Wielokrotnie
wskazywano, że jest bękartem absolutyzmu oświeconego rewolucja i gdyby w
ciągu dwóch stuleci nie dano jej pola wręcz przygotowując instytucje, a
nawet świadomość na rządy w swych założeniach niemal totalne, gdyby
odgórnie nie zerwano naturalnych więzi społecznych i na długo przed
samym 14 lipca nie zadano śmiertelnego ciosu związkowi szlachty i tronu –
wówczas… wrogowie ładu musieliby szukać jakichś innych metod do jego
dekompozycji i to ostatecznie na skalę światową.
Przede wszystkim bowiem, jak w historii
Polski niemal wszystkie szanse na ratunek niweczyło ciążące nad
Rzecząpospolitą fatum pruskie, wspierane od pewnego momentu przez niemal
niewidoczną, lecz zawsze obecną rękę dyplomacji brytyjskiej i związane z
tymi samymi ośrodkami inne niewidzialne nici, czasem jawnie występujące
przeciw Polsce, czasem nawet obłudnie proponując sojusze i przymierza,
tak w historii Francji wystarczyło ledwie ośmioletnie wtrącenie
interesów obcych w rządy tego największego mocarstwa Europy – by
stoczyło się ono po kilku dekadach do pozycji kontynentalnej dżumy. Taką
rolę, jaką ostatecznie dla pogrzebania Rzeczypospolitej dopełnił
„sojusz pruski”, taką w pogrzebie Francji miała Regencja. Pokazuje to
dobitnie jak bardzo Polacy winni strzec się wszystkich mieniących
fałszywie „patriotami” i korzystnym dla Francuzów byłoby odrzucenie raz
na zawsze rządów liberalnych.
Co ich psuło – nas by ocaliło?
Zanim jednak o samym upadku – wróćmy do postawionego przed dwoma laty pytania: Czy
linia polityczna zapoczątkowana reformami Richelieu faktycznie
prowadziła do rewolucji nieuchronnie, a fiskalizm Mazariniego,
militaryzm i centralizm Ludwika XIV były tylko kolejnymi stopniami, na
których zwieńczeniu po prostu musiała stanąć gilotyna[i]?
Faktem jest, że paradoksalna parabola równoległej historii Francji i
Rzeczypospolitej polega na tym, że w tej pierwsze to reformy
wzmacniające każdorazowo i bieżąco władzę ostatecznie dopomogły w jej
upadku, podczas gdy w przypadku państwa polsko-litewskiego analogiczną
rolę odegrały dokonywane z równą konsekwencję zaniechania i osłabienia
władzy, czy na to rzecz sił wewnętrznych, czy zewnętrznych. I w obu
przypadkach kusi narysowanie jednego prostego ciągu przyczynowego, na
ziemiach polskich zaczynającego się od pierwszych przywilejów (znowu
zabawną koincydencją odpowiadając czasowo pierwszej niemal już
nowożytnej akcji na rzecz wzmocnienia państwa dokonanej we Francji przez
Ludwika XI), czy od pierwszych ustępstw na rzecz Prus –
jednak uczciwość analityczna każe przecież przyznać, że w obu
przypadkach – nieograniczonego niemal wzmocnienia władzy monarszej we
Francji (choć niekoniecznie samych jej władców…), jak i
niepowstrzymanego upadku jakiejkolwiek władzy państwowej w
Rzeczypospolitej nie towarzyszył bynajmniej żaden fatalizm,
tzn. bardzo długo w obu przypadkach (i znowu – niemal równocześnie, do
pierwszej połowy XVIII wieku) scenariusze dziejowe mogły pobiec zupełnie
inaczej, niż się ostatecznie stało, niwecząc jeszcze konieczność
tragicznego dla obu krajów i narodów finału. Jednak – tak się nie
wydarzyło, a więc proste linie kuszą, choć nawet wyrysowane – skłaniają
do przyjrzenia się niektórym punktom dokładniej, jakby w ciągu wykonano
je innym narzędziem czy kolorem…
Nie wdając się w zbyt daleko idące
analogie – warto jednak przypomnieć, że np. symboliczne zwycięstwo
prowadzonej przez kardynała Richelieu monarchii, czyli zdruzgotanie
samodzielności politycznej hugenotów z La Rochelle było też aktem
pragmatyzmu, w myśl zasady, że nie można pozwolić na istnienie dwóch
państw w państwie. W tym samym zaś czasie, rzekomo u szczytu swej potęgi
– Rzeczpospolita nie miała ni sił, ni woli na likwidację Siczy
Zaporoskiej. A jeszcze do dziś polsko-litewskim elitom śmie się czynić
anachroniczny zarzut, że przeciwnie, pokonując lata świetlne stanowości w
ogóle nie doprosiły sobie zbójów i zbiegłych chłopów jako
współpartnerów do zarządzania państwem, nie oferując pełnej autonomii na
ziemiach dalece wykraczających poza Dzikie Pola i na których jeszcze
przez parę dziesięcioleci władztwo polskie nader sprawnie i
niepodzielnie się utrzymywało!
Mając problemy w dojściu do ładu nawet z
własną historią tym słabiej rozumiemy też przypadki innych narodów. Oto
przeceniając jedne dobre chęci i hałaśliwe deklaracje na forum krajowym –
w ogóle nie szanujemy albo i nie znamy rzeczywistych prób ratunkowych
dla Polski (jak choćby działań obu Sasów na tronie polskim – pierwszego w
imię choćby namiastki absolutyzmu, drugiego dla stworzenia chociaż
rządów gabinetowych). W ogóle zaś niemal nie pojmuje się w polskiej
historiografii i świadomości dziejowej, że kiedy już najgłośniej zaczęto
krzyczeć o „reformach” i „wzmacnianiu państwa” –
wówczas już właśnie było na to o wiele za późno i kluczowe stawało się
jak przetrwać, jak najlichszą choćby formę państwa zachować, a nie jak
ją zniszczyć, choćby i z hasłem „reformy”, „konstytucji” czy „rewolucji” na ustach i sztandarach.
Fundamentalna zasada królestwa
A chociaż historia Francji jest z wielu
względów bodaj czy nie najlepiej kojarzoną w Polsce spośród wszystkich
narodów europejskich (nawet jeśli głównie z powieści Dumasa, Févala, czy de Vigny'ego)
– to z przyczyn jej rewolucyjnego upadku rozumiemy równie mało. I żeby
była jasne, oczywiście nie ma nic złego w zdobywaniu wiedzy popularnej z
popularnej literatury, skoro w istocie d'Artagnan z
towarzyszami długo, a do pewnego stopnia nawet do dziś oddziaływał na
swoich rodaków (przy wszystkich proporcjach) nie mniej od Kmicica
w otoczeniu polskim. Ba, pamięć o tych lekturach dzieciństwa może wręcz
pomóc nam w zrozumieniu co rzeczywiście stało się nad Sekwaną i Loarą,
tzn. tam, gdzie najpierw narodziła się, a potem umarła tradycyjna
monarchia feudalna i jej bezpośredni następca, szlacheckie państwo
stanowe. O ile więc znamy trylogię muszkieterską z dobrych polskich
przekładów (a nie z którejś kolejnej holywoodzkiej produkcji, w której
diaboliczny Richelieu porywa małego króla, chce żenić z królową i gwałci
Aramisa) powinniśmy zauważyć, że jedna z najlepszych
definicji monarchii pochodzi nie z traktatów politycznych, ale została
przez Dumasa włożona usta Atosa, który wysyłając swego syna na wojnę, stojąc u grobów królewskich w opactwie Saint-Denis tłumaczy wicehrabiemu de Bragelonne fundamentalną zasadę królestwa:
„(…) pałac w Luwrze mieści w sobie zawsze dwie rzeczy: króla, który umiera, i królestwo, które nie umiera. (…) Król bowiem buduje tylko wówczas, gdy ma przy sobie bądź Boga, bądź ducha bożego. (…) naucz
się, Raulu, odróżniać zawsze króla od królestwa; król to tylko
człowiek, królestwo to duch boży. Jeśli będziesz miał wątpliwości nie
wiedząc, komu masz służyć, porzuć materialne pozory dla tej
niewidzialnej zasady, gdyż to ona jest wszystkim. Tylko że wolą Boga
było uczynić ją namacalną, wcielając w człowieka. Wydaje mi się, Raulu,
że jakby przez mgłę widzę twoją przyszłość. Wierzę, że będzie lepsza od
naszej. Będziesz miał lepszą sytuację od nas; my mieliśmy ministra bez
króla, podczas gdy ty będziesz miał króla bez ministra. Będziesz mógł
więc służyć królowi, kochać go i szanować. Jeśli ten król jest tyranem,
gdyż wszechwładza kryje w sobie zawsze szał popychający ją ku tyranii,
wówczas kochaj, szanuj i służ królestwu — tej sprawie niezawodnej, to
znaczy duchowi bożemu na ziemi, to znaczy tej iskrze niebiańskiej, co
czyni z pyłu rzecz tak wielką i świętą, że my, jakkolwiek szlachta
wysokiego rodu, jesteśmy równie mali wobec tego ciała leżącego na
ostatnim stopniu schodów, jak ono przed tronem Stwórcy[ii]”.
Gdy zaś okaże się, że spośród przewidywań hrabiego de La Fere wobec
osoby panującego spełniły się te najgorsze – wówczas i jego, w ostatnim
już tomie Atos śmie pouczać o wzajemnych obowiązkach rycerstwa i
pierwszego wśród niej – monarchy: „Na honor króla, Najjaśniejszy
Panie, składa się honor całej szlachty. Kiedy król obraża któregoś ze
swoich szlachciców, czyli kiedy odbiera mu cząstkę jego honoru, swój
własny honor o tę cząstkę umniejsza. (…)[iii]”
Proszę darować autorowi te dwa przydługie
cytaty z dziecięcych lektur, nad podziw dobrze oddają one, piórem
XIX-wiecznego monarchisty wprawdzie, ale jednak pragmatyka (głównie
własnej kieszeni…) jak sami Francuzi widzieli zasadniczą różnicę między
tradycyjną monarchią, a tym co z niej uczyniono w imię absolutyzmu,
szanując sam proces wzmocnienia i reintegracji państwa. Nieprzypadkowo –
wracając do naszego literackiego przykładu, muszkieterowie dorastając
wiedzą, że przygody przygodami, ale dzieło Richelieu broni się jako
trwanie Francji. Bardziej zróżnicowane jest już natomiast podejście do
ostatniej próby obrony Francuzów przed przerostem władzy, próby
dokonanej w imię wartości, ale i form tradycyjnych – czyli Frondy.
Szczęśliwie w tym zakresie nie musimy już odwoływać się do literatury
cudzej, mamy bowiem rodzimą, bodaj czy nie najlepszą książeczkę o tych
czasach – „Nienawiść i miłość La Rochefoucauld” pióra Aleksandra Bocheńskiego i w jego kongenialnym tłumaczeniu „Pamiętniki Kardynała Retza”,
świadectwo epoki, wielkiego talentu autora (i kongenialnie tłumacza
również…) – tak politycznego, jak i literackiego oraz żywy dowód na
obserwację znaną też i to jeszcze dotkliwiej z historii Polski, że nadmiar
jednostek wybitnych w jednym państwie w tym samym czasie – może być
czynnikiem osłabiającym i destrukcyjnym, miast wzmacniającym. Oddając głos tym razem d'Artagnanowi – „Do kroćset! – (…)
– to mi natura, jakie lubię. Czemuż nie jest ministrem i czemuż nie
jest jego d’Artagnanem, a nie tego łajdaka Mazariniego! A do pioruna,
dokonalibyśmy razem pięknych rzeczy![iv]”. Tak, gdyby
w połowie XVII wieku władza we Francji skupiła się nie na ratowaniu
skarbu metodami fiskalnymi, ale na nieco bardziej solidarystycznej,
patrymonialnej formie zarządu państwem – wówczas może nieco mniej
oszczędzono by na wojny następnych dziesięcioleci, ale też i Francja
mogłaby przetrwać je silniejsza. Jedna mała zmiana na
portretach w sutannach – biskup-koadiutor Paryża w miejsce włoskiego
kardynała i już historia miała szansę potoczyć się inaczej!
Macron XVIII wieku
Kropla w historii widać jednak płynie tym
torem, który był jej wyznaczony i po okresie apogeum, który o mało nie
stał się holocaustem Francuzów, jednak bezsprzecznie wyniósł ich państwo
na pierwsze miejsce w Europie, być może o krok przed organizację
policentrycznego, ale z wyraźną galijską przewagą zarysowanego ładu –
trzeba było imperium w stanie narodzin przyhamować. I w tym celu posłużono się liberalizmem i pre-bankowładztwem. Słowem – już 300 lat temu wypróbowano metody z powodzeniem stosowane w wiekach XX i XXI, tyle tylko, że ówczesny Macron nazywał się Filip II Orleański, miewał młodsze partnerki i był, niestety sporo bystrzejszy od swojej obecnej podróbki.
Regencja w dziejach Francji jest czymś na
kształt do dziś ukrytego seryjnego mordercy, który wprawdzie poszedł
siedzieć za jakiś drobny przekręt, ale wciąż wydaje się niegroźnie
sympatyczny. Pierwsze rządy orleańskie, niepozornie schowane za jakimś
uroczym bibelotem architektonicznym, przygodą L'Harmentala i anegdotką ekonomiczną – są w istocie fałszywe jak garb Lagardera
i ostatecznie pogrążyły wielkość państwa Ludwików, obracając je w
Armagedon dla cywilizowanego świata. Te same, brytyjsko-liberalne ręce,
które zniszczyły Rzeczpospolitą, w Francji niepozornie ruszyły tylko
kilka pomniejszych, jak się zdawało figur na szachownicy – i pierwsza
monarchia Europy zaczęła już faktycznie niemal nieuchronnie staczać się w
stronę upadku, a dotychczasowe instrumenty siły – zamieniły się w mechanizmy upadku. Jakby przekręcono sprężyny zegarka, by zamiast poruszać wskazówki – majtały nimi chaotycznie i niszcząco.
Tak się smutno w XVIII-wiecznej Francji
składało, że przedwcześnie z życiem żegnali się w niej ci następcy
tronu, którzy rokowali nadzieje odmiany losu, cofnięcia się absolutyzmu
krok wstecz, za to przywrócenia wartości, które stanowiły o wielkości i
trwałości monarchii. Śmierć księcia Burgundii, a później Ludwika Ferdynanda
były tymi dziwnymi przypadkami, w których historia kraju (a zatem i
świata) skręciła nie w tę nogawkę rajtuzów. Tragiczny dla Francji był
jednak zwłaszcza pierwszy z tych zgonów, to on bowiem (wraz z równie
przedwczesnym i zastanawiającym odejściem księcia Bretanii) zostawił
kwestię dziedziczenia korony przez dziecko i to bardzo źle wychowywane, a
jeszcze gorzej zastępowane w obowiązkach monarszych. Obalenie
testamentu Ludwika XIV, władcy wielkiego, który jednak równie wielkie
szkody wyrządził swemu narodowi, stawiając go niemal na granicy
biologicznego unicestwienia – oznaczało w praktyce wewnętrznie oddanie
bezpośrednio władzy masonerii i to w jej poważnym, a nie pozornym i
zabawowym kształcie, zewnętrznie zaś podporządkowywało gwałtownie
najsilniejsze państwo kontynentu jego największemu rywalowi – czyli
Wielkiej Brytanii. W sumie zresztą to przecież na jedno wychodziło – nie
tylko we Francji zresztą i nie tylko w wieku XVIII…
Zarówno ulegnięcie liberalnej bance
spekulacyjnej w ekonomii, podeptanie podstawowych interesów
geopolitycznych Francji w formie wojny czwórprzymierza i (pod pozorem
przywracania dawnych praw) pobudzanie nowych ambicji parlamentów i stanu
trzeciego – przygotowało rewolucję bardziej nawet niż siła poprzedników
i słabość następców Filipa II Orleańskiego. A co szczególnie ciekawe, Regencja
wykonując w tym zakresie zalecenia brytyjskiej (czyli tych sił, które
nowożytnie rządzą Brytanią) – równocześnie występowała w tym zakresie
przeciw sile własnej Francji, przeciw tradycyjnej monarchii hiszpańskiej
i przeciw geopolitycznym aspiracjom… Rosji, a więc przeciw tym
siłom, które mogły raz konstytuować ład europejski, a dwa – uzupełnić
go nowym potencjałem, zapewniającym trwałość i obronę przed odwieczną
konkurencją. Kilka dekad później podobne działania zostały podjęte w
Polsce, dokładnie w tym samym celu, z tego samego zlecenia i równie
wielkim sukcesem, liberalne treści okraszając miłą zawsze Polakom niby
to patriotyczno-niepodległościową formą.
Dziś znów mamy rząd liberalny we Francji,
i rząd pseudopatriotyczny w Polsce – a więc prawie jak w wieku XVIII.
Korzystając ze starych urządzeń ustrojowych – V Republika we własnym
mniemaniu ma atrybuty państwa silnego, w Polsce zaś dokonywana jest „reforma” i „naprawa państwa”,
a jednak oba organizmy są tak ewidentnie chore, że mamy wrażenia
obcowania z bytami w ostatnich ich już podrygach. Oczywiście, nie można
twierdzić, że na pewno analogia jest pełna i znów skończy się we
Francji rewolucją, a w Polsce upadkiem. Znacznie ciekawiej, gdyby tym
razem stało się odwrotnie.
Konrad Rękas
[iv]op. cit. A. Dumas „W dwadzieścia…”, t. 2, str. 41
Za: http://myslkonserwatywna.pl/rekas-drugie-przeblyski-przy-burzeniu-bastylii/