Żywot
godny, czyny chwalebne, zasługi nieprzebrane; wierność Bogu, Kościołowi
i Ojczyźnie niczym niezmącona – takich mężów stanu miała niegdyś
Rzeczpospolita.
Po sarmackich niebiosach galopuje chrześcijańskie rycerstwo. Liczne. Pośród tego rycerstwa
Ociec ojczyzny przed wszystkimi mija,
Krzyż kawalerski z chorągwią rozwija;
Po drugiej stronie orzeł z białym lotem
W czerwonym polu z welum szczyrozłotem
– jak rymował w roku 1628 pewien polski poeta nawrócony z wolnej miłości na Miłość Bożą. On jeszcze słyszał ten śpiew i rżenie koni!
Taki też
widok ujrzał pewnego dnia Roku Pańskiego 1841 uczony ksiądz Teodor
Dyniewicz, miłośnik narodowych pamiątek, przybywszy do Czarnkowa. Z
krypty wydobyto właśnie niezwykłej piękności sarkofag, na którym
rycerski zastęp galopuje pod rozwianą chorągwią z krzyżem kawalerskim.
Mocniej zabiło serce kapłana, który zaraz począł wodzić okiem i palcami
po łacińskich inskrypcjach, aż – obszedłszy naokoło trumnę, stanąłem w jej głowach (…)
z niemałem podziwieniem dostrzegłem drzwiczki. Ciekawością zdjęty, coby
się pod niemi ukrywało, otworzyłem, a po otwarciu małych podwoi,
niespodzianie pokazał się za niemi wizerunek rycerza, malowany na miedzi
(…) na którego twarzy marsowej widać obok męztwa wielką powagę, bystrość oka przenikającego myśl człowieka…
W ten oto
sposób odkryty został jeden z najpiękniejszych, a przede wszystkim
najstarszy (o ile mi wiadomo) znany dziś staropolski portret trumienny –
wyobrażający Adama Sędziwoja Czarnkowskiego (starszy widnieje tylko na
sarofagu króla Stefana, ma tam jednak „nieklasyczną” postać miniaturki
przytwiedzonej do wieka). Portret Adama Sędziwoja to dzieło nie byle
jakiego mistrza, zapewne przybyłego z Gdańska. Nie powstał jednak po
śmierci rycerza: podobnie jak w przypadku większości innych portretów
trumiennych oblicze namalowano według wcześniejszego wizerunku, na
którym Adam Sędziwój objawiał się w sile wieku, arcypolsko, w całej
swojej senatorskiej powadze, żupanie, delii, kołpaku i przy szabli.
Jedna z replik tego nieznanego dziś oryginału pozostaje w zbiorach
florenckich Uffiziów.
Spójrzmy w
to oblicze. Portrety trumienne kojarzą się nam zwykle – nam, Polakom
XXI wieku – ze szlachecką zadzierżystością, barwurą, pychą, przesadą.
Ten należy do innej rzeczywistości niż tamte. Jest senatorsko stateczny,
spokojny, pełen mocy, acz nie idealizowany (świadkiem brodawka pod
okiem z całą skrupulatnością zarejestrowana przez malarza).
Spojrzenie w przeszłość
Adam
Sędziwój Czarnkowski konał w Kaliszu we wrześniu 1627 roku. Miał lat
siedemdziesiąt i dwa. Był gorącym katolikiem i kawalerem maltańskim,
jednym z najznaczniejszych senatorów Rzeczypospolitej. Umierał
spokojnie, pojednany z Bogiem, rozporządziwszy majątkiem i pożegnawszy
rodzinę pogrążoną w modlitwie pospołu z zaprzyjaźnionymi kapłanami. Gdy
zamknął oczy, obecni powiedzieli – może po łacinie, a może według
wydanego podówczas polskiego modlitewnika – Racz mu dać, Panie Jezu Chryste,
wiekuiste odpoczynienie: a światłość wieczna
niech mu zaświeci. Amen.
Kantor zaśpiewał De profundis,
nastąpiły czuwania, odprawiono oficjum za zmarłych. Doczesny zewłok z
szacunkiem przebrano i złożono w prostej – na razie – trumnie. Cała
służba otrzymała nowe, czarne odzienie, odpowiadające powadze chwili. Z
Kalisza kondukt powędrował do Poznania, do tutejszej kolegiaty Świętej
Marii Magdaleny. Rodzina zamówiła u konwisarza Jakuba Kanadeja piękny
sarkofag. W dniu wyprowadzenia ciała – 3 kwietnia 1628 roku – stał on
zapewne na katafalku pośrodku świątyni, między zapalonymi świecami,
lśniąc w ich migotliwym blasku. Tymczasem lud wypełnił zasłonięte kirem
nawy, aby pożegnać lubianego i cenionego starostę generalnego
Wielkopolski, wojewodę łęczyckiego, starostę pyzdrskiego i
międzyrzeckiego.
Patriarchowie chrześcijańscy
Kaznodzieja, ksiądz dominikanin Jacek Choryński, zaczął:
Wielkiego y zacnego senatora, nie tylko wy (…), ale i wszytka Oyczyzna y Korona płacze (…) Żałuie król Jegomość, Pan nasz miłościwy, iako poddanego wiernego, senatora mądrego (…) Wielka Polska miłośnika swego wielkiego (…) Religia Katholicka obrońcę wiary Chrystusowey y promotora gorącego płacze.
Skupił
się teraz na rodowodzie nieboszczyka i jego rodzinie. Było co
roztrząsać. Przecież w owych czasach ledwie przestała zagrażać Polsce
protestancka rewolucja, ściągnięta rękami wielkich rodów, między któremi – mówił Choryński – tak wiele heretyków, arianów, kalwinów. Czarnkowscy jednak jako
raz na krzcie wiarę świętą, prawdziwą y powszechną katolicką przyięli,
nigdy oney nie mienili: y heretyka, ani inny religiey odszczepieńca w
domu swym nie mieli.
Właśnie.
Ale chrzest święty był dla Czarnkowskich ważny także przez wzgląd na
tradycję rodzinną. Myślę, że kaznodzieja wybrał się osobiście do
Czarnkowa, aby to sprawdzić. Tam bowiem w kolegiacie farnej obejrzeć
mógł nagrobną płytę przodków Adama Sędziwoja; nie omieszkał też pewno
zerknąć do herbarza pióra Bartosza Paprockiego. I wiedział, że przodek
panów na Czarnkowie, Dzierżykraj (lub, jak kto woli, Gniewomir), książę
na Człopie (jakby kto nie wiedział, na zachód od Piły), został
przywiedziony do wiary chrześcijańskiej osobiście przez króla Bolesława
Chrobrego, który praszczurom Czarnkowskich sam krzcząc swemi rękami głowy zawięzował.
Dziś
wiemy, że to tylko piękna legenda, ale wielce sensowna. W średniowieczu
chrzest (a potem bardzo długo chrzest dorosłych) łączono z
bierzmowaniem. Po namaszczeniu czoła olejem świętym przez biskupa osoba
towarzysząca ceremonii przewiązywała bierzmowanemu głowę chustą –
„nałęczką”, osłaniając namaszczone miejsce. Herb Nałęcz wyobraża taką
właśnie chustę. Było się więc czym chlubić.
Pochwaliwszy przodków, kaznodzieja dodał przecież, i słusznie, że honory twoje światowe, wszystko to wiatr śmiertelny prędziuchno powarzy.
Szczęściem nieboszczyk dbał o życie wieczne i dobrodziejem zakonów był
nie tylko na pokaz, a że sprawował się nabożnie, świadczyła codziennie
odmawiana cząstka różańca, o czym wiedzą pokoiowi y służba; mówiły o tym spowiedzi częste i dociekliwe badanie własnych uchybień, wreszcie przystępowanie do Naświętszego Sakramentu z ućciwością y z płaczem serdecznym.
Sarkofag
W tej
chwili kaznodzieja wskazał – jak myślę – stojący pośrodku świątyni
sarkofag lśniący srebrem, złotem, błękitem i czerwienią wypukłych
medalionów w liczbie siedmiu.
…w iakim grobie tego wielkiego senatora ciało chcecie wżdy pochować? (…) połóżcie po iedny stronie dzigi treckie, strzały y łuki tatarskie, szpady y działa niemieckie (…) Tatarzyna związanego, Moskwicina zwyciężonego, Turka upokorzonego, Szweda uciekającego…
Wszystko
to tam było misternie wyrzeźbione – począwszy od pierwszego do
ostatniego medalionu kaznodzieja mógł wyciągniętą dłonią wskazywać
koleje rycerskiego losu:
Z małych lat swoich młodym panięciem będąc, za króla sławney pamięci Stephana, w Moskwie (…) pierwiastki animuszu y serca swoiego oświadczył (…) podczas onej strasznej woyny Tureckiey (…) na pomoc y obronę Oyczyzny swey stanął [w Kamieńcu] (…) potym przeciwko Tatarom wyprawieł kosztem swoim 200 koni…
I tak
dalej. Acz wszystko to były czyny zadzierżystej młodości. Kres tejże
położył rokosz Zebrzydowskiego. Zebrzydowski – choć katolik – spiknął
się przeciw królowi z kalwińskim Radziwiłłem i rzeszami malkontentów
(czy słusznie niezadowolonych, o tym kiedy indziej). Adam Sędziwój
wpierw powstrzymał wielkopolską szlachtę przed buntem, potem zaś
skutecznie mediował między resztą zbuntowanych a monarchą. Okazał
polityczną dojrzałość i za to wnet został starostą generalnym
Wielkopolski. Pierwszym w swoim rodzie. Otrzymał zaś ten urząd za realne
zasługi, nie z automatu.
Począwszy
od tej sceny, każdy następny medalion ujęty został w obramienie liści
palmowych – oznaczających szczyt kariery Adama Sędziwoja.
Nie
ostatnie to przecież zasługi i wyczyny. Jego żołnierze byli pod
Chocimiem, a kiedy w roku 1626 Szwedzi najechali Prusy Królewskie, iako Senator życzliwy, życzący sam zdrowie swoie łożyć na placu dla obrony Oyczyzny swey miłey przybył osobiście do obozu. Na tę wieść sam król szwedzki Gustaw Adolf wnet tyły podawszy, wstydliwie z pola zjeżdżał.
Na odpowiednim medalionie widać pozostawiony przez uciekającego
monarchę nieporządek: wywrócony tron, porzuconą koronę, popękane bębny,
rozerwane namioty.
Epilog
Ksiądz
opuścił ambonę, a sarkofag chrześcijańskiego rycerza poznańską farę, by w
uroczystym kondukcie podążyć do fary czarnkowskiej. Po dwu dniach
stanąl u jej wrót. Znów zabrzmiało: Exultabunt…, Subvenite…, Dies irae… Otwarła się krypta, posypały łzy, bryły ziemi, aż blask zgasł w ciemności podziemia. Salve Regina.
Mrok rozświetlił dopiero ksiądz Teodor Dyniewicz, ujrzawszy sarkofag w dziennym świetle, opisawszy go, wreszcie kończąc tak:
Nie mogłem się dość napatrzeć poważnej twarzy Czarnkowskiego: zdawał się ów rycerz po dwuwiekowym śnie nagle przebudzony (…)
chcieć chciwie zapytać: Jak się ma ojczyzna? Co robią Tatarzy, Turcy,
Szwedzi, Moskale? Co robią jezuici? Lecz same drzwiczki, jakoby ze
wstrętu przed odpowiedzią, ukryły Czarnkowskiego przed memi oczyma,
który do swego wrócił zacisza.
Tym morałem i ja zakończę, bo jest aż banalnie aktulany. Cóż poradzić?
Jacek Kowalski – historyk sztuki, poeta i pieśniarz, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, miłośnik kultury staropolskiej.
Tekst pochodzi z 56. numeru magazynu „Polonia Christiana”