Wielki
już czas, aby katoliccy moraliści przystąpili do zagadnienia
nacjonalizmu, bez jakiejkolwiek innej myśli, jak tylko z tą, żeby
zbadać, jaką rolę Opatrzność Boża przeznaczyła czynnikowi narodowemu
w rozwoju moralnym człowieka -
pisał przed osiemdziesięciu laty o. Jacek Woroniecki. Apel ten
pozostał bez echa. Można nawet rzec, że posłuchano rady dokładnie
przeciwnej. Katoliccy moraliści porzucili zagadnienie nacjonalizmu i
przystali na to, że jest on rozumiany jako “wynaturzenie
patriotyzmu”. Jak można było przewidzieć, był to pierwszy krok
– kolejnym jest podważanie samego pojęcia narodu, który
jakoby oparty był przede wszystkim na „więzi etnicznej”.
Podejrzany staje się również sam patriotyzm, skoro –
według jego krytyków – przejawia się w większym
przywiązaniu do “swoich” niż do “obcych”.
Skąd pochodzi
potrzeba życia w narodzie? Czym on jest dla człowieka? Czy została mu
przypisana jakaś rola w historii zbawienia – pyta o. Woroniecki
w rozprawce „Nacjonalizm a katolicyzm”.
Co
jest pierwsze - naród czy państwo?
Problem ten na
pierwszy rzut oka może się wydawać akademicki. Tak jednak nie jest.
Państwo i naród to różne rzeczywistości – wie o
tym każdy, kto choć trochę poznał katolicką naukę społeczną. Choć
definicje państwa i narodu bywają różne, to każdej z nich
państwo bywa określane jako struktura władzy, podczas kiedy naród
jest bardziej wspólnotą: bądź opartą na więziach naturalnych,
bądź też na dziedzictwie kultury, języka, obyczajów. Różnice
tę akcentuje także o. Woroniecki. O państwie pisze w taki sposób:
Potrzeba
życia państwowego pochodzi stąd, że wszyscy ludzie przeznaczeni są do
jednego i tego samego powszechnego celu i że muszą doń zmierzać
drogami poszczególnymi, które wobec owego ostatecznego
celu są same w sobie nieokreślone, gdyż każdy poszczególny
osobnik jest wobec ogółu również nieokreślonym. Otóż,
jeśli w życiu swoim osobistym każdy sam musi zdecydować o
poszczególnych środkach, które go do ogólnego
celu doprowadzić mają, w społeczeństwie, chcąc, by zachowało ono swą
jedność organizacyjną, decyzja owa wyjść winna od organu centralnego,
od pewnego autorytetu. Jednolite określenia, których piętno
autorytet ów wyciska na poszczególnych członkach
społeczeństwa, są to prawa cywilne
(...).
Podstawą państwa
jest więc PRAWO oraz WŁADZA, która je ustanawia i czuwa nad
jego przestrzeganiem. Jednak pierwszeństwo należy przypisać nie
państwu, lecz narodowi.
Paradoks
narodu
Czym natomiast
jest naród? Tu odpowiedź o. Woronieckiego nie jest już tak
wyraźna. Pisze on, że naród pełni rolę wychowawczą, gdyż
pomaga człowiekowi podejmować właściwe decyzje moralne. Pisze on:
“Człowiek w naturze swej nie posiada owych doskonale
określonych skłonności, które by w każdej chwili życia
kierowały moralną jego działalnością”. Pomagają mu w tym
zwyczaje, obyczaje. To określenie narodu nie w pełni może nas
zadowalać, brak w nim bowiem wyraźnego wskazania tej specyfiki, która
polega na tym, że naród jest zarazem wspólnotą
naturalną i osobową. Inaczej mówiąc jest jednocześnie
naturalną WSPÓLNOTĄ ETNICZNĄ, a więc taką, której nikt
sobie nie wybiera, jednak – w jeszcze większym stopniu –
jest WSPÓLNOTĄ OSÓB, które wybierają sobie naród
jako swój przez to, że jego kulturę i dzieje, a także
przyszłość, czynią czymś własnym, wewnętrznym. Potrafią nią żyć i dla
niej się poświęcać. Nie bez przyczyny czynny patriotyzm uznaje się za
jeden z najszlachetniejszych czynów moralnych osoby. Tego
paradoksu nie chce zrozumieć wielu dzisiejszych krytyków
narodu, także katolickich, a przecież zawiera go również
rodzina. Ona także jest “wspólnotą krwi” a
jednocześnie winna stawać się “wspólnotą osobową”
– i nikt nie czyni jej z tego zarzutu, gdyż ten paradoks jest
po prostu odbiciem rzeczywistości. To wszystko można odnaleźć również
w poglądach o. Woronieckiego, choć może nie tak wyraźnie.
Niczym
Ojciec i Matka
I teraz w sposób
właściwy można postawić pytanie, co jest pierwsze: naród, czy
państwo? Odpowiedź uzyskamy łatwiej, jeśli przypomnimy, że
fundamentem państwa jest prawo i władza. Ale przecież nie każde prawo
i nie każda władza (nie mówimy bowiem o państwach zbójeckich,
rządzonych przez despotycznego władcę czy totalitarnych, które
swą spójność zawdzięczają władzy opartej jedynie na STRACHU i
PRZEMOCY). Cóż więc może nim być innego, jak nie SŁUSZNE i
SPRAWIEDLWIE prawo oraz władca, które je respektuje. A jeśli
tak, to okazuje się, że państwo swą rację i siłę autorytetu czerpie
właśnie z moralności. Naród zaś wydaje się znacznie bliżej
owej moralności, on bowiem ją przechowuje i uwrażliwia na nią ludzi.
Jeśli państwo wychowuje z zewnątrz, to naród wychowuje od
wewnątrz. Państwo jest niczym surowy ojciec wydający polecenia oraz
karcący i karzący krnąbrne dzieci, a naród jest matką, która
wyjaśnia i tłumaczy chcąc uwrażliwić umysły i serca. Państwo jest
zawsze bardziej instytucją działającą BEZ WZGLĘDU na osoby (czego
wyrazem może być sprawiedliwość z przewiązanymi opaską oczami),
podczas gdy naród działa ZE WZGLĘDU na osoby; w nim jednostki
mają większą szansę, niż w strukturach państwa, wyrazić swoją
indywidualność – najlepszym tego przykładem jest kultura.
Nie może to
jednak prowadzić do jakiegoś rozłamu – przeciwnie, powinno być
harmonizowane, tak jak w rodzinie role ojca i matki uzupełniają się,
a nie przeciwstawiają. Podkreśla to również o. Woroniecki,
który pisze:
Jeśli
z natury naszej przeznaczeni jesteśmy do życia w ramach dwóch
organizmów społecznych, państwa i narodu, staje się zatem
kwestią najwyższej doniosłości dla naszego życia moralnego, ażeby
prawdziwa harmonia między nimi panowała.
I wysuwa stąd
wniosek, że ideałem byłoby państwo jednolite narodowo.
A
zatem stojąc na gruncie etyki chrześcijańskiej, należy zapatrywać się
na państwo, jednolite z punktu widzenia narodowego, jako na ideał,
którego zrealizowanie w granicach możliwości jest bardzo
pożytecznym dla utrzymania dobrych obyczajów obywateli oraz
dla ich rozwoju moralnego. Ale błędem byłoby twierdzenie, że
jednolitość owa jest do tego stopnia nieodzowna, że w braku jej
wszelkie dobrze zorganizowane życie moralne należałoby uważać za
niemożliwie. Zbrodniczym mogłoby być zatem dążenie do realizowania,
wbrew wszystkiemu, ideału państwa narodowego i czynić to kosztem
zburzenia istniejącego społecznego porządku, a więc z wielką szkodą
życia moralnego obywateli.
Warto spojrzeć z
tego punktu widzenia na dzisiejszy proces integracji europejskiej, w
którym rozmazuje się już nie tylko ideę narodu, ale także
państwa narodowego. Co więcej, takie właśnie państwa jednolite
narodowo uważa się za hamujące proces integracji. Wciąż przecież
słyszymy jakoby obciążeniem Polski miałaby być sytuacja, że jest ona
krajem jednolitym narodów, że nie ma tu dość “obcych”,
którzy potrafiliby wyleczyć nas z “ksenofobii”.
Znamienne, że to, co o. Woroniecki uważa za walor – państwo
jednolite narodów – dziś wielu katolickich moralistów
albo pomija, albo wręcz krytykuje, tęskniąc do jakiejś “otwartości”
i wymieszania języków, kultur, i cywilizacji nawet.
Kiedy
nacjonalizm staje się groźny?
Nie znaczy to
jednak, że nacjonalizm nie może przybierać groźnego oblicza. Dzieje
się tak wtedy, kiedy naród staje się wartością najwyższą. Ale
już to pokazuje, że naprawdę mamy tu do czynienia z nacjonalizmem
ateistycznym, choćby dla poparcia swego stanowiska używał
argumentacji religijnej, lubił ubierać się w szaty obrońcy Kościoła i
pielęgnował Tradycję. Sprzeczność jest tu nieunikniona i jest to
sprzeczność, a nie różnica, gdyż naród staje się
bogiem. O. Woroniecki pisze tak:
(...)
będziemy nieraz musieli wykazać, do jakiego stopnia błędnym
bywa stanowisko nacjonalistów i jakie dla społeczeństwa tkwi
niebezpieczeństwo w niektórych doktrynach, bronionych przez
nacjonalizm ateistyczny lub co najmniej liberalny, tak dziś
rozpowszechniony. Będą to między innymi: teza głosząca, iż naród
jest najwyższym ludzkim dobrem, twierdzenie, że o ile chodzi o dobro
narodu, wszelki niemoralny czyn jest dozwolonym, doktryna, według
której w stosunkach między narodami siła fizyczna góruje
nad prawem, etc.
Że
są to herezje, nie ulega wątpliwości. Pogaństwo, które od
czasu do czasu odżywa w duszach, które się od Boga prawdziwego
odwróciły, znalazło sobie nowego, modnego bożka, po
bogu-cesarzu, bóg-Państwo, bóg-lud, z kolei następuje
bóg-naród. Brakowało go jeszcze do kolekcji.
Teraz sytuacja
już się zmieniła. Naród wcale modny nie jest. Jednak
niebezpieczeństwo pozostało, gdyż niektórzy jego obrońcy
sięgają do tych samych pogańskich źródeł. Za słowami „Naród
Polski” pisanymi duża literą może kryć się prawdziwa miłość
Ojczyzny, ale może się również ukrywać takie samo pogaństwo,
jakie występuje wśród tych, którzy chcą szukać
prawdziwych korzeni narodu w jego “prasłowiańskiej”
przeszłości, odrzucając chrześcijaństwo, “rozmiękczające”
– ich zdaniem – tę ideę.
Czy
Machiavelli miał rację?
Słabość idei
narodu we współczesnym życiu społecznym polega na tym, że zbyt
często występuje ono jako samodzielna idea usuwając krępujące ją
więzy – przede wszystkim moralne. To jasne, że władcom
wygodniej tak działać, zwłaszcza, jeśli stosują wynalazek Niccolo
Machiavelliego, który co prawda znany był od dawna, nikt
jednak tak jasno go nie nazwał. Proponuje on w swoim “Księciu”,
aby władca nie tylko postępował według tego, co wydaje mu się wygodne
i skutecznie, nie zważając na moralne prawa, ale nadto dodaje radę,
aby starał się uchodzić za cnotliwego i sprawiedliwego. Kreśląc
portret idealnego władcy pisze tak:
Nie
jest przeto koniecznym, by książę posiadał wszystkie owe zalety,
które wskazałem, lecz jest bardzo potrzebnym, aby WYDAWAŁO
SIĘ, ŻE JE POSIADA. Śmiem nawet powiedzieć, że gdy się je ma i stale
zachowuje, przynoszą szkodę, gdy zaś wydaje się, że się je ma,
przynoszą pożytek; powinien więc książę uchodzić za człowieka
litościwego, dotrzymującego wiary, ludzkiego, religijnego, prawego i
być nim w rzeczywistości, lecz umysł musi mieć skłonny do tego, by
mógł i umiał działać przeciwnie, gdy zajdzie potrzeba.
Można powiedzieć,
że nikt więcej szkody nie wyrządził idei narodu jak ci, którzy
– idąc za tą radą Machiavelliego – wyrzucili z niej
moralność, choć przed ludźmi starali się uczynić wrażenie, że się na
niej opiera. I dziś jeszcze można spotkać takich “nacjonalistów”,
którzy nie chcą się zgodzić, że naród (czy państwo) nie
jest wartością absolutną i musi podlegać moralności. Stąd też bierze
się niechęć niektórych “nacjonalistów” do
ingerencji Kościoła w życie polityczne. Czują oni, że może to spętać
ich działania jakimiś “moralnymi zasadami”. O Woroniecki
tę rolę Kościoła (nie hierarchii kościelnej i poszczególnych
biskupów) widzi bardzo wyraźnie.
Kościół
przez wieki całe stanowił jak gdyby gorejące ognisko, w którym
odbywał się powoli proces krystalizacji narodowej młodych ludów
Zachodu. On jeden zdolny jest do prowadzenia dziś w dalszym ciągu
zadania tego w warunkach o wiele trudniejszych, gdyż narody świata
cywilizowanego młodymi już nie są i mają w tradycji swej historycznej
niejedną skazę, która stanowić będzie poważną przeszkodę do
przeniknięcia życia ich społecznego wiecznymi zasadami wiary oraz
etyki chrześcijańskiej. Błogosławione będą narody, które
dobroczynnemu działaniu tych ostatnich przeszkód stawiać nie
będą.
Można
przypuszczać, że dziś ten proces przesycenia życia społecznego etyką
chrześcijańską jest jeszcze bardziej trudny, zwłaszcza, że owe skazy
narodów cywilizowanych (zapewne taką skazą dla Francuzów
była dla O. Woronieckiego dziedzictwo francuskiej rewolucji) stały
się poważnymi ułomnościami. Na pewno jednak stanie się on niemożliwy,
jeżeli sami katoliccy moraliści nie będą mu sprzyjali. Jeżeli będą
tak bardzo bronili autonomii świeckiej polityki przed ingerencją ...
wiary.
Większe
zło
Nie znaczy to
przecież, że moralne zasady w takim samym stopniu odnoszą się do
dziedziny życia społecznego jak do jednostki. O. Woroniecki był
moralistą, a więc praktykiem i wychowawcą, a nie
doktrynerem-moralizatorem (ci ostatni swą rzekomą pryncypialnością i
doktrynerstwem potrafią zabić ducha każdej zasady pokazując, że
chodzi im przede wszystkim o to, aby udowodnić innym, jak są
nieskalanie czyści... w poglądach). Rozumiał więc, że dobro trzeba
rozważać konkretnie, uwzględniając wszelkie okoliczności. O
Woroniecki pisze:
Jedna
jest tylko moralność ludzka, która zawiera w doskonałej
organicznej harmonii mnóstwo przepisów postępowania,
nazywanych przez nas prawami moralnymi. Owe prawa moralne odnoszą się
ogólnie do wszystkich, dalekie są jednak od tego, aby
wszystkim narzucać te same poszczególne zobowiązania. Niektóre
czyny dobre same w sobie, mogą okazać się złymi dla danej jednostki,
w danych okolicznościach życia, tak samo inne czyny, mające w sobie
pewne braki moralne, mogą być w niektórych okolicznościach
dopuszczalne a nawet zobowiązujące, a tym samym dobre.
Tym
bardziej zaś nie można w prosty sposób przenosić jednostkowych
zobowiązań moralnych na społeczeństwo. Ani państwo, ani
naród nie mogą tych samych ponosić odpowiedzialności co
jednostka ludzka –
zdecydowanie podkreśla o. Woroniecki. I dodaje stwierdzenie, które
dla wielu może wydać się bulwersujące:
Etyka
chrześcijańska stała zawsze na tym stanowisku, i można by u św.
Tomasza wskazać na bardzo głębokie spostrzeżenia co do konieczności
tolerowania zła w życiu społecznym i nie wymagania od społeczności
ludzkiej w jej całokształcie doskonałości, która jest jej
niedostępną.
Pamiętajmy wciąż,
że to wyłącznie jednostka jest podmiotem moralności – jeśli
więc społeczności “zezwalamy” na pewną niedoskonałość,
np. na niekaranie pewnego zła, takiego jak zło zdrady małżeńskiej, to
nie dlatego, że uważa się je za “dobro”, lecz dlatego, że
ingerencja w życie rodzinne mogłaby przynieść jeszcze większe szkody.
O
różnicy między policjantem a pisarzem
O. Woroniecki
zauważa, że w tym przypadku należy jeszcze rozważyć, czy do narodu
należy stosować tę samą miarę, którą stosuje się tu do
państwa. Pisze on:
Odnośnie
państwa rzecz jest jasna: niektóre czyny, ofiary i poświęcenia
dozwolone jednostkom, wzbronione są państwu, gdyż skutki ich ponoszą
ci, którym państwo nie ma prawa ich narzucać; inne znów
czyny, jednostkom zabronione, dozwolone są państwu. Jakże tu określić
pole działania narodu, nie mającego swej własnej autonomii
politycznej? Oto zagadnienie, które poddaję dyskusji, nie
mając odwagi poruszenia go w niniejszej odpowiedzi.
Najpierw
wyjaśnijmy, o jakie tu może chodzić czyny, które dozwolone są
jednostce, a zabronione państwu. Jednostka może poświęcać się
dodatkowo działalności społecznej, może ofiarować swój majątek
na jakiś szlachetny cel, może pomagać innym narażając nawet własne
życie. Państwo jednak nie może nakazać ani takiej ofiarności, ani
bohaterstwa. Z kolei państwo może czynić coś, czego jednostce nie
wolno: może nakazać jednostce, aby służyła ojczyźnie z bronią w ręku,
może jej – wyrokiem sądowym – odebrać majątek, może
wreszcie nawet skazać ją na śmierć – a to wszystko zabronione
jest przecież jednostce. O. Woroniecki stawia jednak inne pytanie: o
różnice w tym względzie między państwem i narodem. On sam nie
rozwija tej kwestii. Warto jednak zwrócić uwagę, że istnieje
tu pewna narzucająca się różnica między państwem i narodem w
jej relacji do jednostki. Dla państwa człowiek jest przede wszystkim
obywatelem i powinien wypełniać wynikające stąd obowiązki. Powinien
płacić podatki, przestrzegać prawa, itp. Nieco mniejsze znaczenie (co
nie znaczy, że żadne) ma to, jakim jest człowiekiem. A więc to, czy w
życiu osobistym kłamie, przeklina, oddaje się nałogom. Nie jest to
już tak ważne, jeśli tylko wypełnia swoje obowiązki. Inaczej jest w
przypadku narodu. Tę więź budują OSOBY. Ich osobista wiarygodność
jest więc znacznie ważniejsza. Biografie twórców
kultury narodowej są równie ważne jak ich dzieła. Bywa, że
państwo zostaje umocnione ręką władcy, którego trudno stawiać
za wzór; niekiedy jakieś zręczne posunięcie nieudolnego czy
nawet sprzedajnego władcy musi być ocenione pozytywnie dla dziejów
państwa. W dziejach narodu każda słabość, a tym bardziej małość czy
nikczemność osłabia albo wręcz niweczy więź narodową. Państwo można
tworzyć również OD ZEWNĄTRZ: rozkazem, przymusem,
wykorzystując zewnętrzne okoliczności. Narodu jednak nie da się
stworzyć, jeśli nie ma osób, które w swoim sercu –
a więc OD WEWNĄTRZ – nie są gotowe służyć tej idei swoim życiem
(równie dobrze może to być powołanie uczonego, żołnierza czy
matki). Nie da się pojęcia narodu oderwać od moralności dlatego, że
jest on przede wszystkim nie strukturą (jak państwo) lecz wartością.
O
skutkach rewolucyjnego i abstrakcyjnego humanitaryzmu
Wypada wciąż
pamiętać o właściwych proporcjach i porządku miłości. Podkreślanie
tego zróżnicowania, to wyraz realizmu i praktycyzmu o.
Woronieckiego oraz św. Tomasza, do którego się odwołuje.
Sprawa ta ma duże znaczenie dzisiaj, kiedy zaczynają królować
abstrakcyjne i jałowe spekulacje pomijające fakt, że etyka dotyczy
konkretnego i cielesnego człowieka. O Woroniecki pisze:
W
przeciwieństwie do oderwanego humanitaryzmu, który czerpiąc
natchnienie swe z rewolucyjnego powszechnego zrównania, żądał
rozlania naszej miłości bliźniego w równej mierze poprzez
świat cały, musimy zgłębić i dać lepiej poznać dawną chrześcijańska
doktrynę, głoszącą hierarchiczny porządek w objawach naszej miłości.
W jej to nadprzyrodzonym świetle, musimy podjąć jeszcze raz badanie
obowiązków, które nam różnorodne ugrupowania
społeczne - państwo i naród – narzucają (...)
Dziś coraz
bardziej dotkliwie odczuwamy na własnej skórze skutki tego
abstrakcyjnego żądania, jakoby winniśmy wszystkich ludzi kochać
„jednakowo”: bliskich i dalekich, własną ojczyznę i cudze
ojczyzny, a najlepiej świat cały i ludzkość. Jest to wyrazem „błędu
antropologicznego”, a więc owego abstrakcyjnego i nieludzkiego
w istocie humanitaryzmu (ileż to bowiem razy hasło „w imię
ludzkości” oznaczało lekceważenie i pogardę dla potrzeb
pojedynczego człowieka). Najbardziej niepokojące jest to, że tej
hierarchii miłości wyznaczonej przez naturalny porządek rzeczy nie
umieją obronić katoliccy moraliści, a nawet atakują go niekiedy. Co
znaczy ten „naturalny porządek miłości”? Człowiek
bardziej jest odpowiedzialny za tych, których powierzyła mu
Opatrzność i którzy są mu bliscy i im powinien poświęcić
więcej troski – a więc np. własnej rodzinie i własnej
ojczyźnie. Jest przy tym rzeczą oczywistą, że rodzina nie żyje dla
siebie, lecz wychowuje także dla społeczeństwa. Podobnie i naród.
Może on dać innym narodom coś wartościowego wtedy tylko, kiedy sam
jest spójny, trwały i ma bogatą własną kulturę.
***
Jak zatem
zapatrywać się na nacjonalizm? O. Woroniecki nie ma wątpliwości –
chrześcijański nacjonalizm jest pożyteczny, ale trzeba umieć
odróżniać go od nacjonalizmu liberalnego, ateistycznego, w
gruncie rzeczy pogańskiego.
Istnieje
nacjonalizm liberalny – o podstawach nienawiści – mniej
lub więcej ateistyczny i nieetyczny. Nie da się on pogodzić z etyką
chrześcijańską i szkodliwym jest bardzo nie tylko dla pokoju świata,
ale również dla moralnego rozkwitu życia narodowego ludów.
Potępienie go przez Kościół nikogo by zadziwić nie mogło.
Istnieje
również nacjonalizm chrześcijański, na podstawach miłości
oparty. Jest on, niestety, za mało uwzględniany przez teologów
i filozofów katolickich, przejętych zbyt wyłącznie zwalczaniem
pierwszego. W środowiskach katolickich panują względem tego drugiego
rodzaju nacjonalizmu pewne uprzedzenia, pochodzące od wpływu, któremu
środowiska owe uległy ze strony indywidualizmu i współczesnego
sentymentalizmu.
Apel O. Jacka
Woronieckiego o zbadanie kwestii nacjonalizmu bez uprzedzeń
wypowiedziany przed osiemdziesięciu laty pozostaje nadal aktualny.
Witold
Starnawski
Jacek
Woroniecki OP, Nacjonalizm a katolicyzm,
przekład z języka łacińskiego Rafał Maliszewski. Rozprawka ta
znajduje się w książce: Jacek Woroniecki, O narodzie i
państwie, Fundacja
Servire Veritati, Lublin 2004