Fundacja Pro – Prawo do życia nawiązała korespondencję z
Ministerstwem Zdrowia na temat aborcji w Polsce. Z pisma, które
otrzymano wynika, że urząd nie ma absolutnie żadnej kontroli nad
procedurami w szpitalach i nie interesuje się losem dzieci
przeznaczonymi do aborcji oraz żywo urodzonymi w trakcie tego procederu.
W ramach akcji Szpitale bez aborterów Fundacja Pro – Prawo do życia
przeprowadziła wymianę listów z Ministerstwem Zdrowia, chcąc dowiedzieć
się szczegółów na temat realiów funkcjonowania ustawy aborcyjnej w
Polsce.
Z przesłanego do Fundacji pisma wynika, że w przypadku podejrzenia
wady genetycznej lub choroby dziecka, nie istnieje żadne ograniczenie
czasowe do wykonania aborcji. Wystarczy oparte na przypuszczeniu
stwierdzenie lekarza specjalisty, że dziecko nie jest zdolne do
samodzielnego życia poza organizmem matki. Dopuszcza to możliwość
dokonywania aborcji na dzieciach w 9 miesiącu ciąży.
Co więcej, nikt nie bada zasadności tzw. przesłanek medycznych do
aborcji ani też trafności postawionej diagnozy. Ministerstwo Zdrowia nie
posiada żadnych danych wskazujących w jakim procencie diagnozy
dotyczące aborcji były błędne.
MZ przyznało również, że ma świadomość, iż w wyniku aborcji
eugenicznych rodzą się żywe dzieci (które nawet po urodzeniu
Ministerstwo nazywa płodami). Urzędnicy nie są jednak zainteresowani
tym, jak często występują takie przypadki i nie podejmują żadnych
działań aby takie sytuacje wyeliminować.
Amerykański aborter-zabójca Kermit Gosnell, mógłby doskonale
funkcjonować w polskim szpitalu, a urzędnicy nie zwróciliby na to uwagi.
Sąd w USA uznał Gosnella winnym morderstwa pierwszego stopnia, gdyż po
żywych narodzinach dzieci przecinał ich kręgosłup nożyczkami. Zeznania
świadków o tym, że Gosnell trzymał w lodówce ucięte stópki dzieci jako
„trofea”, że dowcipkował zabijając dziecko, że jest tak duże, że mogłoby
„odprowadzić go na przystanek autobusowy”, że abortował dzieci, które
mierzyły od 45 do 61 centymetrów, mrożą krew w żyłach. Otrzymana przez
Fundację korespondencja potwierdza, że Ministerstwo Zdrowia nie
kontroluje w żaden sposób procedur aborcyjnych i takie sytuacje mogą
mieć miejsce również w Polsce. Chcemy aby dzieci były traktowane w szpitalach jak pacjenci a nie jak odpady – mówi Mariusz Dzierżawski, członek zarządu Fundacji. Osoby, które ponoszą odpowiedzialność za aborcyjny chaos i cierpienie tysięcy dzieci, muszą ponieść konsekwencje – dodaje.
Fundacja Pro – Prawo do życia domaga się natychmiastowego odwołania
Konsultanta Krajowego w dziedzinie ginekologii i położnictwa Stanisława
Radowickiego, który pełni swoją funkcję nieprzerwanie od 2002 roku, z
nominacji postkomunistycznego ministra Mariusza Łapińskiego. W czasie
sprawowania urzędu przez Radowickiego ogólna liczba aborcji wzrosła ze
159 w roku 2002 do 1040 w roku 2015 a liczba aborcji eugenicznych
wzrosła w tym okresie z 82 do 996. Łączna liczba ofiar aborcji za
kadencji Stanisława Radowickiego wynosi co najmniej 7270 dzieci.
W 2016 r., komentując żywe urodzenie małego Wiktora w wyniku aborcji
i pozostawienie go na śmierć przez personel w szpitalu Świętej Rodziny,
Radowicki stwierdził, że wszystko zostało wykonane zgodnie
z obowiązującymi procedurami. Dziecko kwiliło przez około godzinę,
wzywając pomocy, której nikt mu nie udzieli.
Stanisław Radowicki jest w znacznej mierze odpowiedzialny za obecną, skandaliczną sytuację – mówi Mariusz Dzierżawski. Dlatego domagamy się jego natychmiastowej dymisji.
Póki to nie nastąpi, Fundacja Pro – Prawo do życia domaga się
wprowadzenia kontroli diagnoz sugerujących aborcję, podawania przez
Ministerstwo Zdrowia danych wskazujących, jak często diagnozy skutkujące
aborcją okazały się mylne oraz rejestrowania i podawania do wiadomości
publicznej przypadków żywego urodzenia dzieci w wyniku aborcji. Fundacja
wzywa również Ministerstwo do wprowadzenia kontroli nad stosowania
procedur aborcyjnych.
Apel Fundacji o dymisję konsultanta Radowickiego można podpisać na stronie: ratujdzieci.pl.