora: nasz salon wyraźnie
wyszlachetniał. W sumie nie dziwota – telewizor jako taki bynajmniej
ładny nie jest. Cała racja jego istnienia – podobnie jak lodówki czy
sedesu – zamyka się w funkcji użytkowej, nie estetycznej.
Ale o to
mniejsza, istota eksmisji telewizora jest nieporównanie głębsza, leży
bowiem w całkowitej zmianie filozofii życiowej. Po odcięciu anteny
człowiek zaczyna widzieć świat własnymi oczyma, nie przez okulary
nałożone mu przez twórców ramówek, serwisów informacyjnych, tokszołów,
realityszołów, sitkomów, telenowel, ba, nawet prognoz pogody – słowem:
przez obcy filtr. I nagle okazuje się, że tak właśnie bezpośrednio
obserwowana rzeczywistość diametralnie odbiega od tej pokazywanej zza
szybki; że problemy Polski, świata, Kościoła czy nawet najbliższego
otoczenia – bądź ich skala – różnią się, i to niekiedy krańcowo, od ich
telewizyjnej projekcji. Po prostu: jak prawda od propagandy.
Życie
jest zbyt ciekawe i zbyt kolorowe, żeby je oglądać zza przyćmionej
tafli. Zbyt wiele się w nim dzieje, żeby pozwolić komuś na dawkowanie
nam go w porcjach ograniczonych ilościowo i jakościowo przez rzekomych
specjalistów. Nikt nie jest większym specjalistą w dziedzinie mojego
życia, moich potrzeb i moich marzeń niż ja sam!
Świat bez
telewizora to w pełni mój własny świat – bez szumu obcych głosów, bez
natłoku obcych myśli, bez obcej polityki sterowania moją uwagą i opinią.
Dom bez telewizora to w pełni mój własny dom – wstęp do niego mają
wyłącznie ci, których sam osobiście zaproszę. Przestrzeń bez telewizora
to w pełni moja własna przestrzeń – wolna od blichtru i tandety, od
nadętych polityków i celebrytów jak z Różewicza (znaczy: pustych jak bazylika w nocy),
od wyssanych z palca historii i odrażającej galerii wszystkich
możliwych grzechów. No i od koszmarnych reklam kładących łopatą do
głowy, że niestraszny zespół niespokojnych nóg, bo przecież mentos
znajdzie mi przyjaciela…
Kiedy w rozmowie ze znajomymi rekomenduję wyrwanie się z oplątujących ich telemacek, najczęściej słyszę:
– Ale przecież bez telewizora nie będę w ogóle wiedział, co się na świecie dzieje.
Wręcz
przeciwnie: będziesz wiedział nieporównanie więcej – bo jako istota
ludzka obdarzona inteligencją i ciekawością świata sam zaczniesz takiej
wiedzy poszukiwać i znajdziesz jej nieprzebrane pokłady w innych
źródłach, które na dodatek sam krytycznie zweryfikujesz. A jeśli nie
zaczniesz szukać owych innych źródeł, to znaczy że wspomniana wiedza po
prostu nie jest ci potrzebna. Na pewno zaś – w obu przypadkach –
poczujesz się znacznie lepiej.
Wartość
odcięcia się od telewizji w pełni dostrzega się i docenia dopiero po
upływie jakiegoś czasu – swoistej kwarantanny. Jak długiej? To już
kwestia stricte indywidualna – osobiście jednak nie znam
nikogo, kto po roku bez telewizora odczuwałby najmniejszą potrzebę jego
ponownego posiadania.
A ja sam
czuję się jak szef kontrwywiadu, który wyrugował ze swojego kraju obcą
agenturę wpływu. Niestety, nikt mi za to nie da orderu.
…niech się w kawałki rozleci
Jednego tylko zdarza mi się żałować: że nie wyrzuciłem telewizora przez okno – piękną tego scenę widziałem w filmie Lęk wysokości
Bartosza Konopki. Płaska bryła plazmy czy innego elcede lotem czarnej
błyskawicy przecięła smutnoszary śląski krajobraz, by roztrzaskać się w
drzazgi na dachu zaparkowanego przed blokiem samochodu. Wprowadziłbym
dwie korekty: zabezpieczył perymetr, żeby nikt nie doznał uszczerbku na
zdrowiu i własności, oraz wybrał wyższe piętro, by zapewnić odpowiednio
spektakularny rozbryzg szczątków.
Ale w roku 2011 już od dawna nie
miałem telewizora. Zresztą z moim i tak bym tego nie zrobił. Z prostego
powodu – pastwienie się nad zwłokami to barbarzyństwo. A mój telewizor
był już trupem. Kto inny go zabił. Zabitemu wrogowi zaś należy się
pogrzeb – choćby nawet był plugawym orkiem. Zaniosłem więc truchło na
cmentarzysko jemu podobnych. Być może popełniłem błąd – może należało go
spalić, żeby jego ocalałe od gromu organy nie mogły posłużyć do
regeneracji innego egzemplarza, który będzie sączył truciznę w duszę
mego bliźniego. Pozostaje mi więc tylko żywić nadzieję, iż ogień z nieba
wypalił go do głębi trzewi – jak niegdyś Sodomę i Gomorę.
Jerzy Wolak
Za: http://www.m.pch24.pl/wyrzuc-telewizor-,50353,i.html