Zagrzmiały trąby, uderzono w bębny, kapłani
pobłogosławili ruszające do natarcia roty i Polacy uderzyli na wroga.
Jako pierwsi starli się Finowie Edwarda Horna (200 koni) z husarzami
pułku Aleksandra Zborowskiego. Finowie wystrzelili do kopijników. Ci
skruszyli na nich swe „drzewka”. Rozpoczęła się kilkugodzinna bitwa…
Spełniona przepowiednia
Zwycięstwo pod Kłuszynem otworzyło Polakom drogę do Moskwy. W tej
bitwie husaria wspięła się na absolutne wyżyny możliwości kawalerii.
Piersiami swoich rumaków łamała dębowe płoty. Pokonała kobylice,
pikinierów i kirasjerów. Wytrzymała ogień muszkietowy, otwierany
z minimalnej odległości. Wytrzymała ogień artyleryjski. Przejechała
w ciągu doby od kilkudziesięciu do nawet stu dwudziestu kilometrów,
walcząc przy tym kilka godzin w lipcowym słońcu. I pokonała
kilkunastokrotnie liczniejszego nieprzyjaciela! Jak do tego doszło?
Historia bitwy kłuszyńskiej nie zaczyna się ani w dniu bitwy (4
lipca 1610 roku), ani nawet w chwili rozpoczęcia wojny (1609 rok).
Historię tę trzeba cofnąć o kilkadziesiąt lat, gdyż właśnie wtedy
Stanisław Żółkiewski:
Pisał o tym prawnuk hetmana, król polski Jan III Sobieski.
Czy losem hetmana rządziło przeznaczenie? Tego nauka nie jest
w stanie udowodnić, ale sam hetman na pewno w nie wierzył. Wierzył, że
kiedyś, w Rosji, odniesie wspaniałe zwycięstwo. I dlatego z 2700
żołnierzami wyruszył pod Kłuszyn, gdzie miała się znajdować armia wroga,
licząca ponad 35 000 ludzi. I wygrał!
Przed bitwą
Bitwa pod Kłuszynem stanowiła część operacji, której pierwotnym
celem było zajęcie Smoleńska. Pod tym, w owym czasie rosyjskim, miastem
od końca września 1609 roku stały wojska Rzeczpospolitej. Podejmowane
przez nie próby opanowania potężnie ufortyfikowanego miasta spełzały
na niczym, choć przedłużające się oblężenie coraz bardziej wyczerpywało
potencjał obrońców. Dlatego od połowy maja 1610 roku Rosjanie
koncentrowali w Możajsku siły, które miały ruszyć z pomocą Smoleńskowi.
Reakcją strony polskiej było wydzielenie z armii oblegającej Smoleńsk
skromnego korpusu wojsk pod wodzą hetmana polnego koronnego Stanisława
Żółkiewskiego i wysłanie go na wschód – na nieprzyjaciela. Żółkiewski
podjął się tego zadania po tym, jak wojewoda bracławski Jan Potocki
wymówił się z tej misji. Potocki nie chciał się jej podjąć, choć siły,
które mu proponowano, były liczniejsze od tych, które później powierzono
hetmanowi Żółkiewskiemu.
7 i 8 czerwcaarmia Żółkiewskiego opuściła obóz pod
Smoleńskiem. Liczyła wówczas etatowo: 2080 koni, 1100 piechoty i 100
moskiewskich Kozaków. Łącznie 3280 stawek żołdu. Pierwotnie planowano
ruszyć na Carowe Zajmiszcze i tam połączyć się z innymi pułkami
polskimi, które w owym czasie operowały w głębi Rosji. Jednak naglące
wieści, słane z Białej przez starostę wieliskiego Aleksandra
Gosiewskiego, zmusiły hetmana do zmiany planów. Zamiast na Carowe
Zajmiszcze, ruszył na zagrożoną przez wroga, a opanowaną uprzednio przez
Polaków, rosyjską twierdzę Biała.
Wymarsz armii Stanisława Żółkiewskiego spod Smoleńska. Malował Mirosław Szeib.
Na wieść o marszu armii Żółkiewskiego, wojska nieprzyjaciela zrezygnowały z odbicia twierdzy. 14 czerwcaŻółkiewski
stanął w Białej. Wiedząc już o wycofaniu się wroga, hetman dokonał
podziału swych sił. Część (pięć rot kawalerii, czyli łącznie 600 koni
oraz 100 piechoty) odesłał do obozu pod Smoleńskiem. Drugą część
(stukonną rotę rajtarów i 540 piechoty) pozostawił w Białej jako
wsparcie tamtejszego garnizonu polskiego. Reszta armii (jedenaście rot
kawalerii, to jest 1380 koni; pięć rot piechoty, czyli 460 porcji i 100
moskiewskich Kozaków) ruszyła do miejsca koncentracji wojsk polskich –
do Szujska, w pobliżu Carowego Zajmiszcza.
22 czerwcaw Szujsku hetman połączył się z Kozakami
oraz pułkami: Marcina Kazanowskiego, Samuela Dunikowskiego i Aleksandra
Zborowskiego. Ten ostatni był synem Samuela Zborowskiego, którego 26
lat wcześniej aresztował właśnie Stanisław Żółkiewski, a później ścięto
na rozkaz Jana Zamojskiego. Śmierć Zborowskiego odbiła się głośnym echem
w Rzeczpospolitej. Teraz syn Samuela, który dowodził pułkiem niemal tak
licznym, jak całe wojsko hetmana, stanął w obliczu trudnej decyzji –
czy podporządkować się człowiekowi, który przyczynił się do śmierci
ojca? Wybór był tym trudniejszy, że Zborowski miał pod swoją komendą nie
wojska opłacane ze skarbu Rzeczypospolitej, lecz żołnierzy, którzy
dotąd walczyli dla Dymitra Samozwańca II – jednego z pretendentów do
carskiego tronu. Co prawda, chcieli przejść na służbę króla
i Rzeczypospolitej, ale nie uzgodniono jeszcze wszystkich szczegółów
z tym związanych – przede wszystkim kwestii finansowych. I one właśnie
stały się główną przeszkodą stojącą na drodze zjednoczenia wszystkich
wojsk polskich pod komendą hetmana.
Pertraktacje z wojskami Zborowskiego spełzły na niczym. Nie mogąc ich skłonić do posłuszeństwa, 23 czerwcahetman
ruszył z pozostałymi siłami na Carowe Zajmiszcze, gdzie w umocnionym
obozie stacjonował Grigorij Wałujew z około 5000 żołnierzy rosyjskich
i kilkoma tysiącami (3000–5000) personelu pomocniczego: uzbrojonymi
chołopami (ludność niewolna) i chłopami. Wałujew był zaufanym
człowiekiem cara Wasyla Szujskiego. Miał pod swoją komendą najlepszych
żołnierzy, którymi dysponował ten władca.
24 czerwcadoszło do bitwy, w wyniku której Moskale zamknęli się w swoim obozie.
25 czerwcazborowszczycy połączyli się z wojskami
Żółkiewskiego. Wygrał zdrowy rozsądek i obietnica wypłaty donatywy
w wysokości 100 000 złotych. Sam Aleksander Zborowski dzielnie stawał
w późniejszej bitwie pod Kłuszynem, czym zyskał sobie uznanie
Żółkiewskiego.
Przez kilka kolejnych dni (25 czerwca–3 lipca) trwała blokada obozu Moskali pod Carowem Zajmiszczem.
3 lipcaŻółkiewski stanął w obliczu nowego wroga –
na pomoc Wałujewowi ruszyła potężna armia, której liczebność szacowano
na ponad 35 000. Co gorsza, nie byli to sami Rosjanie, lecz również tak
zwani Niemcy, czyli najemni cudzoziemcy na żołdzie rosyjskim. Kontyngent
ten, złożony z zawodowych żołnierzy pochodzących z różnych krajów
Europy (Szwecja i Finlandia, kraje niemieckie, Francja, Hiszpania
i Flandria, Anglia i Szkocja), przesłał na pomoc carowi Wasylowi
Szujskiemu król szwedzki Karol IX. Dalej będę ich nazywać bądź to
Niemcami, bądź cudzoziemcami.
Liczebność wojsk
Jak kształtowała się proporcja sił w przeddzień bitwy? 3 lipcanieprzyjaciel dysponował następującymi siłami:
- pod Carowem Zajmiszczem około 5000 żołnierzy plus od 3000 do 5000 personelu pomocniczego (uzbrojonych chłopów i chołopów). Żółkiewski oceniał to zgrupowanie Rosjan na 8000;
- w pobliżu Kłuszyna: 3330 żołnierzy cudzoziemskich (z czego 1830 jazdy i 1500 piechoty) i około 15 000 żołnierzy rosyjskich. Wraz z personelem pomocniczym (chłopi, chołopi, kobiety) wojska te liczyły sobie od 38 000 (liczba bardziej prawdopodobna) do 48 000 (liczba raczej zawyżona) ludzi. Dysponowały one 15 działami. Hetman Żółkiewski oceniał te siły na przeszło 5000 Niemców i 30 000 Rosjan.
Żółkiewski w tym czasie miał do swojej dyspozycji następujące siły (stany etatowe):
- 460 piechoty,
- 4730 kawalerii,
- 4400 Kozaków,
- blisko 10 000 luźnej czeladzi i kobiet.
Łącznie: mniej niż 20 000 ludzi.
3 lipcahetman zwołał naradę i podjął na niej
decyzję o podziale wojsk. Zdecydowaną większość ludzi pozostawił pod
Carowem Zajmiszczem, a z niewielką, lecz elitarną grupą żołnierzy ruszył
pod Kłuszyn, gdzie spodziewano się zastać wroga.
Pod Carowem Zajmiszczem hetman zostawił (wielkości etatowe):
- 700 koni,
- 260 piechoty,
- 4000 Kozaków,
- luźną czeladź i kobiety.
A kto ruszył na Kłuszyn? Armia polska w bitwie liczyła etatowo 4230 stawki żołdu(4030 kawalerii i 200 piechoty), czyli:
- dwadzieścia trzy roty husarskie o etatowej liczebności 3080 koni,
- cztery roty kozackie o etatowej liczebności 450 koni,
- jedna rota petyhorska o etatowej liczebności 100 koni,
- cztery roty Kozaków o etatowej liczebności 400 koni,
- dwie roty piechoty o etatowej liczebności 200 ludzi.
Do tego oddziały polskie posiadały dwa działka.
Uwzględniając ślepe porcje w kawalerii (10%), liczba jazdy spada do
3630 (z czego 2770 husarzy), a całej armii polskiej do 3830 ludzi. Ale
w jednostkach były także wakaty. Dlatego idąc za zdaniem Samuela
Maskiewicza, który jako towarzysz husarski w rocie Janusza Poryckiego
walczył w tej bitwie, można przyjąć, że rzeczywista liczebność wojsk
polskich wynosiła 2500 kawalerii i 200 piechoty, czyli 2700 żołnierzy.
Ponieważ pod Kłuszyn nie poszła polska luźna czeladź, w samej
bitwie spotkało się 2700 żołnierzy polskich z około 18 330 żołnierzami
nieprzyjaciela, wspartymi przez 20 000, a być może nawet 30 000
personelu pomocniczego. Proporcja sił sięgać więc mogła 18:1, choć
bardziej prawdopodobny jest stosunek 14:1, a jeśli liczyć samych
żołnierzy, było to „zaledwie” 7:1 na niekorzyść wojsk polskich.
Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że prezentowane powyżej dane
zdecydowanie odbiegają od ustaleń innych historyków. Czytając nowsze
prace na temat bitwy kłuszyńskiej, nie sposób znaleźć informację inną
niż ta, że wojska polskie uczestniczące w tej batalii liczyły sobie
około 7000 żołnierzy. Tymczasem żaden z polskich uczestników bitwy nie
potwierdza tak wielkiej liczebności Koroniarzy (o tym za chwilę). Skąd
więc ta liczba 7000?
Otóż historycy odnaleźli dokument zatytułowany „Comput Zasłużonego
Woisku Moskiewskiemu Stołecznemu”, w którym pod rokiem 1612 (sic!)
figuruje pozycja (nr 12):
„Quartał Kłuszynski darowny na koni nro: 5556 [husarzy], 290 [petyhorców], 679 [jazdy kozackiej]”
Dodali do tego informację o 200 piechurach i w ten sposób otrzymano
liczbę niemal 7000. Tyle, że żaden z historyków nie zwrócił uwagi, że
nie są to stany rzeczywiste wojsk walczących w bitwie kłuszyńskiej! Są
to pozycje skarbowe określające etatowe wielkości poszczególnych
formacji kawalerii (czyli zawierające w sobie i ślepe porcje, i wakaty),
odnoszące się do okresu (kwartał, to 1/4 roku; „kwartał kłuszyński” to
okres rozliczeniowy od 6 IV 1610 do 6 VII 1610) za który obdarowano
jazdę dodatkowym żołdem. Jaką jazdę? Tę, która walczyła pod Kłuszynem?
Nie. Jak wyraźnie głosi tytuł, odnosi się to do „wojska moskiewskiego
stołecznego”, czyli do wojska polskiego, stacjonującego w stolicy
państwa moskiewskiego, czyli w Moskwie i to w roku 1612 a nie w 1610
(rozliczenia za lata 1610 – 1611 są wyszczególnione w punktach 1 – 7
tegoż „Computu”). W związku z tym nie tylko można, ale wręcz należy
odrzucić to źródło. Ono w żaden sposób nie określa liczebności wojsk
polskich walczących w tej bitwie.
A jakie wielkości podają sami uczestnicy bitwy? O Maskiewiczu,
który tam walczył w rocie Janusza Poryckiego już pisałem. Uważam, że
podana przez niego wielkość 2700 żołnierzy polskich odnosi się do stanów
rzeczywistych. Do stanów etatowych odnosił się zapewne Mikołaj
Marchocki, rotmistrz chorągwi husarskiej, gdy notował:
„Wyszło nas wojska, nie wiem by było cztery tysiące”
Piotr Kulesza, kapelan polskiej armii pod Kłuszynem, z kolei informował:
„Niemcy się na 6 tysięcy rachowali, ja kładę 4 tysiące ludzi
wybornych, chłopów w wojnach bywałych zbrojnych, że też zbroje lepsze
snadź ich niż nasze były i były nam al pari, wyjąwszy w liczbie, że samych Niemców więcej było niźli nas”
Czyli Niemców miało być 4000 i ta liczba miała być większa od liczby Polaków pod Kłuszynem.
Jak widać, żadne ze źródeł pisanych przez uczestników bitwy nie
podaje liczby większej niż 4000. Niestety sam Żółkiewski nie określił
liczby swoich wojsk. To wielka szkoda. Ale już jego potomek, król Jan
III Sobieski, kilkadziesiąt lat po bitwie wspominał:
„Ex linea materna pradziad mój Stanisław Żółkiewski […] wygrawszy
sławną potrzebę pod Kluczynem w czterech tysięcy usarzów, dwu set
hajduków, dwiema działkami i dwiema lekkich ludzi nadwornych chorągwiami
przeciwko 40 000 Moskwy a 8000 cudzoziemców […]”
Sobieski był po kądzieli prawnukiem głównodowodzącego w bitwie
kłuszyńskiej Stanisława Żółkiewskiego. Dziadkiem Sobieskiego był Jan
Daniłowicz, którego chorągiew husarska także walczyła pod Kłuszynem.
Sobieski urodził się w roku 1629; urodził i wychowywał w domu swojej
babki Zofii z Żółkiewskich Daniłowicz (zmarłej w roku 1634). Wychowywał
się w kulcie swojego pradziada Stanisława Żółkiewskiego. Dane, które nam
Sobieski przekazał, są więc z pewnością tymi, które krążyły w rodzinnej
tradycji. Nieco uproszczone, potwierdzają jednak liczby podawane przez
uczestników bitwy. Potwierdzają i moje ustalenia. Za to stoją
w całkowitej sprzeczności z liczbą 7000 żołnierzy polskich, którzy
rzekomo mieli walczyć w tej bitwie.
Bitwa
Wieczorem 3 lipcawojsko koronne ruszyło pod
Kłuszyn. Tam spodziewano się zastać przeciwnika, jednak te rachuby
okazały się mylące. Rosjanie i Niemcy minęli Kłuszyn, a obozowali 7–8 km
na zachód od niego. Nazwa „bitwa pod Kłuszynem” jest więc jedynie
zwyczajowa – dość długo trwało, zanim historycy zdali sobie z tego
sprawę…
Polacy, idąc pod Kłuszyn, w ciemnościach minęli obozy przeciwnika
i dopiero głos trąby wygrywającej pobudkę naprowadził rycerstwo koronne
na właściwe pozycje wroga. Wstawał dzień – 4 lipca 1610.
Nieprzyjaciel był bardzo pewny siebie. Nie sądził, że Polacy
zdecydują się na uderzenie. Dlatego Moskale nie strzegli się, ani nie
umocnili zbyt dobrze swoich pozycji. Ich obóz był początkowo otoczony
tylko prowizorycznym wałem ziemnym. Dopiero wraz z przybyciem na pole
bitwy Polaków, rosyjscy chłopi otoczyli go kobylicami. Nie lepiej
wyglądało przygotowanie Niemców. Początkowo ich obóz był otoczony tylko
wozami taborowymi, ale również on w trakcie bitwy został umocniony
kobylicami.
Wczesnym rankiem żołnierze Żółkiewskiego maszerowali w długiej
kolumnie. Zanim wszyscy wyszli z lasu, przeciwnik został zaalarmowany,
zerwał się ze snu i zdołał ustawić w szyku bojowym. W tym czasie Polacy
z początku kolumny podpalili dwie wsie (Izjezżyna i Cziernawka), aby nie
stały się one oparciem dla wrogiej piechoty. Zaczęto także łamać dębowe
płoty, by przygotować pole dla szarż kawalerii. Płot między wsią
Izjezżyna a rzeczką Wdowka obalono całkowicie, lecz nie udało się to
samo z płotem między Cziernawką a Wdowką. Uczyniono w nim wyrwy, jednak
niezbyt wielkie. Tylko w kilku miejscach były na tyle szerokie, że
umożliwiały równoczesne przejechanie przez nie szeregowi dziesięciu
jeźdźców, czyli miały maksymalnie 10–15 metrów. Za tym płotem uszykowała
się piechota cudzoziemska – pięciokompanijny regiment piechoty
niemieckiej pod dowództwem Reinholda Taube, łącznie 400 muszkieterów
i pikinierów. Naprzeciw nich stanęła chorągiew husarska Mikołaja Strusia
(etatowo 200 stawek żołdu). Na lewym skrzydle piechoty Taubego i za nią
rozwinęli się rajtarzy.
Ukształtowanie terenu sprzyjało Polakom. Las i rzeczka Wdowka
na zachodzie oraz rzeka Gżać na wschodzie zawężały pole bitwy do
wąskiego (1,5 kilometra szerokości) korytarza. Nieprzyjaciel nie mógł
więc rozwinąć wszystkich swoich sił i otoczyć Koroniarzy. Tak więc, mimo
ogromnej przewagi liczebnej Rosjan, w walce nie mogła uczestniczyć
więcej niż drobna część ich sił. Teoretycznie było to korzystne i dla
samych Moskali, gdyż pod względem jakościowym ich wojska daleko
ustępowały armii polskiej. Cała ich nadzieja leżała w cudzoziemcach,
którzy stanęli na czele całej armii. Ale i oni, mimo że nie bali się
Polaków tak, jak sami Rosjanie, nie garnęli się do boju. W trakcie bitwy
tylko część z nich podjęła rzeczywistą walkę. Słabe morale żołdaków
cudzoziemskich wynikało z nieopłacenia ich na czas i z dywersji
psychologicznej Koroniarzy, którzy już na wiele dni przed bitwą różnymi
sposobami zachęcali Niemców do przejścia na stronę króla polskiego.
Zanim do bitwy ruszyło rycerstwo koronne, wysłuchało przemowy
hetmana, który ukazując trudność położenia, gorącymi słowy zachęcał do
boju. Konieczność walki w położeniu, nadzieja w cnocie, ratunek
w zwycięstwie…
Rozmieszczenie wojsk we wstępnej fazie bitwy. Uwaga – hajducy przybyli już w jej trakcie (rys. Radosław Sikora).
Zagrzmiały trąby, uderzono w bębny, kapłani pobłogosławili
ruszające do natarcia roty i Polacy uderzyli na wroga. Jako pierwsi
starli się Finowie Edwarda Horna (200 koni) z husarzami pułku Aleksandra
Zborowskiego. Finowie wystrzelili do kopijników. Ci skruszyli na nich
swe „drzewka”. Rozpoczęła się kilkugodzinna bitwa…
Największą trudność sprawił Polakom płot i stojąca za nim piechota
Taubego. Zbyt wąskie dziury w płocie zmuszały husarzy Strusia do bardzo
ryzykownych prób obalenia go przez nacieranie nań końskimi piersiami
(„przez kilkanaście płotów przebijając”, „zniózszy piersiami prawie
wszytkie, których nieprzyjaciel na starcie użył fortele [czyli płoty],
mężnie się o wojsko jego uderzył”, „naszym przez opłotki przyszło się
potykać i płoty końmi łamać zarazem”, „natarli naszy tak mężnie, że
z sobą płoty znieść musieli”). Ryzyko tego manewru wiązało się tak
z możliwością zranienia rumaka na płocie („P[anu] Podolskie[m]u koń
szwankował na płocie i zginął ze wszystkim”), jak i z możliwością
zabicia konia bądź jeźdźca przez stojących za płotem pikinierów („sieła
nasi w koniach przez mężne natarcie znosząc płoty, któremi zdradą
nieprzyjaciel założył w obronie, a na spisy piersiami wpadając szkody
odnieśli”, „na spisy końskimi piersiami wpadali”). Na dodatek odbywało
się to pod ogniem muszkieterów. Polacy w takich warunkach trzy razy
szarżowali na Niemców. Ci husarze, którzy trafili na wyrwy w płotach,
wpadali przez nie na szyki wroga. Po krótkich starciach wycofywali się
i wracali na pozycje wyjściowe. W tym czasie muszkieterzy ostrzeliwali
atakujących. Robili to z minimalnej odległości – „ledwo nie w bok
[piechota] muszkiety naszym [husarzom] kładła”. Ogień broni palnej
przyniósł pewne efekty. W rocie Strusia raniono porucznika, zabito dwa
konie, postrzelono dwa inne. A cała ta chorągiew straciła łącznie dwóch
zabitych i dziewięciu rannych (jeden husarz zaginął), a jeśli chodzi
o konie, dwadzieścia dwa zostało zabitych, dziewięć rannych, zaś jeden
zaginął. Są to, co prawda, straty poniesione w trakcie całej bitwy, ale
zdecydowana większość musiała nastąpić na tym jej etapie, gdyż
późniejsze walki nie były już tak krwawe.
Husarze nie byli w stanie w tych warunkach przełamać
nieprzyjaciela, choć zadali mu pewne straty. Zdaniem szwedzkiego
kronikarza Johana Widekindi, przed przełamującym uderzeniem Polaków
zginęło pięćdziesięciu żołnierzy cudzoziemskich, choć nie są to straty
wyłącznie piechoty – obok niej walczyli przecież i rajtarzy.
Część spiśników straciła w tych walkach broń, gdyż Polacy „piki
żelazne [im] łamią, a w nich u Niemców cała nadzieja na ratunek”.
Zapewne piki łamały się właśnie wtedy, gdy nadziewały się na nie rumaki
husarzy. Przełom przyniosło dopiero pojawienie się na polu bitwy
spóźnionej piechoty polskiej z działkami. Były to roty Strusia
i Żółkiewskiego (łącznie 200 ludzi), które przyciągnęły ze sobą dwa
falkonety.
Pierwsza salwa z obu działek, wraz z salwą z dwustu rusznic,
spowodowały, że „upadło zaraz między Niemcy kilku z działek,
z rusznic-li postrzelanych”, czyli zabito i raniono kilka osób. W
odpowiedzi na to Niemcy ostrzelali piechotę polską, co przyniosło równie
mizerne efekty, co palba Koroniarzy. W rocie hetmańskiej salwa ta
zabiła tylko dwóch czy też trzech hajduków.
Choć efekt salwy polskich hajduków był mizerny, to jednak piechurzy
wroga, osłabieni psychicznie dotychczasowymi walkami z husarzami,
załamali się w obliczu nowego zagrożenia. Hajducy, po wytrzymaniu salwy
nieprzyjaciela, rzucili się z szablami w dłoniach do natarcia. Niemcy
rzucili się do ucieczki. Na szczęście dla żołnierzy Taubego, rajtarzy
(Francuzi i Anglicy) zasłonili ich przed polskim pościgiem. Wspierając
się wzajemnie, przez dłuższy czas powstrzymywali Polaków.
Gdy walki na lewym skrzydle polskim trwały w najlepsze, prawemu
skrzydłu, czyli temu, gdzie znajdowali się żołnierze Zborowskiego, udało
się najpierw spędzić część stojących naprzeciw nich rajtarów (w akcji
tej wzięła udział między innymi rota Jana Daniłowicza), a później
uderzyć w Moskwicinów. Husarzy Zborowskiego wsparły cztery roty z pułku
Kazanowskiego (piąta rota – samego pułkownika – na rozkaz hetmana nie
uczestniczyła w walkach, pozostając w odwodzie). Jedną z nich była rota
kozacka Abrahama Zylickiego. Ta musiała trafić na kawalerię rosyjską,
ostrzeliwującą się z łuków, gdyż „P[ana] Heliaszowego pachołka z łuku
postrzelono szkodliwie”. Rosjanie nie stawili Polakom należytego oporu.
„Naszym, którzy na moskiewskie hufy przyszli, łacniejsza [niż
z Niemcami] była sprawa, bo Moskwa nie strzymała razu, jęli uciekać,
nasi gonić” – pisał hetman. Gdy Moskwa uciekła pod swój obóz, Polacy –
po zażartej walce – spędzili kawalerię cudzoziemską z pola. Jej część
(dwie kompanie rajtarów), która karakolowała w obliczu husarzy,
popędzono tak, że wpadła do obozu rosyjskiego. Rajtarzy pomieszali
stojących w bramie Rosjan, tak że ci nie stawili żadnego oporu, gdy
na karkach cudzoziemców Polacy wpadli do obozu. Moskwicinów ogarnęła
panika. „Dziurę w kobylinach obozowych uczyniwszy, pierzchać z obozu
precz poczęli i w nogach ratunku i ochrony zdrowia swego szukać” – pisał
Samuel Maskiewicz, jeden z husarzy, którzy brali udział w tej akcji.
Husaria nie opanowała na trwałe tego miejsca. Popędziła za uciekającymi,
co pozwoliło ochłonąć Moskalom z wrażenia i ponownie obwarować obóz.
Bitwa jeszcze się nie skończyła, choć przeciwnika wyparto już
z pola. Część polskiej kawalerii zapędziła się w pogoń za uciekającymi
Rosjanami. Inna część goniła uchodzących rajtarów. Pole bitwy na pewien
czas opustoszało. Ale nie ucichło. Odezwała się artyleria i rosyjska
(jedenaście dział), i cudzoziemska (cztery działa). Ostrzeliwano stojące
dotąd w odwodzie, pozostałe na placu boju roty: Kazanowskiego
i Wilkowskiego. W wyniku dłuższego ostrzału w rocie Kazanowskiego zabito
dwa konie, a dwa raniono. Straty w rocie Wilkowskiego były wyższe.
Zabito czterech towarzyszy i jednego pachołka pocztowego oraz co
najmniej cztery konie. W trakcie tej kanonady do własnego obozu
powróciła piechota Taubego, która uprzednio, po odpędzeniu jej od płotu,
ukryła się w lesie i tam ponownie skupiła.
Chorągwie koronne powoli powracały z pościgu. Czekając na nie,
hetman zarządził mszę polową. Grupujący się Polacy nie dali wytchnąć
wrogowi zbyt długo. Gdy z pogoni wróciły roty Andrzeja Firleja oraz
Krzysztofa Wasiczyńskiego, uderzyły na umocniony kobylicami obóz
Niemców. Przodowali, wciąż dysponujący kopiami, husarze Firleja. Jakimś
cudem udało im się pokonać kobylice (zapewne nad nimi przeskoczyli)
i rozbić broniących się pikinierów! Za nimi do obozu wdarli się husarze
Wasiczyńskiego. Sukces był jednak krótkotrwały. Siły Polaków były zbyt
szczupłe na tak licznego nieprzyjaciela. Husarzy z obozu wyparto. Trzeba
było poczekać na powrót pozostałych rot.
Polacy w końcu skupili niezbędną ilość żołnierzy, uszykowali się do
boju i ponownie ruszyli na obóz niemiecki. Widząc to, żołnierze
cudzoziemscy, którzy byli już bardzo zdemoralizowani, najpierw
pojedynczo, a później większymi grupkami zaczęli poddawać się Polakom. W
końcu wszyscy zdecydowali się położyć kres walkom na drodze paktowania.
Żółkiewski nie omieszkał skorzystać z okazji i chętnie przystąpił do
rozmów. I choć w ich trakcie Edward Horn i Jakob Pontusson de la Gardie
próbowali przeszkodzić zdradzie swoich żołnierzy, a Dymitr Szujski ze
swojego obozu starał się jak mógł przeciągnąć cudzoziemców na swoją
stronę, jednak traktaty sfinalizowano pomyślnie dla Polaków. Najemnicy
poddali się żołnierzom Rzeczypospolitej. Ci, którzy chcieli powrócić do
swoich ojczyzn, mieli do tego prawo; większa część przyłączyła się
jednak do armii polskiej.
Kapitulacja cudzoziemców kończyła walki między nimi a żołnierzami
Żółkiewskiego. Kończyła również bitwę pod Kłuszynem. Bowiem, gdy
rokowania z cudzoziemcami jeszcze trwały, dowódca Rosjan, Dymitr
Szujski, spodziewając się najgorszego, wymknął się z obozu i rzucił do
ucieczki. Za nim podążyli inni. W obozie Moskali porozrzucano
kosztowności, które miały powstrzymać pościg. I faktycznie powstrzymały.
Polacy, do których dołączyło się wielu cudzoziemców, rzucili się
na łup. Opustoszały obóz zdobyto bez większej trudności. Traktaty
z cudzoziemcami kończono więc już po faktycznym pojednaniu się Polaków
i cudzoziemców, po pojednaniu, które nastąpiło w trakcie wspólnej
grabieży obozu rosyjskiego.
W obozie Moskali po kłuszyńskiej bitwie. Rys. Witalij Gorbenko.
Słodki owoc zwycięstwa
Natychmiast po bitwie, obładowane zdobyczą wojsko polskie ruszyło
spiesznym marszem w drogę powrotną – pod Carowe Zajmiszcze. Wałujew
na szczęście nie zorientował się w podziale wojsk polskich i nie
przedsięwziął żadnej akcji zbrojnej. Gdy Polacy powiadomili go o swoim
zwycięstwie pod Kłuszynem, nie chciał uwierzyć. Dopiero gdy pokazali mu
zdobyczne chorągwie i więźniów, gdy pozwolono posłać na miejsce bitwy
swoich ludzi, dał wiarę. Po dłuższych rokowaniach, wraz ze swoją armią,
poddał się Żółkiewskiemu. Ponieważ w wyniku bitwy większość cudzoziemców
przeszła na polską stronę, a i Rosjanie zaczęli czy to łączyć się
z Żółkiewskim, czy też poddawać pod jego protekcję, droga do Moskwy
stanęła otworem. Nie było już armii, nie było woli, aby zatrzymać pochód
Polaków. Ci ruszyli do stolicy Rosji. Rozpoczęto rokowania z bojarami
moskiewskimi. Ci obalili cara Wasyla Szujskiego i obrali królewicza
polskiego Władysława Wazę swoim nowym carem. Polacy wkroczyli do Moskwy.
Tak kończyła się ekspedycja wojsk hetmana polnego koronnego Stanisława
Żółkiewskiego, której punktem kulminacyjnym była spektakularna wiktoria
kłuszyńska.
Straty
Jak krwawa była to batalia? Na to pytanie niełatwo odpowiedzieć.
Istnieje kilka rejestrów strat, które poniosło wojsko polskie. Sam
hetman również wypowiedział się na ten temat, a i w różnych źródłach
wspomina się o poległych. Problem w tym, że żadne źródło nie jest w tej
mierze stuprocentowo wiarygodne. Na przykład bardzo precyzyjny Regestr pobicia Towarzystwa w potrzebie pod Kluszynem za Carowym Zamiesciem mil 2 dnia 4 Lipcanie
zawiera strat piechoty ani kilku rot konnych, a dla roty Mikołaja
Marchockiego podane są straty z okresu wcześniejszego niż sama bitwa.
Można jednak z bardzo dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że ogólne
straty armii koronnej w bitwie pod Kłuszynem wynosiły do 80 zabitych
i nieco ponad 100 rannych ludzi, a straty w koniach to około 200
zabitych i drugie tyle rannych.
Straty nieprzyjaciela są jeszcze trudniejsze do ustalenia. Rozrzut
liczb serwowanych przez źródła jest bardzo duży. Dość powiedzieć, że
hetman szacował straty samych cudzoziemców na 1200 ludzi, anonimowy
żołnierz pułku Zborowskiego, który w tej bitwie brał udział, pisał o 700
zabitych, a kolejny uczestnik bitwy – rotmistrz Mikołaj Marchocki –
stwierdza, że „Niemców też legło na placu blisko dwóch set”. Być może ta
ostatnia liczba nie uwzględnia tych, których zabito w pogoni.
Straty wojska moskiewskiego są najmniej pewne. Co prawda żadne ze
źródeł nie schodzi poniżej 2000, ale nawet ta liczba może być nieco
zawyżona, bo sami Rosjanie nie określili swoich strat, a przeciwnik
zwykle je zawyżał.
Faktem jednak jest, że największe straty ponoszono nie w walce,
lecz w pogoni. A ponieważ w bitwie tej rozbito i ścigano tak
cudzoziemców, jak i Moskali, nie ma powodów wątpić, że straty
nieprzyjaciela były dużo wyższe niż wojska polskiego. Zwłaszcza gdy
weźmie się pod uwagę to, że w obozach wroga przebywali nie tylko
żołnierze.
dr Radosław Sikora
Bibliografia
Radosław Sikora, Kłuszyn 1610. Rozważania o bitwie. Warszawa 2010.
Radosław Sikora, Niezwykłe bitwy i szarże husarii. Warszawa 2011.
Radosław Sikora, Клушинская витва 4 июля 1610 года.„Край Смоленский”, 6 (2011).
Radosław Sikora, Die Schlacht bei Kluszyn 1610. Sieg der Unterlegenen. „PALLASCH, Zeitschrift für Militärgeschichte”, 46 (2013).
Za: http://kresy.pl/kresopedia/kluszyn-4-vii-1610/