Jednym
z ciekawszych wątków dyskusji historyczno-ideowej, toczonej ostatnio w
obrębie polskiej prawicy, stał się (ponownie) spór pomiędzy zwolennikami
dwóch koncepcji, sięgających korzeni polskiej państwowości: tzw. polski
piastowskiej i jagiellońskiej. Zamiarem piszącego te słowa jest
wykazanie, że obydwa założenia są błędne, a dla państwowości i tradycji
naszej – wręcz zabójcze.
Zacząć należy od stwierdzenia, że
przywołane przed chwilą koncepty pozostają obce prawidłowo rozumianej
polskiej idei państwowej i – co najistotniejsze – nie są zgodne z jej
historią. Jak swego czasu trafnie zauważył profesor Jacek Bartyzel:
ziemie ruskie były już przedmiotem zainteresowania Piasta Kazimierza
Sprawiedliwego, a w praktykę wcielił je Piast Kazimierz Wielki,
natomiast Jagiellon Zygmunt Kazimierzowic, zwany później Starym, panował
w Głogowie. Historia narodu (nie rozumianego etnicznie, lecz ujmowanego
jako „esencja moralna”) i państwowości, która go konstytuuje, musi być
rozumiana jako ciągłość. Międzypokoleniowa sztafeta.
Chcąc nakreślić szerszy obraz
zaistniałego nieporozumienia, warto zacząć od podstaw, tj. od
stwierdzenia, że polityka musi być rozumiana jako jeden z filarów dobrze
funkcjonującego społeczeństwa. Właściwym celem instytucji politycznych
powinna być ochrona i pielęgnacja podstawowych, lokalnych, a
jednocześnie różnorodnych ludzkich wspólnot i ich tradycji. Systemy
polityczne są dobre lub złe – w zależności od ich skłonności do
promowania lub osłabiania przyzwoitego i umiarkowanego trybu życia.
Gwarantami takiego systemu są lokalne tradycje, które ucieleśnieniają i
przekazują utarte reguły i zachowania, umożliwiające członkom danego
społeczeństwa wypełnienie obowiązków względem pokoleń przeszłych i
przyszłych, ich rodzin, przyjaciół i sąsiadów, oraz – co najważniejsze –
względem Boga.
Wychodząc z tych zasad, podstawą naszych
rozważań będzie założenie, że zmiany społeczne są budulcem historii.
Według Erica Voegelina (na którego koncepcji oprę swoje dalsze wywody),
istnieją dwa (rodzaje) historii. Pierwszym z nich jest tzw.„schwytany empirycznie element rzeczywistości historycznej” –
czyli chronologia, która służy nam do określenia relacji przyczynowych w
rozwoju wydarzeń w czasie. Tego typu historia pokazuje nam, że obecny
stan człowieczeństwa jest zawsze końcowym wynikiem szeregu
wcześniejszych aktów przyczynowych i wynikających z nich decyzji. Ten
typ historii nie jest podatny na zerwanie ciągłości lub erozji swojej
istoty. Każdy wiek jest spójny z wiekiem go poprzedzającym.
Istnieje jednak i drugi rodzaj historii – historii duchowej. Voegelin nazywa to „paradygmatem” historii.
Historia w tym ujęciu jest przede wszystkim procesem tworzenia i
rejestrowania naszego dziedzictwa, przez co jej duchową naturę możemy
utożsamić z tradycją. W swojej istocie są one jednym i tym samym. To
„wielkie i żyjące kontinuum ludzkiego doświadczenia, wobec którego
stosuje się nie do końca adekwatny termin tradycja”. Tradycja,
lub wspólnotowa duchowa historia, podobnie jak chronologia, również
ulega stopniowemu rozwojowi. Jednak jej rozwój przebiega w całkowicie
innych ramach niż ten związany z historią chronologiczną. Wyznacznikiem
jej rozwoju nie jest kolejność wydarzeń i ich przyczyna, jest nią
integralność oryginalnego i wspólnotowego doświadczenia prawdy, którego
zróżnicowanie składa się na etapy procesu historycznego.
Dla każdej społeczności tak rozumiana
tradycja to nic innego, jak konkretne doświadczenie prawdy – prawdy
przekazywanej wspólnotowo. To doświadczenie struktury współżycia i
schematów działania wypracowanych na przestrzeni (pragmatycznej)
historii. Tradycja zatem jest duchową substancją, która uzupełnia
człowieczeństwo i konstytuuje odrębność jednostki w społeczeństwie.
Stanowi konkretne zwieńczenie ludzkiej natury w jej partykularnej
wspólnocie. Kiedy prawda jest doświadczoną w tym kontinuum społecznej
egzystencji i kiedy to doświadczenie rodzi poczucie wspólnoty, wtedy
prawdę tę możemy nazwać – tradycją. Tak pojęta tradycja istnieje zatem
jako doświadczenie prawdy, która w trakcie stopniowego, pokoleniowego
rozwoju, zakorzeniona w przeszłości danej wspólnoty, zostaje przekazana
teraźniejszości, gdzie jest faktycznie doświadczona w duszy każdego
członka tejże społeczności jako prawdziwa. Voegelin wyróżnia trzy
poziomy zmian, które mogą zaistnieć w dziejach – tradycji społeczeństw.
Dwa pierwsze dotyczą zmian doczesnych, jak na przykład: zmiany sympatii
wobec stronnictw politycznych czy też trendów kulturowych (np. imion
nadawanych dzieciom, lub kryteriów decydujących o aranżacji wnętrz
domów). Trzeci poziom jest poważniejszy, ponieważ dotyczy prób zmiany
struktury społecznej historycznie z nim utożsamianej. Ingeruje on w
sferę duchową ludzkiej societas, próbując zmienić jej
charakterystykę. Doświadczamy takiej próby i dzisiaj, wśród społeczeństw
Europy, którym komisarze unijni próbują wpoić nowe tożsamości. To nic
innego, jak rewolucyjna inżynieria społeczna. Voegelin argumentuje, że
wraz z upływem czasu i pod wystarczajaco mocnym naciskiem, tak
drastyczny eksperyment i jego skutki mogą być nieodwracalne. Widać to
również dzisiaj, co zdaje się potwierdzać prawdziwość powyższych analiz.
Na początek spójrzmy na Anglię, której przeistoczenie zostało
zapoczątkowane przez nacjonalistyczną politykę Henryka VIII, a także
(kolejno): post-rewolucyjną wspólnotę francuską, tak zwane Włochy
Garibaldiego, post-bolszewicką Rosję i sprusaczone, pozbawione swojego
austriackiego serca i zhitleryzowane, „Niemcy”.
Chociaż z natury podchodzę do kwestii
rewolucyjnych z pesymizmem, moje poczucie nadziei podpowiada mi, że w
niektórych przypadkach ów proces przeistoczenia społecznego jest jednak
odwracalny. Że gwałt, dokonany na tożsamości niektórych narodów, nie
pozbawił ich rdzenia tego, czym są one w swojej istocie. W najgorszym
wypadku mówimy o zaistnieniu swoistej hybrydy.
W tym też świetle przyjrzyjmy się teraz
wspólnotowej naturze polskiej tradycji duchowej. Śmiem twierdzić, że
najpiękniejszym jej kwiatem jest sarmacka formacja kulturowa z czasów
Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Stanowi ona ukoronowanie naszej
polskiej tożsamości, wytworzonej w procesie ewolucji zapoczątkowanej
przyjęciem chrztu przez Mieszka I. Odchodzenie od niej wypacza
prawdziwie polskiego ducha. W zakresie politycznym sarmacka formacja
duchowa objawiała się m. in. w formie patriotyzmu – nigdy jednak
nacjonalizmu etnicznego. Patriotyzm ten opierał się na przywiązaniu do
ziemi i dążeniu do naturalnej ekspansji; oddany był bez końca lokalnym
tradycjom i zawsze posłuszny Bogu. Jak to ujął to ks. Roman Kneblewski: „Nie
można zrozumieć polskości, naszej kultury, naszej wyjątkowej
mentalności, naszych postaw, bez zrozumienia tego, że jesteśmy szlachtą –
z całym dobrodziejstwem inwentarza, i z plusami dodatnimi, i z plusami
ujemnymi tego, ale tak to po prostu jest . (…) to szlachta tworzyła kulturę i organizowała życie (Rzeczypospolitej – AJ), całe nasze dzieje mają to znamię.”
Sarmatyzm, o czym z łatwością wielu dziś
zapomina, stanowił też pole oddziaływania wielu kultur. W przestrzeni
społecznej jego wpływy sięgały znacznie dalej, niż uczy nas propaganda
plemienna i antyklasowa. Część mieszczaństwa, nie należąca do szlachty,
część wojskowych, służby magnackiej i szlacheckiej, a nawet zamożniejsze
kręgi społeczności żydowskiej, hołdowały gustom sarmackim. Jeśli chodzi
o chłopstwo, to wciąż trwa dyskusja, na ile kultura szlachecka i ludowa
rozwijały się niezależnie, na ile zaś wpływały na siebie wzajemnie.
Sarmatą mógł być zarówno Rusin, jak i Bałt lub Prus. Co więcej: kultura
sarmacka cechowała się m. in. niezakłóconą kontynuacją dziejów sprzed
Unii z Wielkim Księstwem Litewskim.
Historia nasza nie zna zerwania, czy też
jakiegoś, poprowadzonego grubą kreską, oddzielenia epoki piastowskiej od
dziejów późniejszych. Od czasów Mieszka I poczynając, poprzez Ludwika
Węgierskiego i Władysława Jagiełłę, aż po Zygmunta II Augusta, mamy do
czynienia z rozrostem i ewolucją geograficzno – polityczną państwa
polskiego. Nie możemy uzurpować sobie sobie prawa do tworzenia nowej
chronologii w celu usprawiedliwienia własnych, frakcyjnych poglądów i
wizji. Musimy być zgodni ze swoimi dziejami, z powyżej wspomnianą
tradycją. Dlatego też, uważam że usilne narzucanie Polakom jednolitej
etnicznie „idei społeczeństwa piastowskiego" jest szkodliwe dla naszego
historycznego paradygmatu, a co najistotniejsze – również niezgodne z
faktami. Polskość rozumiana w sposób, w jaki rozumianą być powinna,
czyli jako różnorodność i wielowarstwowość – to Sarmatyzm. Ten zaś, to
swojskość, decentralizacja władzy, to silne powiaty i województwa. To
także styl życia, a więc moda, obyczajowość, sztuka użytkowa, kultura
dnia codziennego, to żupany, kontusze, słynne pasy słuckie, broń, rzędy
końskie, wyposażenie wnętrz mieszkalnych (kobierce, gobeliny), portrety
trumienne, polowania, zajazdy, kuligi, pojedynki . Wpływy takiej
polskości rozciągały się na Mołdawię, Wołoszczyznę, Siedmiogród i
Moskwę, Inflanty, Kurlandię i Prusy Wschodnie. To właśnie nasza
spuścizna.
Oczywiście, nie żyję w próżni, książce
lub filmie kostiumowym. Zdaję sobie sprawę z obecnej sytuacji
geopolitycznej, w jakiej znajduje się moja Ojczyzna. Zgadzam się, że
sprawy państwowe muszą być prowadzone zgodnie z bieżącymi realiami, w
których przyszło nam żyć. Niemniej jednak nie możemy spuszczać oka z
celu, jakim jest odrodzenie Rzeczypospolitej w jej pełnej krasie.
Powinniśmy dążyć do kontynuacji naszych dziejów, podnieść sztafetę tam,
gdzie została ona upuszczona. Pomimo lat supresji w czasach PRL-u
sarmatyzm żyje w nas. Postawa „piastowska” równa się rezygnacji.
Politycznie – jest to kolejna próba stworzenia nowoczesnego Polaka,
która odwołuje się do świętego spokoju, ale przecież nie może go
zagwarantować. Czy grozi nam – Polakom – zerwanie z naszym paradygmatem
historycznym? Myślę, że nic straconego, że podniesiemy się jeszcze i
odbudujemy swój narodowy charakter. Naszym największym problemem jest
deficyt pamięci narodowej. Ten okropny problem jest podłożem wszystkich
naszych rozterek. Naszą misją być powinna stopniowa, duchowa,
nobilitacja całego narodu.
Arkadiusz Jakubczyk
pierwodruk w kwartalniku Magna Polonia (numer 3/2017)