Bitwa pod Hodowem pędzla Mirosława Szeiba |
W czerwcu 1694, zakrojona na olbrzymią skalę
łupieżcza wyprawa Tatarów do Polski, skończyła się ich kompromitująca
porażką. Gdy w innych wyprawach porywali tysiące, a bywało, że nawet
dziesiątki tysięcy jasyru, tak tym razem, kosztem życia co najmniej
kilkuset swoich wojowników, zdołali pochwycić jedynie 30 ludzi.
Najbardziej skompromitowała ich bitwa, w której mimo gigantycznej
przewagi liczebnej (100 do 1) i wielu godzin zaciętych ataków, nie byli
w stanie pokonać garstki obrońców – 400 husarzy i pancernych.
Gdy w XIII w. na europejskich równinach pojawił się azjatycki lud
Tatarów, jego nazwę szybko zaczęto utożsamiać z mitologicznym piekłem –
Tartarem. Nie chodziło tylko o podobieństwo słów, ale także o bezlitosne
zachowanie koczowników, które w oczach chrześcijan, przypominało
zachowanie wysłanników piekieł.
Mimo upływu wieków, strach przed Tatarami jedynie nieznacznie
osłabł. W XVII w. drżała przed nimi nie tylko ludność cywilna, ale
i żołnierze. Panicznie bano się dostać w tatarskie ręce, bo los jasyru
był nad wyraz żałosny. Głód, ból, poniżenie (gwałcono nie tylko
kobiety), ciężka praca, a za najmniejszy przejaw buntu śmierć. Jedynie
najbogatsi mogli liczyć na lepsze traktowanie. Ich bowiem trzymano dla
okupu.
W XVII w. nie było niemal roku, aby mniejsza czy większa grupa
łupieżców nie wdarła się w granice Rzeczpospolitej, by stosunkowo tanim
kosztem zdobywać łup i sławę. Tanim, gdyż Tatarzy byli piekielnie
szybcy. Zazwyczaj każdy z nich podróżował w kilka koni, dzięki czemu
potrafili w jednym przemarszu przemierzyć nawet do 300 km! Więc zanim
ktokolwiek o nich usłyszał, zanim zorganizowano obronę, Tatarzy już
łupili i palili, porywali śpiących i bezbronnych ludzi.
Co zdumiewa, dość słabo zaludnione państwo Tatarów (Chanat
Krymski), potrafiło wysłać na taką wyprawę nawet do 100 000 ludzi. Mogli
więc Tatarzy dysponować nie tylko atutem szybkości, ale i przewagi
liczebnej. Choć już nie jakości, gdyż w tak wielkiej masie ludzkiej,
jedynie mniejszość stanowili nieźle uzbrojeni (w łuk, szablę, dzidę
i pancerz) wojownicy. Większość to ludzie czy to słabo uzbrojeni, czy
też młodzi (chłopców już w wieku 12 lat wysyłano na wojnę), a zdarzało
się, że w wyprawach tych i w walce brały udział nawet kobiety.
Czerwcowy najazd
Obrona przed Tatarami zaczynała się od skutecznego rozpoznania ich
zamiarów. W roku 1694 dwukrotnie (w kwietniu i w maju) udało się Tatarom
zmylić polskie dowództwo co do swoich poczynań. Fałszywe alarmy miały
osłabić czujność Polaków.
W pierwszych dniach czerwca Tatarzy Gazy Gereja ruszyli do Polski.
Przed jej ówczesną granicą, w Kamieńcu Podolskim, pozostawiono 400 wozów
z zaopatrzeniem dla tureckiej załogi. Był to jedyny sukces tej wyprawy.
Polacy od dawna próbowali zmusić garnizon tej kresowej twierdzy, która
w roku 1672 wpadła w ręce tureckie, do kapitulacji. Ponieważ sama
twierdza była zbyt silna, aby wziąć ją szturmem, próbowano odciąć od
niej zaopatrzenie i głodem złamać wolę walki obrońców.
Bez balastu w postaci eskortowanych wozów, 8 czerwca ruszają Tatarzy
w głąb Rzeczpospolitej. Liczbę najeźdźców szacowano rozmaicie: od 25
000 i 30 000, do aż 70 000. Zapewne niższe liczby odnoszą się do ilości
samych wojowników, a wyższe biorą pod uwagę także towarzyszący im
motłoch. Sam król Jan III Sobieski, gdy opowiadał o tej bitwie
Mikołajowi Złotnickiemu, operował liczbą 40 000.
W Polsce na Tatarów czekała jednak niespodzianka. Zaalarmowani
na czas ludzie uciekli ze wsi do lepiej bronionych miasteczek, zameczków
i forteczek. Na dodatek, na linii Pomorzany–Złoczów skoncentrowała się
armia koronna, z którą Tatarzy woleli nie zadzierać. W końcu przybyli
tu, aby tanim kosztem się wzbogacić, a nie tracić ludzi w walkach
z regularnym wojskiem. Gdy jednak 11 czerwca, w polach niedaleko wsi
Hodów, zostali zaatakowani przez czterystuosobowy oddział polski,
rzucili się do walki z ochotą. Tak małe wojsko nie mogło im zaszkodzić, a
pojmanie zamożnych towarzyszy husarskich i pancernych dawało nadzieję
na wysoki okup.
Bitwa
Siły polskie składały się łącznie z 7 chorągwi husarskich
i pancernych. Trafiły do Hodowa z dwóch fortec: z Okopów Świętej Trójcy
(tymi dowodził Konstanty Zahorowski) oraz z Szańca Panny Maryi (tymi
dowodził Mikołaj Tyszkowski). W pierwszym starciu, jeszcze w hodowskich
polach, udało się Polakom ująć dwóch tatarskich murzów, tracąc jednak
Mikołaja Tyszkowskiego. Rzeczpospolita nie zapomniała o swoim synu i już
po bitwie wykupiła go z rąk ordyńców.
W obliczu przytłaczającej przewagi liczebnej, Polacy wycofali się do
Hodowa. Ta wieś położona jest kilka kilometrów na wschód od Pomorzan.
Jako, że leżała w okolicy narażonej na najazdy tatarskie, miejscowi
chłopi mieli na taką okoliczność przygotowane kobylice. Wykorzystano je
do obrony. Oprócz nich, broniono się spoza „płotów, dylów, stołów,
drzwi, beczek z chałup chłopskich powydobywanych”. Za plecami obrońców
był mały staw.
Te prowizoryczne umocnienia wystarczyły, aby przez pięć do sześciu
godzin odpierać ataki wielokrotnie liczniejszego wroga. Oczywiście nie
wszyscy Tatarzy naraz walczyli z Polakami. Ale olbrzymia ilość
szturmujących pozwalała luzować zmęczone walką oddziały, podczas gdy
obrońcy takiej możliwości nie mieli.
Ataki odpierano pieszo, ogniem broni palnej, a gdy kul zabrakło,
ładowano lufy grotami tatarskich strzał. Co ciekawe, również i Tatarzy
zeszli z koni do walki „zasłony także sobie porobiwszy z desek, koszów
słomianych”.
Tatarzy ostrzeliwali broniących się z łuków. W ciągu tych kilku
godzin na stronę polską padło tak wiele strzał, że po bitwie, tylko tych
niepołamanych, zebrano aż kilka wozów! Połamanych nikt nie próbował
zbierać, ani liczyć. Było ich zbyt wiele.
Po kilku godzinach bezowocnych szturmów, cierpliwość atakujących
skończyła się. Wysłano do obrońców Lipków, tj. polskich Tatarów, którzy
w 1672 r. przeszli na stronę turecką. Ci:
„podjeżdżając pod naszych radzili aby się poddali, ale słysząc naszych rezolucję, że tam na śmierć zasiedli, donieśli Tatarom: że my z tymi ludźmi co dzień ubijamy się pod Kamieńcem[Podolskim], że są[to] ludzie niezwalczeni, że wprzód wszyscy wyginiecie, nim wam ich dostać przyjdzie”
Tatarzy woleli nie sprawdzać, czy to tylko blef. W dotychczasowych
walkach ponieśli już bardzo ciężkie straty, z przesadą szacowane przez
Polaków na 2000–4000 zabitych. Ustąpili więc z pola. Po bitwie, swoimi
poległymi wypełnili pobliskie chałupy i podpalili je.
Straty polskie również były ciężkie: „nie było żadnego z tych 400.,
żeby nie miał kilku postrzałów”. Kilkudziesięciu obrońców przypłaciło
życiem to spotkanie. Kilku towarzyszy dostało się do niewoli.
Bitwa pod Hodowem. Malował Witalij Gorbenko
Rannymi zaopiekowano się troskliwie. Najbardziej poszkodowanych
odesłano do Pomorzan i Złoczowa pod opiekę cyrulika. Po bitwie król Jan
III Sobieski obdarował obrońców tak kwotami pieniężnymi, jak i końmi, a
w miejscu bitwy, już w 1695 r. rozkazał postawić pomnik.
Zakończenie
Historia zna wiele przykładów bohaterskiej obrony przy dużej
przewadze liczebnej wroga. Bitwa pod Hodowem jest jednak
bezprecedensowym przykładem skutecznej obrony garstki żołnierzy w niemal
otwartym polu, przy aż tak przytłaczającej przewadze liczebnej
nacierających. Amerykanie dumni są z obrony Alamo 1836 r., tyle, że tam
dysproporcja sił wynosiła ledwie kilkunastu do jednego. Mimo to,
ostatecznie obrońców wyrżnięto. Grecy dumni są z Termopil 480 p.n.e.
Bitwa ta stała się światowym symbolem bohaterstwa i poświęcenia. Ale
dysproporcja sił wynosiła tam około 50 do 1. Również i Grecy bitwę
przegrali. My jesteśmy dumnie z bitwy pod Wizną 1939 r., ale tam
dysproporcja sił wynosiła 60 do 1, broniliśmy się w bunkrach, a i tak
ostatecznie ją przegraliśmy. Hodów jest więc zupełnym ewenementem.
Co ciekawe i znamienne, jest to ostatni, tak spektakularny, sukces
husarii. Gdy kilka lat później zaczęła się wojna północna, husaria nie
odnotowała już wielkich sukcesów; nic na miarę tego, co się działo
w XVII czy XVI w. Wraz z Hodowem zakończyła się epoka wybitnych
osiągnięć skrzydlatego rycerstwa.
Dr Radosław Sikora