Dziś autentycznie wstydzę się,
że jestem Polakiem. Wracając z pracy, widziałem przed chwilą pod Halą
Mirowską sprzedawców warzyw, którzy w stragany mieli powtykane flagi
amerykańskie (wiem teraz przynajmniej, od których nic już nie kupię). Na
ulicy co drugi przechodzień paradował z maleńką chorągiewką USA w
dłoni, niektórzy nawet czapeczkach z napisem „MAGA”.
Polacy stoją współcześnie w jednym szeregu z takimi największymi renegatami Europy jak Albańczycy, Ukraińcy, Bałtowie, Chorwaci.
Naród
polski to naród szmaciarzy. Naród, ikonami patriotyzmu którego są dziś
„pani Walewska”, która zdradziła męża i sprostytuowała się „dla Polski”,
i „pułkownik Kukliński” który złamał przysięgę i został obcym agentem,
też oczywiście „dla Polski”.
Naród mieniący się „przedmurzem chrześcijaństwa”, który dla podlizania się Napoleonowi stał się katem katolickiej Hiszpanii.
Naród mieniący się obrońcą „cnót republikańskich”, który też dla podlizania się Napoleonowi przywracał niewolnictwo na Haiti.
Naród mieniący się „obrońcą wolności”,
który jeszcze niedawno kraśniał z dumy z posiadania własnej strefy
okupacyjnej w Iraku i udziału w okupacji Afganistanu.
Naród mieniący się niezłomnie
przywiązanym do niepodległości, który kwiatami witał zjeżdżające do
naszego kraju i zakładające tu swoje bazy wojska obcego mocarstwa.
W każdym normalnym kraju wizyta
przywódcy najniebezpieczniejszego, najbardziej agresywnego, najbardziej
awanturniczego państwa świata, które stanowi dziś główne, jeśli nie
jedyne, zagrożenie dla całego globu, biorąc zaś pod uwagę system
ekonomiczny i jego społeczne i ekologiczne skutki – wręcz dla całej
ludzkości, wywołałaby wielotysięczne protesty. Byłoby tak w
kontrolowanej przez Amerykanów południowej części Korei, w Japonii, a
także w zachodnioeuropejskich protektoratach USA – nawet w Wielkiej
Brytanii.
Jedni tylko Polacy specjalnie biorą
dzień wolny i dojeżdżają autokarami z drugiego końca kraju, by móc przez
chwilę popatrzeć na „Przywódcę Wolnego Świata”.
Trump wybrał na początek swej wizyty
Polskę prawdopodobnie właśnie dlatego, że wiedział że będzie to jedyny
europejski kraj, gdzie nie przywitają go wielotysięczne antyamerykańskie
demonstracje.
Właśnie dlatego nigdy nie pójdę na żaden
„marsz niepodległości”, marsz „wyklętych”, „niezłomnych”,
„niezależnych”, „krzyżowców XXI wieku”, czy kogo tam jeszcze. Nie pójdę,
bo powoływana tam idea patriotyczna nic nie znaczy, skoro ci sami
ludzie mogą jednego dnia gardłować o „niepodległej Polsce”, drugiego zaś
pobiec na piknik US Army albo machać amerykańską chorągiewką na
powitanie Trumpa, założywszy często do tego kurtkę z flagą USA na
koszulkę z „wyklętymi”, po czym wieczorem wpaść jeszcze na colę do Maca i
na koniec obejrzeć „Jacka Stronga”.
Zapluwanie się o „Wielkiej Polsce” i
bieganie w skarpetkach z „Inką” nic nie znaczy, skoro równocześnie za
stan pożądany uważa się, że Polska powinna być lokalną wersją Puerto
Rico.
Dzisiaj jestem więc Serbem, jestem
Irakijczykiem, jestem Syryjczykiem, jestem Jemeńczykiem, jestem
Afgańczykiem, jestem Libijczykiem, jestem Palestyńczykiem, jestem
mieszkańcem Okinawy, jestem Rosjaninem, ale nie poczuwam się do żadnej wspólnoty ze szmaciarzami, którzy za patriotycznym frazesem uprawiają bezwstydne lizydupstwo.
Polskość wymaga stworzenia na nowo.
Dzisiejsza polskość to nienormalność. I proszę mi tu nie pisać, że to
kwestia urabiania przez środki masowego przekazu i popkulturę, bo te we
wszystkich protektoratach amerykańskich są takie same i działają tak
samo, tylko jednak Polacy łapią się tak chętnie na ich lep.
Ronald Lasecki
Źródło: http://www.prawica.net/7846#comment-100775