Mówiło się i mówi dużo o wielkich przeżyciach i cierpieniach, jakie
przebyli zwolennicy Solidarności wskutek metod, jakie były wobec nich
stosowane przez władze bezpieczeństwa za działalność opozycyjną. Usiłuje
się tym przeżyciom nadać charakter zasług politycznych. Pamiętam, jak
obszernie był omawiany wyrok na kogoś z Solidarności w wysokości jednego
miesiąca aresztu, który druga instancja zmniejszyła do trzech tygodni
(były też oczywiście internowania i grubsze wyroki ale te wyroki były
stosunkowo nieliczne). Nie wiem, dlaczego tych więźniów tygodniowych czy
miesięcznych nazywało się "więźniami sumienia".
Przypomniało mi to zupełnie inne czasy, dzisiaj enigmatycznie
zwane okresem "błędów i wypaczeń", kiedy to najłagodniejszy wyrok w
sprawach politycznych wynosił w zasadzie pięć lat a jednocześnie dużo
było kar dożywocia i śmierci. Wśród więźniów uważano, że pięć lat to
wyrok za niewinność. Dla przykładu można przytoczyć przypadek, że ktoś
kupił "Tygodnik Powszechny" osobie przybyłej zza granicy. Zdarzyło się,
że ta osoba została prawem kaduka uznana za szpiega i odpowiednio
ukarana, a nabywca "Tygodnika" otrzymał pięć lat za kupno gazety jako za
pomoc szpiegowi. Albo inny przykład. Młoda, urodziwa dziewczyna za
frywolnie krytyczną piosenkę o ówczesnych prominentach skazana została
na pięć lat za fałszywą propagandę. Widywaliśmy ją zza krat okna celi
jak z uroczym wdziękiem odbywała spacer więzienny. Czasy te są jakoś
odsuwane teraz z naszej pamięci. Mówi się o nich niewiele albo wcale,
osłania je zmowa milczenia, a przecież są to bolesne białe karty naszej
niedawnej przeszłości. Przed około dziesięciu laty była niewielka próba
uchylenia jednej z tych kart przez wmurowanie tablicy na dawnym budynku
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, poświęconej ofiarom tamtych
czasów. Wkrótce jednak tablica ta została usunięta i około dwustu
intelektualistów, w tym wielu mieniących się katolikami, wystosowało
ostry protest z podkreśleniem, że jest to groźny i godny napiętnowania
przejaw antysemityzmu. Odtąd sprawa ta została "zakneblowana",
zepchnięta do dziś dnia w milczenie i nie ma odważnych, którzy by ją
podjęli.
Chyba łatwiej będzie ujawnić tajemnice zbrodni katyńskiej, aniżeli
prawdę o politycznych więźniach w Polsce w okresie zwanym "błędów i
wypaczeń" zamiast okresem wyraźnie zbrodni okrutnych a nawet
zwyrodniałych. Nasze koleżanki z konspiracji mówiły, że Różański wyżywał
się kopaniem w brzuch kobiet leżących już z pobicia na podłodze.
Trudności w ujawnieniu tych spraw pochodzą widocznie stąd, że są jacyś
znaczni ich protektorzy.
Można wspomnieć, że Wiktor Kłosiewicz, przewodniczący CRZZ,
piastujący także inne wysokie stanowiska w tamtych czasach, w wywiadzie
zamieszczonym w "Polityce" nr 34/1981 powiedział: "nieszczęściem było,
że wszyscy dyrektorzy departamentów w Urzędzie Bezpieczeństwa byli
Żydami". Tyle Kłosiewicz. Warto dodać, że nie tylko w urzędzie
Bezpieczeństwo było ich dużo, ale także w sądownictwie wojskowym,
Prokuraturze, Wojewódzkich Urzędach Bezpieczeństwa itd. Wielu z nich
wyróżniało się szczególnie nieludzkim postępowaniem, m.in. Berman,
Światło, Różański, Feigin, Humer, Bristigerowa, Stefan Michnik (w jednym
tylko procesie skazał 15 oficerów WP na karę śmierci), Zambrowski
(sprawował nadzór nad UB), Lityński (w jednym z moich procesów jako
prokurator wywalczył kary śmierci dla trzech młodych narodowców).
Szczególnie ostre metody były stosowane zarówno w śledztwie jak i w
wyrokowaniu w stosunku do narodowców, o czym dane mi było przekonać się
osobiście. Wypominano nam nasze stanowisko przedwojenne wobec Żydów,
określając je jako antysemityzm. Było to niezgodne z rzeczywistością. To
nie był antysemityzm. W śledztwie mówiono nam wyraźnie, że będziemy
likwidowani nie tylko fizycznie, ale i moralnie, co oznaczało odbieranie
czci i dobrego imienia przy pomocy fałszywych dowodów wymuszanych
torturami. Wiem, że to też mówiono m.in. prof. Wiesławowi
Chrzanowskiemu. Obszerniej na ten temat pisałem w tygodniku "Ład" nr
16-17/1980, m.in. o tym, jak inż. Adam Doboszyński przeszedł nie tylko
ciężkie śledztwo i otrzymał karę śmierci, ale do tego wyrok był
oszczerczy - za szpiegostwo na rzecz Niemiec. Wyrok ten został wykonany.
Miejsce grobu nieznane. Konstanty Skrzyński miał nie tylko ciężkie
śledztwo, z którego wyszedł z połamanymi żebrami i rupturą, ale
występował w procesie jako agent gestapo. Adam Mirecki, pięć razy
aresztowany przez Niemców, wyrywał się z ich rąk w sposób niezwykły, by
nie rzec bohaterski. Skazany na karę śmierci - wyrok wykonano w lochach
więzienia mokotowskiego. Tym razem nie za szpiegostwo na rzecz Niemiec,
bo stanęłyby temu na przeszkodzie liczne i głębokie blizny na jego ciele
jako trwała pozostałość śledztw gestapowskich. Podobnie zginął
narodowiec Włodzimierz Marszewski, skazany w grupowej sprawie pod takimi
samymi zarzutami jak i inni z tej grupy i na taką samą karę, tj. na
karę śmierci. Jednakże tylko na nim jednym kara ta została wykonana.
Prezes Zarządu Głównego Stronnictwa Narodowego w konspiracji prof. Leon
Dziubecki skazany na karę śmierci zamienioną na dożywocie, wyczerpany
śledztwem - a przedtem obozem niemieckim - umarł w więzieniu
mokotowskim. Spośród wielkiej liczby jeńców o nim jednym mówiono, że
umarł w opinii świętości.
Narodowcy cieszyli się wśród więźniów dobrą opinią. Wiem to z wielu okoliczności. Oto jedna z nich: Po śledztwie trwającym około dwa lata - przeniesiono nas do innej większej i liczniejszej celi. Tu po paru dniach jeden z towarzyszy niedoli Gajdek zwrócił się z tym, że ma do mnie ważną sprawę. Był członkiem ostatniej Komendy Głównej WiN-u, zawodowy wojskowy. Mówił, że siedział z wieloma więźniami, ale największego zaufania nabrał do narodowców. Wymienił trochę nazwisk, których poznał w więzieniu: Leszek Hajdukiewicz, Jan Morawiec, Leszek Roszkowski, Jan Kaim, Tadeusz Zawodziński, Napoleon Siemaszko i inni. Był pod urokiem ich patriotyzmu, religijności, solidności i w ogóle dobroci jako ludzi. Toteż gdy się dowiedział, że jestem narodowcem ucieszył się i powiedział, że chce mi powierzyć ważną prośbę. Został skazany na karę śmierci, na łaskę bierutowską liczyć nie może - chce, abym przekazał, gdy wyjdę na wolność (byłem przed wyrokiem) żonie, która jest jeszcze - jak mówił - młodą i przystojną, aby się nie krępowała i może wyjść za mąż, a jego serdecznym życzeniem jest, aby jeden z synów bliźniąt, których nie widział, bo urodzili się po jego aresztowaniu, został księdzem. Na lewej ręce przy dłoni miał głęboką bliznę i w związku z tym dwa albo trzy palce nieruchome w skurczu. Spytałem się, pokazując na rękę: a o tym co powiedzieć? Tajemnicę tego i jeszcze inne, odpowiedział, zabiorę ze sobą do grobu. Było w nim dużo energii i twardy oraz ładny charakter. Wiem, że kiedy był już w innej celi - wyrok został wykonany.
Władysław Tarnawski, profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie,
wybitny anglista - narodowiec - wszelkie starania o uratowanie go dla
polskiej nauki przez wcześniejsze zwolnienie z więzienia nie dały
wyniku. Piękna postać Leszka Hajdukiewicza, jednego z przywódców
młodzieży narodowej. Świetnie zapowiadający się naukowiec - historyk
umarł w więzieniu już po wyroku wskutek specyficznych warunków jakie
stworzono dla niektórych więźniów. Tadeusz Łabędzki, młody wszechpolak,
zdolny ideolog o dużej wartości moralnej, został zamęczony na śmierć w
śledztwie. Nie doczekał wyroku - na pewno śmierci, bo jego przyjaciele i
współoskarżeni - aplikant adwokacki Leszek Roszkowski oraz studenci
Tadeusz Zawodziński i Jan Morawiec zostali skazani na śmierć, a wyroki
wykonano. Janek Kaim, ostatni prezes studenckiego Bratniaka na
Politechnice Lwowskiej, w czasie wojny dowódca oddziału dywersyjnego
Narodowej Organizacji Wojskowej. Po wojnie kurier zza granicy do Polski.
Aresztowany, przeżył bardzo ciężkie śledztwo. Mówiono o nim - to
męczennik Mokotowa. Skazany na śmierć, wyrok wykonano. Chyba jakiś
przypadek sprawił, że Kaim najpierw został skazany na dożywocie. Jednak
zanim wyrok został ogłoszony, wrócił z podróży sędzia Warecki, a ściślej
Żyd Warenhaus nadzorujący z ramienia U.B. wyrokowanie Warszawskiego
Sądu Wojskowego i kiedy zobaczył ten wyrok wielce oburzył się - podarł
go z miejsca, nakazując orzeczenie kary śmierci. Tak zginął młody
narodowiec, legendarny bohater narodowej konspiracji. To samo spotkało
jego przyjaciela Stanisława Mierzwińskiego, dzielnego studenta, który
razem z nim przybył do kraju. Opowiadano, jak Mierzwiński skazany na
śmierć oczekiwał jej nadejścia w dużej powyrokowej celi, oddzielonej
grubymi kratami od korytarza. Oczekiwania na tzw. "łaskę" trwały zwykle
około trzech miesięcy. Stosowano ją jednak rzadko, w każdym razie nie
wobec takich jak on. Kiedy przed kratami ukazała się ekipa strażników
więziennych, którzy przyszli by wyprowadzić go na śmierć, spokojnie
zwrócił się do współtowarzyszy niedoli i zawołał: "Kto ma gorsze ubranie
albo obuwie, proszę zamienić się, bo mnie już nie będą potrzebne". Po
zamianie, wychodząc z celi zawołał: "Ginę za Wolną Narodową Polskę -
zostańcie z Bogiem!"
Można by też napomknąć o moich procesach, a było ich cztery, o
przebytych 10 latach więzienia, o trudnych śledztwach, w tym jednym z
nich prowadzonym rękami (dosłownie rękami) płk Światły. Tu jednak
ograniczam się do przypomnienia, tylko przykładowo, przeżyć wyżej
wymienionych narodowców tylko w jednym z więzień, tj. mokotowskim.
Podobnie było i w innych miastach wojewódzkich, a także powiatowych,
przy czym największą chyba martyrologię przeżywała Białostocczyzna, bo
tam było najwięcej narodowców.
Dla ilustracji można by wspomnieć choćby o jednej z ówczesnych metod
więzienia mokotowskiego, o często stosowanej tzw. "stójce". W dobranych
specjalnie celach były powyjmowane okna, także w zimie. Więzień musiał
stać w kącie celi obok okna nago przez całą noc. Ubranie w "kostkę"
pozostało przed celą. Nie było wolno ani ruszać się, ani oprzeć o
ścianę. W przeciwnym razie dozorujący strażnik oblewał zimną wodą. W
ciągu dnia natomiast ciężkie śledztwo przy użyciu tortur. Ile takich dni
i nocy można wytrzymać? Dwa? Trzy? Płk Bronisław Banasik, szef sztabu
NOW przeżył takich dni i nocy 40 (słownie czterdzieści). To nie był
jeszcze rekord. Siedziałem w jednej celi z Edwardem Szusterem spod
Legionowa, który takich dni i nocy przetrzymał 76 (siedemdziesiąt
sześć).
Rehabilitacyjny proces przed Sądem Najwyższym jednego z więźniów -
Kazimierza Moczarskiego, autora książki "Rozmowy z katem" - wykazał, że w
stosunku do niego zastosowano 45 rodzajów tortur. Nawiasem przypomnę
jeszcze jedną z metod obok "stójek". Pod schodami był "karc" betonowy o
wysokości około 1 metra i kilku metrów długości. Zimny nawet w lecie.
Więźniowie siedzieli w nim nago. To było regułą. Wiem o tym, bo metodę
tę, podobnie jak poprzednio opisaną, stosowano i wobec mnie. Poniżej
były jeszcze piwnice, ciemne, zimne i wilgotne. Podłogi betonowe mokre.
Mówiła mi jedna z więzionych - również ze środowiska narodowego - że
przebywała tam nago bez przerwy cztery dni i noce. W pewnej chwili
poczuła ciepło przy jednej stopie. Kiedy pochyliła się, okazało się, że
był to szczur. Uciekł, ale potem wrócił. Tak dogrzewał się, udzielając
odrobiny swego ciepła zmarzniętej.
Oprócz tortur ogólnie stosowanych były też indywidualne. Np. szef
ostatniej Komendy Głównej WiN-u Łukasz Ciepliński był w czasie śledztwa
uderzany w ucho, które spuchło jak bania i przy biciu w nie sprawiało
ból nie do wytrzymania. Jednocześnie stosowano wobec niego też i inne
tortury. Podobno był rekordzistą w ilości odbytych "stójek". Nie wiem
dokładnie, ile ich było. Księdzu Chrapowi między innymi całymi płatami
wyrywano włosy z głowy.
Księża więźniowie jakoś bardziej dotkliwie odczuwali brutalność
obchodzenia się z nimi w więzieniu. Może dlatego, że jako duchowni
przyzwyczajeni są do specjalnego szacunku w społeczeństwie. Mimo ścisłej
izolacji tam panującej dowiedziałem się o trzech wypadkach wśród księży
utraty równowagi psychicznej. Przez całe godziny do mojej celi
dolatywał głos księdza Rzemieńca "U drzwi Twoich stoję Panie". Inny
zakonnik, nazwiska nie pamiętam, przez całe tygodnie i miesiące nie
mówił ani słowa, tylko stał w kącie, albo siedział jeżeli znalazło się
miejsce. Tyle tylko, że z menażką podchodził do kotła z jedzeniem.
Ksiądz Stefański - młody, dobrze zbudowany - zagrożony aresztowaniem
uciekał i został postrzelony w nogę. Operacji w więzieniu dokonano w ten
sposób, że noga została ucięta powyżej kolana. W czasie spacerów
widzieliśmy go jak stał smutny na prymitywnej drewnianej protezie -
niezdolny już nawet do ucieczki, a także ze zwykłym chodzeniem miał
trudności. Nie wiem jak długo trwała jego nierównowaga psychiczna. Wiem,
że stosunkowo młodo umarł.
Było wtedy dużo księży-więźniów. O jednym jeszcze wspomnę: ksiądz
Maziar, obrządku grecko-katolickiego. Było to na ogólnej powyrokowej
celi. Zbliżały się święta. Ks. Maziar marzył o odprawieniu Mszy Świętej.
Chleb był razowy - więzienny. Nie było wina. Napomknąłem mu, że trzeba
by się liczyć wówczas z "karcem" Zimna cela, twarde łoże i jeden koc. O
na to zawołał: byłoby to dla mnie wielkie szczęście iść do "karca" za
Mszę Świętą. Jeden z więźniów otrzymał ciasto z rodzynkami. Można z nich
było zrobić wino. Msza Święta odbyła się. Marzenie księdza spełniło się
- szczęście też - odbył "karc".
Znamienne jest, że nie było wówczas przeciwko tym okrucieństwom
żadnych protestów. Jeżeli były, to taki jak w Krakowie podczas procesu
konspiracyjnej grupy studentów, której dowódcą był Józef Umiński ze
środowiska narodowego. Jeden z jego podkomendnych, Dębicki domagał się
surowej kary dla siebie, a złagodzenia dla Umińskiego, zagrożonego karą
śmieci. Natomiast inni studenci zwołali na Uniwersytecie "masówkę" w
czasie której powzięto uchwałę domagającą się dla Umińskiego najwyższej
kary, co w danej sytuacji oznaczało karę śmierci. Uchwałę tę przesłano
do "ojca narodu" Bieruta. Niełatwo jest uwierzyć, szczególnie młodym, w
to, że tak było.
Nie protestowali wtedy Słonimscy, Kotarbińscy itp. W najlepszym razie
milczeli, jako ci, którzy tak czy inaczej aprobowali ówczesny porządek.
Nie było wtedy głodówek protestacyjnych w kościołach. Jeżeli były, to
najwyżej w więzieniu, doprowadzonego do rozpaczy więźnia. Nawet zacny
zawsze i świątobliwy ks. Jan Zieja, kiedy Skrzyński, który wraz z innymi
narodowcami po długich latach opuścił w 1956 roku więzienie i zwrócił
się do niego o zorganizowanie zbiorowej pomocy dla kolegów, powiedział,
że sprawami politycznymi nie zajmuje się. Tak mówił mi Skrzyński. Takie
to były czasy. Krążyły opinie, że protesty zaczęły się pojawiać dopiero w
jakiś czas po usunięcie wspomnianych Bermanów, Różańskich itp. I po
ustaniu ich zbrodniczej działalności. Ma to swoją wymowę.
Obóz Narodowy był zewsząd zniesławiany bez żadnych skrupułów,
szczególnie przez Polaków żydowskiego pochodzenia. Łącznie z
"Tygodnikiem Powszechnym", w którym swego czasu Turowicz ogłosił swój
wywiad z Czesławem Miłoszem określającym Dmowskiego jako "jednego z
największych szkodników jacy pojawili się w Polsce" (Tygodnik Powszechny
3/81). Natomiast o ludziach z lewicy opozycyjnej, która opanowała
kierownictwo Solidarności, środki masowego przekazu drugiego obiegu w
Polsce, i przede wszystkim zachodnie prześcigały się w chwalebnych
peanach o ich odwadze, ofiarności, bohaterstwie i innych cnotach, o ich
pięknych życiorysach Michników, Modzelewskich, Geremków, Kuroniów,
Lityńskich, Zambrowskich i innych, a o ich przeszłości "cicho sza".
Zupełnie przebrał miarę Jan Nowak, b. dyrektor "Wolnej Europy", w
książce pt. "Polska pozostała sobą" podając sylwetki sześciu wybitnych
Polaków z ostatnich czasów: Henryka Sienkiewicza, ks. Prymasa
Wyszyńskiego, Eugeniusza Kwiatkowskiego, Zbigniewa Brzezińskiego, mec.
Zbigniewa Stypułkowskiego i wśród nich Adama Michnika. Rozdział jemu
poświęcony zatytułował "Profil człowieka odważnego", w tekście jest
takie zdanie o nim: "jako dziecko zaczynał tak, jak ci święci ze świętym
Franciszkiem na czele, którzy chcieli odnowić moralnie Kościół
zagrożony rozkładem i zepsuciem".
Jak inaczej i dalekowzrocznie widział te sprawy Ks. Prymas
Tysiąclecia. Głębokie i prorocze były jego słowa wypowiedziane do
delegacji Solidarności Wiejskiej. Oto Jego słowa: "Ruch, który odrodził
się w Polsce - ruch odnowy moralnej i społecznej - jest wybitnie polski.
Ten ruch musi służyć przede wszystkim sprawie Polski, to znaczy
ludności polskiej, czy to będzie ludność rolnicza czy robotnicza.
----
Tekst opublikowany w 1989 r.
Tekst opublikowany w 1989 r.
Leon Mirecki (1905-2000) był adwokatem, działaczem Obozu Wielkiej
Polski, członkiem Narodowej Organizacji Wojskowej i Armii Krajowej,
więziniem politycznym PRL, prezesem honorowym Rady Naczelnej Stronnictwa
Narodowego.