Cały Lwów nazywał ich „Kmicicowymi Barankami”, bo do
najgrzeczniejszych nie należeli. Ich dowódcą był ppor. Wilhelm Starck –
jeden z najlepszych i najbardziej bezwzględnych dowódców podczas Obrony
Lwowa w listopadzie 1918 r.
Oddział „Starckowców” podczas walk z Ukraińcami wyspecjalizował się w
brutalnej walce podjazdowej w mieście tzw. partyzantce miejskiej.
Używano ich również do działań specjalnych, w tym do akcji odwetowych za
mordy na polskich jeńcach i cywilach.
Lwów w listopadzie 1918 r. nie należał
do najbezpieczniejszych miejsc na świecie. W mieście trwały ciężkie
walki. Lwowskie ulice zamieniły się w pobojowisko: budowano naprędce
barykady, w kamienicach i budynkach publicznych swoje stanowiska
pozajmowali żołnierze obu walczących stron, na bruku leżało szkło
powybijanych okien, a fronty budynków zdobiły dziury po kulach
karabinowych.
Zewnętrznemu obserwatorowi ciężko byłoby się zorientować, gdzie
dokładnie przebiega linia frontu. Była ona w stałym ruchu, a w
niektórych dzielnicach zamiast ciągłego frontu były to punkty oporu,
które stale się przemieszczały. Miasto zamieniło się w dżunglę, gdzie
prowadzono bezwzględne polowania na przeciwnika.
Mistrzem tych nieregularnych działań, które trwały od 1 listopada do 21 listopada 1918 r., był ppor. Wilhelm Starck.
Pisano o nim w samych superlatywach: Mistrz w brawurze i podchodzeniu,
znawca forteli Kmicicowych, umiał dostać się na tyły przeciwników,
wywołać popłoch lub w ciemnościach walkę ukraińskich oddziałów między
sobą i wrócić bez strat.
Ten 21-letni ex-oficer armii austriackiej był Niemcem z pochodzenia i
rodowitym lwowiakiem. Pieszczotliwie nazywano go „Wilusiem”, ale nie
zawsze był miły i sympatyczny. Jego ojciec prowadził sklep ogrodniczy na
Zamarstynowie, jednej z dzielnic Lwowa. Przed 1 listopada ppor. Starck
konspirował w Polskich Kadrach Wojskowych.
Walkę w mieście rozpoczął od lotnych patroli w swojej rodzinnej
okolicy. Swój oddział tworzył głównie z lwowskich batiarów, najpewniej
ze znajomych i sąsiadów, którzy byli mu bezgranicznie oddani. Batiar to
po trosze awanturnik, zawadiaka, cwaniaczek, podrywacz, ulicznik. Kochał
przede wszystkim humor i swoje miasto. Za zniewagę pod adresem Lwowa
potrafił nawet zabić. Patriotyczną postawę batiarów manifestuje jedno z
ich powiedzeń: Bo kto Lwowa nie szanuje, nich nas w dupę pocałuje. Mieszkańcy Lwowa nie uważali ich za bandytów czy chuliganów, ale fajnych chłopaków.
„Starckowcy” znali doskonale każdy zakamarek swojego ukochanego
miasta. Większość ukraińskich żołnierzy nie pochodziła ze Lwowa, ale z
prowincji przez co byli łakomym kąskiem dla żołnierzy ppor. Starcka,
którzy czuli się w mieście jak ryba w wodzie. Znali na pamięć każdy
zakamarek, załom, przejście, podwórko, każdy kamień.
„Starckowcy” bili się z niezwykłą pasją za swoje miasto. Niestety
przy okazji obrywało się również polskim mieszkańcom miasta. Pisał o tym
jeden z obrońców miasta: Taki oddział Starka, stawał się nieraz
postrachem dla swoich kwaterodawców, niszcząc i plądrując nie gorzej od
Rusinów [Ukraińców], ale wynagradzał to hojnie przelewaną krwią,
zapalczywością w walce i tą pewnością, że gdzie kompania Starka uderzy,
tam znika opór ukraiński, jak opar. Po mieście krążyły opinie, że
żołnierze ppor. Starcka to oddział dla Rusinów [Ukraińców] wprost
krwiożerczy.
Najcięższe walki „Starckowcy” toczyli 14 listopada. Był to jeden z
najbardziej krwawych dni podczas walk o Lwów. Tego dnia Ukraińcy pod
dowództwem atamana Dołudy zajęli rodzinną dzielnicę ppor. Starcka. Do
odbicia dzielnicy Naczelne Dowództwo wyznaczyło nie kogo innego jak
tylko oczywiście naszego bohatera. Wieczorem 14 listopada dzielnica była
ponownie w polskich rękach.
Kiedy ppor. Starck wkraczał na Zamarstynów, Ukraińcy dokonali
zabójstw 15 jeńców i osób cywilnych. Janusz Górecki, jeden z polskich
żołnierzy, był świadkiem efektów tych zbrodni: Późną nocą oglądałem na I
piętrze budynku gminy leżące na workach z mąką zwłoki kilku chłopców
używanych uprzednio do służby pomocniczej i jakiegoś obywatela
„Baczmarskiego” rozpłatanego na dużej sali parterowej z nożem w ręku.
Bronił się widocznie tym, co miał pod ręką.
Na drugi dzień ppor. Starck dokonał kontrataku i wziął kilku
ukraińskich jeńców. Nie miał dla nich litości. Wszystkich jeńców kazał
powiesić w odwet za wczorajsze, bestialskie mordy na polskich jeńcach i
cywilach. Za wyparcie Ukraińców z Zamarstynowa ppor. Starck został
wyróżniony w Komunikacie Naczelnej Komendy Obrony Lwowa: Podpor.
Stark, który od początku walk stoi bez przerwy w pierwszej linii bojowej
i kilkakrotnie już wyróżnił się duchem ofensywy, wyrzucił ze wschodnich
części Zamarstynowa silne oddziały ukraińskie, zadając im wyjątkowo
ciężkie straty.
21 listopada polskie odziały wyparły Ukraińców z miasta. Po
uwolnieniu Lwowa ppor. Starck awansował na kapitana i objął kompanię w 2
pułku strzelców lwowskich. Najprawdopodobniej ludzie ppor. Starcka
zasilili szeregi tej kompanii.
Nasz bohater zginął 5 grudnia 1918 r. pod Lwowem. Za bohaterskie
czyny został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, Krzyżem
Niepodległości, Krzyżem Walecznych, Krzyżem Obrony Lwowa.
Byli „Starckowcy” w II Rzeczypospolitej z dumą nosili własną odznakę
pamiątkową, która nawiązywała do ich „krwiożerczej” przeszłości. Był to
krzyż z trupią czaszką i piszczelami, z napisami na ramionach „1-22 XI
1918”, co oznacza przedział czasowy walk o Lwów, i „II KS”, który
najprawdopodobniej można odczytać jako „II Kompania Starcka” i odnosi
się zapewne do momentu, kiedy oddział przeformowano w kompanię i
wcielono do 2 pułku strzelców lwowskich.