W nocy z wtorku na środę służby bezpieczeństwa zlikwidowały obozowisko
na placu Krasińskich, gdzie przemawiać ma prezydent USA Donald Trump. -
To był brutalny szturm służb Hanny Gronkiewicz-Waltz, PO i PiS.
Zepchnęli mnie z dachu. Na szczęście spadłem na trawnik, ale i tak
straciłem przytomność i odwieziono mnie do szpitala. Mam połamane żebra –
mówi Wirtualnej Polsce lider KPN Niezłomni, Adam Słomka. - To nieprawda
- odpowiada policja i przedstawia swoją wersję wydarzeń.
Przed
sądem na placu Krasińskich w Warszawie od wielu miesięcy funkcjonowało
prowizoryczne miasteczko namiotowe. Dyżurujący tam na zmianę obywatele
głośno sprzeciwiali się temu, jak działa polski wymiar sprawiedliwości.
W czwartek o godz. 13 dokładnie w tym samym miejscu prezydent Donald Trump ma wygłosić swoje przemówienie. Od kilku dni coraz głośniej mówiło się więc o tym, że prawdopodobnie służby zrobią wszystko, aby pozbyć się protestujących. BOR i policja twierdziły, że leży to w gestii Urzędu Miasta, a gospodarze stolicy, że to sprawa BOR.
"Siekierami, łomami i maczetami dewastowano czyjąś własność"
Tymczasem
w nocy z wtorku na środę na miejscu pojawiły się dziesiątki
funkcjonariuszy policji i straży miejskiej. – Od samego początku byli
bardzo agresywni. Stałem na dachu przyczepy, więc weszli tam po mnie i
zepchnęli mnie z 3-4 metrów – opowiada WP Adam Słomka.
Zapowiada,
że dysponuje wieloma nagraniami z tej sytuacji i zamierza je
upublicznić na konferencji prasowej zaplanowanej na godzinę 12. – Po
utracie przytomności zawieziono mnie do szpitala na Powiślu, a potem nie
wiem dlaczego, przewieziono do szpitala MSWiA. To była bezczelna akcja
jak w stanie wojennym. Siekierami, łomami i maczetami dewastowano czyjąś
własność – żali się Słomka.
Wielkie sprzątanie stolicy
Jak
w tej chwili wygląda plac Krasińskich? Na miejscu nie ma już śladu po
nocnej akcji. Cały teren jest szczelnie ogrodzony, a służby
bezpieczeństwa obstawiają wszystkie możliwe dojścia do placu. Dookoła
krzątają się dziesiątki pracowników firm sprzątających. W odblaskowych
koszulkach zamiatają trawniki i ulice. Z ziemi podnoszą każdy, nawet
najmniejszy papierek. W końcu do stolicy przyjeżdża przedstawiciel
największego światowego mocarstwa.
Napięcie
jest jednak tak duże, że na miejscu dochodzi do wielu śmiesznych
sytuacji. Jedną z nich reporter WP zaobserwował w momencie, gdy na plac
Krasińskich próbowały się dostać dwie kobiety. Jak się okazało, były to
pracownice Instytutu Pamięci Narodowej, które jak co dzień, przyszły
rano do pracy. Ponieważ nie miały przepustek, policja nie chciała
wpuścić ich do środka. - No to będziemy miały wolne. Mamy nadzieję, że
podpiszą nam panowie zwolnienie - powiedziały z uśmiechem.
OD REDAKCJI: O malowaniu trawników na zielono nie zapomnijcie, pieski jankeskie - chciałoby się dodać.