Podejmowanie tematu zasygnalizowanego w tytule jest dla prasy
prawicowej czymś sporadycznym, a bez mała wstydliwym. Z ochroną przyrody
stało się bowiem mniej więcej to samo, co w ubiegłym stuleciu z hasłem
niepodległości Polski, które za sprawą krzykliwego eksponowania go przez
rewolucyjną lewicę jest z nią praktycznie do dziś kojarzone. Jak
wiadomo, konkretnym efektem działalności dziewiętnastowiecznych
niepodległościowców było powiększanie zależności Polski od mocarstw
ościennych. Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w przypadku
większości dzisiejszych ruchów „ekologicznych”, które otwarcie przyznają
się do swojej postępowości i lewicowości. Oto bowiem najpierw lewicowi
maniacy postępu rozbudzili ślepą wiarę w naukę i technologię wraz z
pogardą dla tradycji, doprowadzając do tego, iż niemal naturalnym
krajobrazem naszego kontynentu stały się betonowo-asfaltowe pustynie i
ohydne fabryki kolosy, dzisiaj zaś ich ideowi spadkobiercy przypisują
sobie rolę obrońców przyrody i środowiska naturalnego. Czas zatem, by
przypomnieć, iż stan harmonii między cywilizacją a naturą istniał w
okresie wierności Europy tradycyjnym wartościom – w okresie, do którego
odwołują się nie lewicowi „ekolodzy”, lecz konserwatywna prawica.
Neil Postman w wydanej niedawno przez PIW książce Technopol. Triumf techniki nad kulturą1
dokonał podziału kultur na trzy typy – kultury posługujące się
narzędziami, technokracje i technopole. Przez większą część swego
istnienia nasza cywilizacja (podobnie zresztą jak wszystkie inne) była
przykładem kultury posługującej się narzędziami. Te ostatnie wynajdywano
wówczas dla rozwiązywania konkretnych problemów materialnych lub w
służbie symbolicznemu światu sztuki, mitu, polityki (np. zamki) i
religii (np. katedry). Ówczesna technika nie podważała w żaden sposób
fundamentów wiary i porządku politycznego, wręcz przeciwnie – była
zaprzęgnięta w ich służbę (o czym spektakularnie świadczą np. religijnie
motywowane ograniczenia w stosowaniu technik militarnych).
Innymi słowy, „postęp techniczny” napotykał na bariery, które wówczas
nawet bez politycznej ingerencji uważano za naturalne i do których
należały też – w rozsądnych wymiarach – fauna i flora traktowane jako
część boskiego stworzenia (w tym miejscu przypomina się rodzimy przykład
Puszczy Białowieskiej, która przez całe stulecia znajdowała się pod
skuteczną ochroną królów polskich i carów, a dziś w przyspieszonym
tempie dewastowana jest przez kolejne „postępowe” rządy). Nie oznacza to
wcale, iż kultura np. średniowiecznej Europy była prymitywna
technologicznie. Zdaniem Lynna White’a Wieki Średnie to okres, w którym
po raz pierwszy pojawiła się złożona cywilizacja wsparta nie na
barkach niewolników i kulisów, lecz przede wszystkim na energii
czerpanej ze źródeł innych niż ludzkie mięśnie. Wieki owe
odznaczają się wieloma funkcjonalnymi do dziś wynalazkami, a ówczesne
osiągnięcia architektoniczne przebijają bez wątpienia dokonania czasów
współczesnych. Cechą naczelną kultury europejskiej (przynajmniej do XVII
stulecia włącznie) było więc nie tyle zacofanie w sferze technologii,
ile jej podporządkowanie chrześcijaństwu, które pełniło funkcję swoistej
ideologii epoki. Z czasem miejsce wiary w Boga zajęła wiara w postęp i
naukę charakterystyczna dla osiemnasto- i dziewiętnastowiecznej ery
technokracji, a w dobie współczesnej (przez Postmana zwanej technopolem)
technika zdobywa sobie prawo kształtowania wszelkich aspektów naszego
życia – z religią i polityką włącznie. Nic zatem dziwnego, iż tak pojęty
postęp techniczny nie napotyka już na żadne bariery, a przyroda stała
się jedynie przeszkodą, którą należy pokonać na drodze technologicznego
rozwoju i w marszu do technologicznego raju. Przełomowym okazał się w
tej kwestii wiek XIX, który dla naszego kontynentu oznacza co prawda – w
sferze politycznej – konserwatywną restaurację, ale który równocześnie
ogarnięty jest obsesją wynalazków, z których największym jest wynalazek
„wynalazczości”. Odtąd postęp staje się celem samym w sobie bez względu
na to, czemu i komu ma służyć, jakie niesie ze sobą konsekwencje i jakim
kosztem ma się dokonać. Do kosztów tych zaliczyć więc wypada dewastację
dużej części fauny i flory naszego kontynentu, a w rezultacie
zwiększone zagrożenie dla życia i zdrowia jego mieszkańców. Postęp
techniczny pomaga nam natomiast radzić sobie z problemami, które sam
stwarza – np. zwalczać choroby (tzw. cywilizacyjne), które sam uprzednio
wywołał.
Część współczesnych ruchów nazywających siebie „ekologicznymi” bądź
„zielonymi” zdaje się kolejnym ogniwem tego obłędnego łańcucha postępu.
Europejscy „zieloni” zazwyczaj trafnie rozpoznają niektóre objawy
choroby naszej cywilizacji, do których bez wątpienia należy skażenie
środowiska, masowe ginięcie zwierząt i szpecenie krajobrazu spowodowane
przez przemysł i jego infrastrukturę, jak również niszczenie gleb oraz
zagrożenie dla ludzkiego zdrowia wiążące się z wprowadzaniem chemicznych
metod uprawy rolnej. Jakie więc „ekolodzy” proponują remedium na
powyższe bolączki? Wspominają o potrzebie zmiany mentalności konsumentów
(często propagują wegetarianizm czy też bojkot futer), jak również o
odrodzeniu etyki i godności zawodu rolnika, lecz najgłośniej domagają
się działań ze strony rządów: by zabroniły budowy i eksploatacji
niektórych zakładów przemysłowych, by kontrolowały sposób nawożenia i
ochrony roślin czy też by ograniczały monokultury oraz organizowały małe
formy wytwórcze i przetwórcze. Innymi słowy, „ekolodzy” w imię ochrony
przyrody domagają się większej władzy dla rządów, które jak dotąd
zrobiły wiele, by zasłużyć na miano naczelnych promotorów „postępu” i
bodaj głównych tej przyrody niszczycieli.
Jeżeli nawet prawdą jest, że przedsiębiorcy i rolnicy działają dziś
wyłącznie z myślą o natychmiastowym zysku, nie licząc się przy tym z
niczym, to przecież nic innego nie sposób powiedzieć o demokratycznych
administracjach, których zasada działania jest czysto utylitarna i z
natury jeszcze bardziej krótkowzroczna.
Wydaje się natomiast, iż „zieloni” ocierają się o prawdę,
enigmatycznie mówiąc o potrzebie odrodzenia „etyki rolnika”. Ich
lewicowe na ogół poglądy nie pozwalają im jednak na wyciągnięcie
dalszych wniosków, które oczywiste są dla każdego konserwatysty –
praprzyczyną opisywanej tu choroby Europy nie są bowiem doraźne
zaniedbania rządów, lecz utrata przez naszą cywilizację uczuć, które
nadawały niegdyś sens jej istnieniu. Mowa tu między innymi o powszechnej
utracie wiary w Boga i co za tym idzie – szacunku dla Jego stworzenia
(w tym roślin i zwierząt), oraz o utracie miłości do własnej Ojczyzny,
jej tradycji, zwyczajów oraz przyrody. Tylko odrodzenie się tego
tradycyjnego klimatu uczuciowego – klimatu zaciekle zwalczanego przez
niektórych „ekologów” – pozwolić może na przywrócenie harmonii między
cywilizacją a przyrodą. Harmonia oznacza przyznanie, iż człowiek
otrzymał od Stwórcy prawo do czynienia sobie ziemi (i jej owoców)
poddaną, ale nie ma żadnego tytułu do jej bezmyślnego niszczenia. Obrona
ojczystej (ogólnoświatowej dopiero w dalszej kolejności) przyrody przed
nonsensowną dewastacją jest więc moralnym obowiązkiem każdego Polaka.
Musi on pamiętać, iż przyroda ta stanowi narodowe dziedzictwo, którego
jesteśmy jedynie dzierżawcami i które musimy przekazać następnym
pokoleniom. „Zielonym” można by zaś zadedykować przywołane w 24. numerze
„Stańczyka” słowa niemieckiego publicysty Heinza Strelowa:
Ekolodzy muszą być w sferze społeczno-politycznej konserwatystami, zachowawcami, obrońcami przyrody i ojczyzny oraz kierować swoje przesłanie do tych, którzy wegetują w asfaltowych wąwozach wielkich miast i mieszkają w betonowych silosach. Ci, którzy mówią o sobie, że są ekologami, a są zwolennikami zurbanizowanej anarchii, ci „Zieloni”, którzy żyją w ohydnej, wielkomiejskiej subkulturze, to w rzeczywistości najwięksi wrogowie przyrody. Prawdziwymi patriotami są dziś ludzie, którzy uparcie trwają przy swych obyczajach, chłopi, którzy trzymają się swej ojcowizny, czując, że byłoby zdradą wobec przodków i ojczyzny, gdyby porzucili ziemię, na której gospodarowano od pokoleń. Prawdziwym patriotą jest ten rzemieślnik, który wbrew konkurencji masowej produkcji dzień po dniu otwiera swój warsztat. Patriotami są dziś ci obywatele, którzy kupują u chłopów, bojkotując supermarkety. Oni wszyscy pełnią cichą służbę, która przeszkadza w spustynnieniu i zniszczeniu kraju.
Jacek Matusiewicz – redaktor naczelny i wydawca
czasopism konserwatywnych: „Graal” (w pierwszej połowie lat 90. XX
wieku) oraz „Tradycja i Przyszłość” (w pierwszych latach XXI wieku),
współredaktor pisma „Stańczyk”. Publikował także na łamach „Najwyższego
Czasu!”, „Myśli Polskiej” i „Dziennika Zachodniego”.
1 Technopol. Triumf techniki nad kulturą, tłumaczenie: Anna Tanalska-Dulęba, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1995 — przypis redakcji Portalu Legitymistycznego.